Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- A ten czego tu chce? - spytał Vorto. Wyprostował się w siodle i podał swój topór Kye’owi. - Kim jesteś? - spytał żołnierza. - I co masz dla mnie? Żołnierz dość bezceremonialnie zatrzymał się w odległości jarda od generała. - - Ty jesteś Vorto? - spytał wprost. - - Starcze, zadałem ci pytanie - ostrzegł go generał. - Przemawiasz w imieniu Lokkena? - - Owszem, mówię za niego - odparł mężczyzna. - Jestem Larius, wojenny dowódca i radny Warownego Grodu. A ty jesteś Vorto, czy tak? Vorto uśmiechnął się paskudnie. - - Psie, jestem twoim panem, najwyższym sędzią i katem w jednej osobie, a także sługą Niebios i arcybiskupa Herritha. - Generał wbił w stojącego przed nim ciężkie od nienawiści spojrzenie. - Gdzie diuk? - - Diuk czeka na ciebie w sali tronowej - odpowiedział Larius. - Mam cię tam zaprowadzić. - Osobiste zaproszenie? Och, jakież to uprzejme z jego strony! Przyjmuję, Gothajczyku. Zaprowadź mnie do tego wieprza. Kye chrząknął znacząco. - - Generale... - - Pozbądź się obaw, pułkowniku - odpowiedział Vorto. - Wszyscy jesteśmy w ręku Boga. Panie radny, przodem proszę. Kye, pójdziesz ze mną. Larius z Goth przybrał pogardliwy wyraz twarzy, ale nie odezwał się słowem. Odwrócił się i ruszył ku bramie twierdzy. Za nim konno jechali Vorto, Kye i dziesięciu żołnierzy z osobistego orszaku Vorta, którzy szli za generałem wszędzie, dokądkolwiek się udawał. Kiedy dotarli do bramy, Narenie zsiedli z koni, przekazując je piechurom. Żołnierze Goth mierzyli ich morderczymi spojrzeniami. Vorto wszedł za Lariusem do twierdzy. Wewnątrz zobaczył wielki przedsionek oświetlony pochodniami. Pod ścianami sali stały idealnie wyrównane szeregi żołnierzy odzianych w jednolite, szkarłatnej barwy brygandyny. Wszyscy mieli w dłoniach nagie miecze, które trzymali prosto przed sobą, tak że bardziej przypominali kukły, niż ludzi w krwi i kości. Vorto zatrzymał się na chwilę w progu. Larius odwrócił się i zmierzył generała krytycznym spojrzeniem. - Wejdź, generale - rzucił niecierpliwie. - Nie zrobią ci krzywdy. Mają swoje rozkazy. Czując się dotknięty, Vorto ruszył za starym żołnierzem. Pułkownik Kye szedł równie niepewnym krokiem. W głębi przedsionka widać było wiele drzwi. Larius przeprowadził ich przez całą salę, a potem, kiedy dotarli do drzwi, odstąpił na bok. - Diuk - powiedział po prostu. Vorto wkroczył do komnaty. Na drugim końcu rozległej izby zobaczył siedzącego na skromnym tronie Lokkena. Po prawej ręce diuka stała Kareena, piękna i surowa. Powitała generała nieznacznym skinieniem głowy i wrogim spojrzeniem. Obok diuszesy stały dwie małe dziewczynki, córeczki Lokkena, oszołomione i najwyraźniej przepełnione obawą. Sam diuk trzymał się zaskakująco dobrze. W sali nie było żadnych przybocznych, strażników czy zbrojnych - tylko Lokken i jego najbliższa rodzina. Vorto, dzwoniąc ostrogami, ruszył przez salę. Z jego zbroi kapały na posadzkę krople gothajskiej krwi. Podszedłszy do niewielkiego podwyższenia, zatrzymał się, zebrał ślinę w ustach i splunął w twarz diuka. Ten, spokojnie i nie okazując żadnych emocji, wytarł z twarzy plwocinę Narena. - Więc to tak? - spytał Vorto. - Mam przed sobą króla, prawda? Lokken milczał. - Mów, ty zdradziecki pomiocie! Jesteś potępiony w obliczu Boga! Jak mogłeś się sprzeciwić woli Niebios? Diuk nadal milczał. - Odpowiadaj, arogancka małpo! Odpowiedź padła ze strony diuszesy Kareeny. Z okrzykiem nienawiści rzuciła się na generała i przeorała mu twarz paznokciami zakrzywionymi jak szpony. Vorto zasyczał z bólu, szarpnął kobietę w bok i wykręcając jej rękę, rzucił na kolana. Drugą dłonią uderzył diuszesę w twarz, rozcinając jej wargę. - - Nie! - krzyknął Lokken, zrywając się ze swego tronu. Podniósłszy żonę, objął ją ramionami. - - Powstrzymaj swoją kobietę, Lokkenie... - ostrzegł go Vorto