Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Drugi cios. Ten trafił mnie prosto w głowę. Usłyszałem głośny trzask i miałem wrażenie, że ktoś wbił mi gwóźdź w skroń. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i opadłem na kolana. Zupełnie zdezorientowany, zakryłem głowę rękami, usiłując się zasłonić. Następny - i ostatni - cios trafił mnie prosto w twarz. Runąłem w tył, z powrotem do jeziora. Wszystko pochłonął mrok. Ponownie usłyszałem krzyk Elizabeth, która tym razem wołała moje imię, lecz ten dźwięk, tak jak wszystkie inne, został zagłuszony przez bulgot, z jakim poszedłem pod wodę. 1 Osiem lat później Następna dziewczyna miała złamać mi serce. Miała piwne oczy, kręcone włosy i szeroki uśmiech. Miała także klamry na zębach, czternaście lat i... - Jesteś w ciąży? - zapytałem. - Tak, doktorze Beck. Udało mi się nie zamknąć oczu. Nie po raz pierwszy widziałem ciężarną nastolatkę. Nie była nawet pierwszą tego dnia. Pracowałem jako pediatra w przychodni w Washington Heights już od pięciu lat, od kiedy zakończyłem staż w pobliskim Columbia-Presbyterian Medical Center. Zapewniamy miejscowym rodzinom (czytaj: biedocie) opiekę medyczną, w tym położniczą, internistyczną i pediatryczną. Wielu ludzi uważa, że to czyni mnie jakimś cholernym filantropem. Nic z tych rzeczy. Lubię pediatrię. Nie przepadam za praktykowaniem jej na przedmieściach, wśród wygimnastykowanych mamuś, wymanikiurowanych tatusiów i facetów takich jak ja. - Co zamierzasz zrobić? - zapytałem. - Ja i Terrell. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi, doktorze Beck. - Ile Terrell ma lat? - Szesnaście. Spojrzała na mnie, szczęśliwa i uśmiechnięta. Ponownie udało mi się nie zamknąć oczu. Zawsze - zawsze - zadziwia mnie to, że większość tych ciąż nie jest przypadkowa. Te dzieci chcą mieć dzieci. Nikt tego nie pojmuje. Mówią o kontroli urodzeń i wstrzemięźliwości - bardzo dobrze, ale chodzi o to, że ich przyjaciele, fajni ludzie, mają dzieci i wszyscy się nimi zajmują, więc co, Terrell, dlaczego nie my? - On mnie kocha - oznajmiła czternastolatka. - Powiedziałaś matce? - Jeszcze nie. - Pokręciła się niespokojnie na krześle, przy czym prawie wyglądała na swoje czternaście lat. - Miałam nadzieję, że mógłby pan przy tym być. Skinąłem głową. - Jasne. Nauczyłem się nie osądzać. Słucham. Współczuję. Jako stażysta, prawiłbym kazania. Spoglądałbym z góry na pacjentów i uświadamiał im, jak autodestrukcyjne jest takie postępowanie. Jednakże w pewne zimne popołudnie na Manhattanie zmęczona siedemnastoletnia dziewczyna, która właśnie miała urodzić trzecie dziecko trzeciego z kolei ojca, spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała niezaprzeczalną prawdę: „Nic pan nie wie o moim życiu”. Zamknęła mi usta. Dlatego teraz słucham. Przestałem odgrywać Łaskawego Białego Człowieka i stałem się lepszym lekarzem. Zapewnię tej czternastolatce i jej dziecku najlepszą opiekę medyczną, jaka będzie możliwa. Nie powiem jej, że Terrell ją rzuci, że właśnie przekreśliła całą swoją przyszłość i, tak jak większość moich pacjentek, zajdzie w ciążę jeszcze z co najmniej dwoma innymi mężczyznami, zanim skończy dwadzieścia lat. Jeśli będziesz za dużo o tym myślał, dostaniesz świra. Porozmawialiśmy chwilę - a raczej ona mówiła, a ja słuchałem. Gabinet, pełniący również rolę mojego pokoju, miał wielkość więziennej celi (co nie oznacza, że wiedziałem to z własnego doświadczenia) i ściany pomalowane na zgniło-zielony kolor, jak ubikacje w szkole podstawowej. Na drzwiach wisiała okulistyczna plansza, na której wskaźnikiem pokazuje się pacjentowi kolejne litery. Jedna ściana była pokryta wyblakłymi kalkomaniami przedstawiającymi postacie z kreskówek Disneya, a drugą zasłaniał ogromny plakat ukazujący łańcuch pokarmowy. Moja czternastoletnia pacjentka siedziała na fotelu nakrytym jednorazowym papierowym ręcznikiem. Z jakiegoś powodu ten marszczący się papier przypominał mi opakowanie kanapki w Carnegie Deli. Kaloryfer grzał niemiłosiernie, ale nie można było go zakręcić, ponieważ dzieciaki często rozbierały się do badania. Miałem na sobie mój roboczy strój pediatry: niebieskie dżinsy, sportowe buty, zapinaną na guziki koszulę i jaskrawy krawat z hasłem „Ratuj dzieci!”, zdradzającym datę jego produkcji: tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty rok. Nie nosiłem białego fartucha. Uważam, że dzieci się go boją. Moja czternastolatka - owszem, nie mogłem pogodzić się z jej wiekiem - była sympatyczną dziewczyną. Dziwne, ale one wszystkie są miłymi dzieciakami