Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

I właśnie wtedy cię zobaczyłem. Bardzo się ucieszyłem, że tobie też się udało, bo szczerze mówiąc, nie miałem wielkiej nadziei, ale to... - Jego oczy spoczęły znów na kodeksie. I nie mógł ich od niego oderwać. - To prawdziwy dar niebios. Mogę? Reilly powstrzymał go dłonią. - Nie. Z tej odległości wystarczy. Yance się zatrzymał. Wydawał się rozbawiony. - Posłuchaj. I popatrz na nas troje. Według wszelkich znaków na ziemi i na niebie powinniśmy już nie żyć. Czy to ci czegoś nie mówi? - Mówi mi, że będziesz mógł stanąć przed sądem i spędzić resztę życia jako penitencjariusz amerykańskiego więzienia - powiedział nieporuszony Reilly. Wydawało się, że Yance poczuł się rozczarowany, a nawet urażony. Jednym zdecydowanym skokiem dopadł do Tessy, chwycił ją ramieniem za szyję. W drugiej ręce trzymał nóż, taki, jakich używają nurkowie, zaledwie kilka centymetrów od jej gardła. - Przykro mi, Tesso - powiedział. - Ale nie zgadzam się w tym punkcie z agentem Reillym. Nie możemy pominąć tego, co los nam zesłał. Miałaś rację. Świat ma prawo wiedzieć. - W oczach miał dziki blask, spoglądał nerwowo w lewo i w prawo, nie spuszczał wzroku z Reilly'ego. - Daj mi to - rozkazał. - Szybko. Reilly analizował pospiesznie sytuację, ale nóż przystawiony do gardła Tessy nie pozwalał mu zaatakować, tym bardziej że on sam był osłabiony. Bezpieczniej było oddać Vance'owi kodeks i rozprawić się z nim później, gdy Tessie nic nie będzie zagrażać. Zrobił uspokajający gest w kierunku Vance'a i powiedział: - Tylko spokojnie, dobrze? Możesz sobie to wziąć, nie ma problemu - wyciągnął do niego rękę z manuskryptem. - Proszę, jest twoje. - Nie - wtrąciła się rozgniewana Tessa. - Nie dawaj mu tego. Nie możemy pozwolić, żeby to opublikował. Teraz na nas spoczywa odpowiedzialność. Ja jestem odpowiedzialna. ;J - To nie jest warte twojego życia - pokręcił głową Reilly. 469 -Sean... '•" ''•" "' " ' . • ••^f;-s ;.•;: -•<••>• •• -To nie jest tego warte - mówił uparcie, rzucając jej twarde Spojrzenie. ; Na twarzy Vance'a pojawił się uśmieszek. - Połóż to na ziemi i wycofaj się. Powoli. ! Reilly położył oprawny w skórę kodeks na surowym kamieniu i wycofał się o kilka kroków. Yance zbliżał się powoli, niezręcznie manewrując Tessą jak tarczą. Był coraz bliżej celu. Stał nad kodeksem przez kilka sekund, jakby przerażony tym, że zaraz go dotknie. Potem wziął go w drżącą dłoń i ostrożnie otworzył. Przyglądał się tekstowi w pełnej napięcia ciszy, odwracał kartki i mruczał do siebie: Yeritas vos liberabit. Teraz z całej jego postaci emanowało spokojne szczęście. - Naprawdę chciałbym, żebyś w tym uczestniczyła, Tesso - powiedział jej cicho do ucha. - Zobaczysz. Będzie cudownie. W tym właśnie momencie Tessa postanowiła zaatakować. Zdecydowanym ruchem strąciła z siebie jego ramię i uskoczyła na bok. Yance na chwilę stracił równowagę i wyciągnął rękę, żeby nie upaść; puścił nóż, który wypadł mu z dłoni, odbił się od niskiego murku i potoczył w dół, znikając w suchych zaroślach. Yance wyprostował się, zamknął kodeks i chwycił go w obie ręce. Zobaczył, że Reilly ustawia się między nim a ścieżką prowadzącą z ruin zamku do miasteczka, blokując mu drogę. Tessa stała tuż przy jego boku. - To koniec - powiedział Reilly bez emocji. Yance zrobił wielkie oczy, jakby ktoś go uderzył w splot słoneczny. Rzucał wokół nerwowe spojrzenia, wahał się krótko, a potem przeskoczył przez niski murek i jak błyskawica ruszył labiryntem starego zamczyska. Reilly zareagował natychmiast i popędził za nim. W ciągu paru sekund obaj zniknęli gdzieś za średniowiecznymi murami. - Wracaj - wrzeszczała Tess. - Do diabła z nim, Sean. Jesteś jeszcze słaby. Przestań. Chociaż słyszał jej krzyk, Reilly się nie zatrzymał. Biegł po mokrej ziemi, już się wspinał pod górę, ciężko oddychając, deptał Vance'owi po piętach. , ., .,. ..••,.•,•; ••.,.-.. „«,« i Rozdział 86 Yance szedł szybko wąską stromą ścieżką przecinającą na ukos zbocze góry. Rozsiane tu i ówdzie drzewa oliwne ustąpiły wkrótce bardziej surowemu skalistemu krajobrazowi z suchymi porostami i krzewami. Rzucił spojrzenie za siebie; zobaczył, że Reilly jest tuż za nim, i zaklął pod nosem. Rozglądał się po okolicy. Miasta nigdzie nie było widać. Teraz nawet ruiny zamku i stare młyny znikneły z widnokręgu. Po prawej stronie zbocze pięło się ostro w górę, a po lewej - łagodnym łukiem schodziło w kierunku morza. Nie było wyjścia. Albo musi stanąć z Reillym twarzą w twarz, albo ruszyć naprzód. Wybrał tę drugą opcję. Gdzieś tam, za jego plecami, Reilly ciężko oddychał, próbując nie stracić z oczu Vance'a. Nogi miał jak z gumy, potwornie bolały go mięśnie ud, chociaż przeszedł zaledwie kawałek. Potknął się o wystającą skałę, ale udało mu się ustać na nogach - ledwo uniknął skręcenia kostki. Wyprostował się i nagle poczuł, że w głowie mu się kręci, wziął kilka głębokich oddechów, zamknął oczy i mocno się skupił, próbując przywołać rezerwy siły i energii. Spojrzał w kierunku Yance'a i zobaczył, że jego sylwetka znika mu z oczu. Podjął pościg, popędzał się, jak mógł, każąc nogom stawiać dłuższe kroki. Podążając dalej po śliskiej powierzchni skały, Yance w końcu znalazł się na szczycie wzniesienia i zdał sobie sprawę, że jest w pułapce. Skała, którą miał przed sobą, opadała pionowo w dół ku 471 ostrym kamiennym piargom