Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wolał jednak nie stykać się z Terkowskim i z tego względu, że z napomknień pań "pątniczek" domyślał się, iż gruby szef gabinetu premiera ma jakiś związek z "wtajemniczonymi", których po prostu się obawiał. Jarzynowscy mieszkali na Wilczej i Dyzma wybrał się pieszo. Przyjęcie musiało być większe, gdyż przed bramą stało kilkanaście samochodów. Przedpokój literalnie zapchany był paltami, zaś z sąsiednich pokojów buchał gwar śmiechów i rozmów. Generałostwo powitali go z atencją i wprowadzili do salonu właśnie w chwili, gdy zaległa cisza i jakaś dama kwadratowej tuszy, z obnażonymi rękoma, przypominającymi dwie ćwiartki cielęciny, zasiadała do fortepianu. Z konieczności zatrzymał się przy drzwiach i milczącymi skinieniami głowy odpowiadał na ukłony znajomych, początkowo nie orientując się, komu się kłania. Pierwszą osobą, którą poznał w tłoku czarnych fraków, był Terkowski. - Szlag by go trafił! - mruknął do siebie, podczas gdy fortepian rozbrzmiał jakimiś mocnymi akordami. Postanowił tak manewrować, by nie spotkać się z Terkowskim, co przy tej liczbie gości było do zrobienia, tym bardziej że i Terkowski nie będzie szukał zetknięcia się z Dyzmą. Jakież jednak było zdumienie pana Nikodema, gdy po paru chwilach ujrzał grubasa zmierzającego wprost ku niemu. Terkowski uścisnął mu rękę i lekko wziąwszy pod ramię, powiedział szeptem: - Chodźmy na papierosa. Wszystkie oczy zwróciły się na nich, gdy opuszczali salon, niknąc za kotarą gabinetu generała. Tam Terkowski wydobył z kieszeni ogromną złotą papierośnicę i częstując Nikodema zaczął kordialnie: - Sto lat nie widziałem szanownego pana prezesa... Dyzma milczał, zaskoczony i pełen nieufności. - Jakże zdrowie? - ciągnął grubas. - Ja bo po sześciu tygodniach odpoczynku świetnie się czuję. Nie uwierzy pan prezes, ale ubyło mi siedem kilo. Niezła porcja, co? - Niczego sobie - odparł Dyzma. - Nie ma to, prezesie, jak odpoczynek. Zmiana środowiska, o! Nowi ludzie, nowe sprawy, nowy tryb życia, nowe środowisko... - Pan był w Żegiestowie? - zapytał Nikodem, żeby coś powiedzieć. - Tak. Odświeżyłem się tam gruntownie. Z salonu buczał fortepian, z sąsiedniego pokoju dolatywały urywane słowa licytacji brydżowej. Terkowski mówił swoim głuchym ciężkim głosem, wydobywającym się gdzieś spod olbrzymiego białego plastra gorsu. Jego małe rybie oczy pływały w tłustych powiekach, a grube krótkie palce zdawały się pieścić wielką bursztynową cygarniczkę. - Czego ta cholera chce ode mnie - łamał sobie głowę Dyzma. - A wie pan prezes - mc zmieniając tonu ciągnął Terkowski - że miałem przyjemność poznać pańskiego starego znajomego, bardzo miły człowiek, rejent Winder. Umilkł nagle, a jego oczy badawczo zatrzymały się na twarzy Nikodema. Ten naprawdę nic dosłyszał i zapytał: - Co pan mówi? - Spotkałem pańskiego starego znajomego. Nikodem zacisnął szczęki. - Kogóż to? - Pana Windera. Bardzo miły człowiek. - Jak? Windera?... Nie przypominam sobie. Całą siłą woli zapanował nad wrażeniem i zmusił siebie, by spojrzeć Terkowskiemu wprost w oczy. - Jak to? Nie przypomina sobie pan prezes rejenta Windera?... - Rejenta?... Nie. Nie znam. Terkowski roześmiał się z wyraźną ironią. - A on dobrze pana prezesa pamięta. Jechaliśmy w jednym przedziale i ten miły staruszek wiele mi o panu opowiedział i o Łyskowie... Dyzmie zakręciło się w głowie. Więc koniec? Katastrofa? Zdemaskowano go? Aż do bólu zacisnął w kieszeniach pięści. Przez myśl przebiegło mu, by po prostu rzucić się na Terkowskiego, chwycić go za szyję, za tłustą, przelewającą się fałdami przez kołnierzyk szyję i dusić, aż ta obleśna twarz zsinieje. Skurczył się w sobie. Wszystkie mięśnie nabrzmiały mu tak, że aż uczuł ich drżenie. - Przepraszam najmocniej - zabrzmiał nagle tuż przy mm głos jakiejś pani, która w przejściu go potrąciła. To go otrzeźwiło w jednej chwili. - O jakim Łyskowie? Co pan opowiadasz? - Wzruszył ramionami. - Wszystko to jakaś bujda. Żadnego Windera me znam. Terkowski podniósł brwi i strzepnął flegmatycznie popiół z papierosa. - Ach, naturalnie - odparł spokojnie - może to jakaś pomyłka. - Pewno, że pomyłka - uspokajał się Nikodem. - Ma się rozumieć. Tym bardziej się cieszę, że wkrótce będziemy mogli ją wyjaśnić. W przyszłym tygodniu przyjedzie do Warszawy rejent Winder. Zaprosiłem go, bo to bardzo, bardzo miły człowiek