Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Mógł się pysznić jak ogier, ale mało mnie to obchodziło. Dotarliśmy na wyspy przed nim i to my, choć za późno, znaleźliśmy Gerisa, kiedy on prawdopodobnie dręczył jakieś podrzędne figury groźbą czyjejś magii. Zacisnęłam powieki, by się nie rozpłakać. – Więc jak to się stało, że się tu znaleźliście właśnie wtedy, kiedy was potrzebowaliśmy? – spytał z ciekawością Ryshad, choć w jego głosie nie było podziwu, którego Darni najwidoczniej oczekiwał. Odpowiedział mu starszy, bardziej chrapliwy głos. – Shiwalan jest moim uczniem. Kiedy tylko się dowiedziałem, że to jego mam tam szukać, odnalezienie tych wysp okazało się stosunkowo łatwe. W chudym, białowłosym mężczyźnie, który szedł ku nam, rozpoznałam Otricka. Był niższy, niż przypuszczałam, ledwie dorównywał mi wzrostem, miał na sobie spodnie z grubego, żaglowego płótna i krótką, brudną, niebieską opończę. Bardziej przypominał mi pirata niż wybitnego czarownika. Miałam chęć zapytać go, czemu nie zrobił tego wcześniej, jeśli to było takie łatwe, ale ugryzłam się w język. Kilka dni dla Gerisa mogłoby mieć wielkie znaczenie, a gdyby odszukał nas przed świtem, to przynajmniej Aiten nadal by żył. Odegnałam nagłe wspomnienie jego ciepłej krwi tryskającej mi na rękę. – Jak znalazłeś naszą łódkę? – spytał Ryshad, najwidoczniej zadowolony, że może jeszcze komuś podziękować poza Darnim, a ja z całego serca podzielałam to uczucie. – Muszę przyznać, że to było trochę trudniejsze. Wszystkim wielorybom i delfinom z tej strony Przylądka Wiatrów kazałem was szukać. Otrick wyszczerzył do nas zęby w uśmiechu i zdumiał mnie blask jego szafirowych oczu. – Tamten smok – powiedziałam nagle – był prawdziwy czy to tylko iluzja? Otrick uśmiechnął się do mnie, a w tym uśmiechu chytrość przemieszała się z rozbawieniem. – Chyba był skuteczny, moja pani. 7robił, co trzeba, prawda? Wszyscy popatrzyliśmy na usiane szczątkami statków morze, gdzie wrzaski konających Elietimmczyków zastąpiły teraz przenikliwe okrzyki ptaków morskich, przybyłych nie wiadomo skąd, by zająć się zdobyczą. – Planir przesyła ci wyrazy szacunku, Otricku, i pyta, czy mógłbyś zejść na dół? Gdzieś z boku pojawił się chudy mężczyzna w ciepłej opończy. W jego głosie zabrzmiała jednocześnie służalczość i rozdrażnienie, a wyraz niechęci chyba zawsze gościł na jego twarzy, sądząc po bruzdach, jakie wyżłobił w niebrzydkich skądinąd rysach. Jego twarz miała szary, niezdrowy kolor i poruszał się tak, jakby bolał go brzuch. Uznałam więc, że może ten kiepski nastrój ma jakieś usprawiedliwienie. – Czego chcesz, Casuelu? Och, przypuszczam, że wiem. Wy dwoje, chodźcie z nami, powinniście się wysuszyć. Ryshad i ja poszliśmy za Otrickiem, pozostawiając niezadowolonego Darniego na pokładzie. Schronienie się przed dokuczliwym wiatrem w ciepłej, suchej kajucie było jedną z największych przyjemności, jakich zaznałam w życiu, włączając w to świętowanie Letniego Przesilenia w karczmie Pod Złoconą Różą w Relshazie. Krzepka, rumiana dziewczyna o długich, kasztanowych włosach, młodsza ode mnie chyba o jakieś dziesięć lat, znalazła dla mnie suchą odzież i chociaż wolałabym spodnie, to grube, wełniane pończochy i cztery spódnice dobrze chroniły przed zimnem. Włożyłam też za dużą bluzkę i gorset i otuliłam się ciasno ciepłym szalem. – Co teraz? – Nie mogłam powstrzymać ziewania, kiedy opuścił mnie strach, który dotąd trzymał mnie na nogach. Spojrzałam tęsknie na koję z puchową kołdrą i poduszką. – Myślę, że powinnaś zobaczyć się z Planirem – powiedziała przepraszającym tonem dziewczyna. – Chciał się z tobą spotkać. – Jesteś maginią? – spytałam z ciekawością; wszystko wskazywało na to, że nadal powinna chodzić do szkoły gdzieś na lescaryjskiej prowincji, co zdradzał jej akcent. – Jeszcze nie. – Zarumieniła się jeszcze bardziej. – Ale będę. Przypuszczam, że gdybym była w jej wieku, taka perspektywa wydałaby mi się ekscytująca, ale wtedy dostatecznie długo usiłowałam po prostu przeżyć, by udowodnić mojej matce, że tak naprawdę to wcale jej nie potrzebuję. – W takim razie prowadź – powiedziałam z niewielkim entuzjazmem, ale na więcej nie było mnie stać. – Przepraszam, nie dosłyszałam twojego imienia. – Jestem Allin. Poprowadziła mnie przez labirynt drabin i drewnianych ścian do dużej kajuty, gdzie pięć postaci pochylało się nad stołem, podczas gdy pozostałe stały dokoła, słuchając z uwagą. Dwie podniosły głowy, kiedy weszłyśmy, a jedna podeszła do mnie, wyciągając rękę. – Jestem Planir. Cieszę się, że cię widzę. Arcymag nie był zbyt wysoki, miał ciemne włosy, gibkie ciało i nieregularne rysy twarzy, którym dodawały uroku łagodne, szare oczy i miły uśmiech. W jego głosie pobrzmiewał miękki gidestański akcent – pozostałość z czasów jego młodości – i jakaś intymna nuta, która wywarła na mnie duże wrażenie. Nagle zdałam sobie sprawę, że mam rozczochrane włosy i że muszę wyglądać jak nie zasłane łoże. Mógł mieć od czterdziestu do sześćdziesięciu lat. Zauważyłam kurze łapki w kącikach oczu i łysiejące czoło, ale założyłabym się, że mógł uwieść każdą kobietę, którą chciałby zaprosić do swego łoża. Według mnie, jeśli chcecie wiedzieć, wcale nie wyglądał na arcymaga. Wysiłkiem woli zmusiłam się, by skupić uwagę na bieżących sprawach. – Nie zdołaliśmy uratować Gerisa, ale znalazłam kilka jego prac. Mogą się wam przydać. – Usara? – Planir władczym gestem przywołał kogoś ze swoich współpracowników. Podszedł do nas chudy czarownik w brązowym stroju i szybko wziął pogniecione pergaminy. – Gdzie dokładnie... Jeden z pozostałych magów przerwał mu nagle. – Planirze, jesteś nam potrzebny. Obaj wrócili do stołu, a ponieważ nikt mi nie zabronił, poszłam za nimi. Jakiś obraz unosił się. teraz nad nierównym blatem. Jęknęłam z wrażenia