Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Œlizgaj¹c siê po jezdni, przyjecha³a karetka. Jêk syreny wdar³ siê w ci- ch¹ noc. Pojawi³y siê jeszcze dwa radiowozy. W pobliskich domach zapali³y siê œwiat³a, we frontowych oknach. Kilku odwa¿nych wysz³o nawet na próg, ¿eby zobaczyæ, co siê dzieje. Ca³e to zamieszanie na ulicy sprawi³o, ¿e Lauren poczu³a ulgê. Nie wy- obra¿a³a sobie, ¿eby mê¿czyzna, który zagra¿a³ Emmie, wci¹¿ by³ w okolicy teraz, gdy pojawi³o siê tu pe³no policji. Tej nocy nie musi ju¿ d³u¿ej staæ na stra¿y. Pójdzie do Emmy i razem zastanowi¹ siê, co robiæ dalej. Ale zanim zd¹¿y³a siê ruszyæ, w k³êbach œniegu pojawi³ siê przeœwit i wyda³o siê jej, ¿e wœród bieli widzi wielki kszta³t w miejscu, gdzie przeœla- dowca Emmy móg³ zostawiæ swój samochód. Je¿eli samochód jeszcze tu jest, on te¿ musi byæ gdzieœ w pobli¿u. Tylko gdzie? Sanitariusze wybiegli z karetki i pochylili siê nad mê¿czyzn¹ le¿¹cym na jezdni. Dwaj mundurowi policjanci trzymali nad nimi parasole. Raptem we wœciek³ym podmuchu œnieg zawirowa³ i wygi¹³ parasole. Jeden z sanitariuszy coœ powiedzia³, ale Lauren nie dos³ysza³a jego s³ów. - Co mówi³eœ? - zawo³a³ jakiœ g³êboki baryton. Po chwili ten sam mê¿ czyzna krzykn¹³: - Co on mówi³? S³yszeliœcie? Wiatr zmieni³ kierunek i nastêpne s³owa rzuci³ Lauren prosto w twarz: - Mówi³em, ¿e chyba do niego strzelano. Wygl¹da na to, ¿e ma ranê postrza³ow¹, nisko, po prawej stronie, tu¿ przy krêgos³upie. Musimy go szybko st¹d zabraæ. Ciœnienie gwa³townie spada. Chyba umiera. Sens s³ów dociera³ do Lauren powoli. Strzelano do niego... Podnios³a rêkê i z obrzydzeniem spojrza³a na pistolet, który œciska³a kurczowo. Nie mog³a uwierzyæ w to, co zrobi³a. - O Bo¿e - powiedzia³a na g³os. - Zastrzeli³am go. Z pó³nocnego wschodu nadci¹gnê³a nowa œnie¿yca. Kryj¹c siê w gê- stym bia³ym tumanie, Lauren schodzi³a podjazdem Emmy w kierunku chod- nika przed s¹siednim domem. Bêdzie musia³a powiedzieæ policjantom, ¿e to ona strzela³a. Zastanawia³a siê tylko, czy zrobiæ to od razu tutaj, czy dopiero w komisariacie. A mo¿e w swoim biurze? Je¿eli zrobi to u siebie, w Biurze Prokuratora Okrêgowego w Boulder, mo¿e liczyæ na pomoc kolegów. Jednak cokolwiek postanowi, nie wolno jej mieszaæ w sprawê Emmy. Stawka jest zbyt wysoka. Policja nie mo¿e siê dowiedzieæ, co robi³a tutaj dziœ wieczorem. Jeœli siê dowie, Emma Spire ju¿ jest martwa. Rannego mê¿czyznê po³o¿ono na noszach i wniesiono do karetki. Am- bulans natychmiast odjecha³. Lauren podjê³a decyzjê. Zesz³a na jezdniê, podesz³a do najbli¿ej stoj¹- cego policjanta i delikatnie dotknê³a jego ramienia. - Proszê pana. Odwróci³ siê, ale nie spojrza³ na ni¹. Jego czarna czapka by³a ca³kowi- cie pokryta œniegiem, w¹sy mia³ sztywne od mrozu, ciek³o mu z nosa. - Co znowu? - warkn¹³. - Proszê pana - powtórzy³a. Wreszcie spojrza³ na Lauren. Przekrzywi³a g³owê i wtedy chyba go roz- pozna³a. Musia³a widywaæ go w s¹dzie albo w komisariacie, ale nie pamiêta- ³a, jak siê nazywa. - Jestem Lauren Crowder, zastêpczyni prokuratora okrêgowego w Boulder. - Do diab³a, szybko siê pani zjawi³a! - By³ zdziwiony. - Kto pani¹ wezwa³? Jeszcze ¿aden detektyw nie zd¹¿y³ tu dotrzeæ. - By³am w pobli¿u. Sprawy osobiste - wyjaœni³a. - Zobaczy³am, co siê tu dzieje, i pomyœla³am, ¿e mo¿e bêdê mog³a w czymœ pomóc. - Dobrze. Przyda siê nam ka¿da pomoc. Co za bajzel! Ju¿ rano czu³em, ¿e ³apie mnie grypa. Jak postojê tutaj jeszcze trochê jak jakiœ niedŸwiedŸ polarny, na pewno siê roz³o¿ê. - Jego g³os zmiêk³. Zobaczy³, ¿e kobieta, z któr¹ rozmawia, jest ³adna. Wzi¹³ j¹ pod ³okieæ. - Schowajmy siê w radio- wozie. Tam mi pani powie, jak mi mo¿e pani pomóc. - Zgoda. - Lauren nie widzia³a dobrze, gdzie policjant patrzy, ale czu- ³a, ¿e taksuje j¹ wzrokiem i zamierza z ni¹poflirtowac. Mo¿e bêdzie mog³a od niego coœ wyci¹gn¹æ. Nagle dotar³o do niej, jak bardzo zmarz³a - mówie- nie przychodzi³o jej z trudem. Policjant krzykn¹³ do partnera, ¿e idzie do samochodu, a potem, ci¹gle trzymaj¹c Lauren pod ³okieæ, zaprowadzi³ j¹ do najbli¿szego radiowozu
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Ale architekci na pewno to równie¿ przewidzieli i czeka mnie albo krata z br¹zu, albo rura tak w¹ska, ¿e siê przez ni¹ nie przecisnê...
- Nie zrozumiawszy, gdy| zdawaBo mu si, |e dziewczyna powiedziaBa musiaBe[", a nie: musiaBa[", Narcyz zapytaB: Z pewno[ci sByszaBem, ale wymieD mi swoje imi
- Po trzecie, ca³kowicie i z³oœliwie zmieni³a charakter ojca: nigdy nie p³aka³ i na pewno nie by³ niezdecydowany, wrêcz przeciwnie...
- Tak samo by³oby na pewno, gdyby u w³adzy utrzyma³ siê rz¹d oligarchiczny, a po¿eraj¹cymi byli Lacedemoñczycy...
- Jak ci minB dzieD? zapytaBa, co zreszt z dziwn pewno[ci przeczuwaB
- A wiêc i tym razem sygna³ na pewno wskazywa³ na to samo...
- Stercz¹c wysoko nad wod¹, z ustawionymi po jednej stronie wie¿ami wiertniczymi, wygl¹da³y jak flotylla lotniskowców...
- Bywa w postaci krzewu lub ma³ego drzewka, dochodz¹cego do 5 metrów wysokoœci...
- Nie mog³em ¿adn¹ miar¹ dojœæ do zrozumienia, kim by³ ów ktoœ, co „dosta³ tego”, i co mianowicie on dosta³...
- Ludzka Istota chroniona przez Uriela musiała spłonąć na stosie, zaświadczając życiem swe poglądy...