Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Jak się nazywasz? — zapytał. — Jack ze Strażnicy Cieni. Mężczyzna przyjrzał się jego ubraniu i twarzy. Wybałuszył oczy, następnie opuścił je. — Nie znam żadnej Rosalie, panie — powiedział cicho. — Może któryś z was? — Nie — odpowiedziało pięciu pozostałych gości. Odwrócili oczy, aby nie patrzeć na Jacka. — Panie — dodali pośpiesznie. — Kto jest tutaj właścicielem? — Na imię mu Haric, panie. — Gdzie mogę go znaleźć? — Za tymi drzwiami, po prawej, panie. Jack odwrócił się i skierował w stronę drzwi. Zanim do nich doszedł, usłyszał swe imię, wypowiedziane w cieniu. Wszedł po dwóch schodach do małego pokoju, gdzie tłusty mężczyzna o czerwonej twarzy ubrany w brudny fartuch popijał piwo. Światło żółtej świecy stojącej na stole sprawiało, że jego twarz wydawała się jeszcze bardziej czerwona niż w rzeczywistości. Odwrócił powoli głowę. Minął dłuższy moment zanim zdołał skupić swe spojrzenie na Jacku. — Czego chcesz? — zapytał. — Nazywam się Jack. Odbyłem daleką wędrówkę, aby dotrzeć w to miejsce, Haric. Szukam starej kobiety, która przybyła tutaj, aby spędzić swe ostatnie dni. Jej imię brzmi Rosalie. Powiedz mi, co o niej wiesz. Haric przymrużył oczy i zmarszczył brwi. Opuścił głowę. — Zaczekaj chwilę... Tak... była tu taka stara baba. Umarła jakiś czas temu. — Rozumiem. Powiedz mi, gdzie jest pochowana, abym mógł odwiedzić jej grób. Haric parsknął śmiechem. Pociągnął łyk piwa, wytarł usta dłonią, po czym śmiejąc się głośno, uniósł rękę, aby przetrzeć oczy rękawem. — Pochowana? — zapytał. — Nie miała żadnej wartości. Trzymaliśmy ją tu tylko z litości i dlatego, że wiedziała co nieco o uzdrawianiu. Jack naprężył mięśnie, zaciskając szczęki z całej siły. — Co z nią zrobiliście? — Wyrzuciliśmy jej ścierwo do oceanu. Ryby nie najadły się nią zbytnio. Jack zostawił za sobą płonącą Gospodę pod Płonącym Tłuczkiem przy drodze prowadzącej w kierunku oceanu. Spacerował nad brzegiem czarnego, płaskiego oceanu. Odbite w wodzie gwiazdy tańczyły przy każdym wstrząsie gruntu. Powietrze było zimne. Jack odczuwał wielkie zmęczenie. Miecz wydawał mu się tak ciężki, że ledwie mógł go udźwignąć. Pragnął owinąć się w płaszcz i położyć na chwilę. Brakowało mu papierosa. Szedł jak lunatyk, buty grzęzły mu w piasku. Nagle ujrzał przed sobą postać, której widok gwałtownie przywrócił mu świadomość. Był to on sam. Jack potrząsnął głową. — Ach, to ty, duszo — powiedział. Dusza skinęła głową. — Niepotrzebnie spaliłeś tę gospodę — powiedziała. — Wkrótce morze wystąpi z brzegów i potężne fale zaleją ląd. Ona stałaby się jedną z pierwszych ofiar powodzi. — Nie masz racji — odpowiedział Jack ziewając. — Miałem powód. To uspokoiło moje serce. Skąd wiesz o tym, co zamierzają zrobić morza? — Zawsze jestem blisko ciebie. Byłam z tobą na szczycie Panicusa, gdy rozmawiałeś z potężnym Aniołem Jutrzenki. Zstąpiłam z tobą do wnętrzności świata. Byłam u twego boku, gdy zniszczyłeś Wielką Maszynę. Wróciłam z tobą i wciąż jestem u twego boku. — Po co? — Wiesz, czego pragnę od ciebie? — Wielokrotnie już słyszałaś moją odpowiedź. — Tym razem sytuacja jest inna, Jack. Na skutek tego, co zrobiłeś, utraciłeś znaczną część swej mocy, być może nawet całą. Jest możliwe, że zniszczyłeś też wszystkie swoje życia, oprócz obecnego. Potrzebujesz mnie teraz. Wiesz o tym dobrze. Jack spojrzał na ocean i gwiazdy lśniące jak świetliste owady. — Być może — powiedział — ale jeszcze nie teraz. — Popatrz na wschód, Jack, popatrz na wschód. Jack uniósł głowę w tamtym kierunku. — To gospoda płonie — powiedział. — Nie chcesz się więc ze mną zjednoczyć? — Na razie nie. Jednak nie przepędzam cię również. Wracajmy razem do Strażnicy Cieni. — Jak sobie życzysz. Nagle nadszedł najpotężniejszy ze wstrząsów, który zachwiał Jackiem tak, że ledwie utrzymał się na nogach. Gdy ziemia się uspokoiła, wyciągnął miecz i zaczął rysować na piasku magiczny wzór. Wypowiedział zaklęcie. Zanim zdążył go ukończyć, zbiła go z nóg potężna fala, która nakryła go niemal w całości. Woda uniosła go w górę. Nie mógł zaczerpnąć powietrza do płuc. Starał się odpłynąć z falą jak najdalej, wiedząc, co stanie się później. Zarył się rękami w piasku. Pełznął naprzód, mając mroczki przed oczyma. Udało mu się nieco oddalić, gdy woda zaczęła się cofać. Opierał się ze wszystkich sił, wczepiając się w piasek, przebierając rękami, wierzgając nogami, próbując pełzać... Nagle poczuł, że jest wolny. Leżał z twarzą pogrążoną w połowie w zimnym piachu. Paznokcie miał połamane. Buty pełne wody. — Tędy, Jack. Prędko! — zawołała dusza. Leżał, dysząc ciężko. Nie miał siły się poruszyć. — Musisz wstać, Jack! Albo zjednocz się ze mną teraz! Za chwilę nadejdzie następna fala! Jack jęknął. Bezskutecznie próbował się podnieść. Od strony płonącej gospody, która rzucała na brzeg czerwoną poświatę, dobiegł huk. To zawalił się dach oraz jedna ze ścian. Coś zasłoniło światło. Wokoło niego zatańczyły cienie. Bliski płaczu czerpał z nich moc za każdym razem, gdy padały na niego. — Śpiesz się, Jack! Nadchodzi następna fala! Podniósł się z kolan, następnie wstał z wysiłkiem na własne nogi. Zataczając się ruszył w głąb lądu. Ujrzał czekającą na niego duszę i podążył w jej kierunku. Z tyłu usłyszał odgłos następnej fali. Nie obejrzał się za siebie, zanim nie załamała się. Obryzgała go piana. Tylko piana. Uśmiechnął się słabo do duszy. — Widzisz? Obszedłem się jednak bez twoich usług. — Wkrótce jednak będziesz ich potrzebować — odpowiedziała dusza, odwzajemniając się uśmiechem. Jack poszukał u pasa swojego sztyletu, lecz ocean zabrał go wraz z płaszczem