Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Tort nigdy nie był domowej roboty, a z jego resztek, zanim zostały odłożone na następny dzień, trzeba było zdjąć świeczki i lukier. Wszystkiego najlepszego? Ojciec szeptał mi te słowa wesoło do ucha. Graliśmy po cichu w karty, wygrywający stroił radosne miny, przegrywający zaś krzywił się żałośnie i nic, żadne piśniecie, żaden szmer, nie mogło dotrzeć do pokoju nad naszymi głowami. W przerwach mój biedny ojciec chodził w górę i w dół, rozdarty między milczącym cierpieniem sypialni a tajnie obchodzonymi urodzinami, zmieniając na schodach wyraz twarzy z wesołego na współczujący i ze współczującego ponownie na wesoły. Nieszczęsne urodziny. Od dnia, kiedy się urodziłam, zawsze towarzyszył im żal. Osiadał jak kurz w całym domu. Pokrywał wszystkich i wszystko, wdzierał się w nas z każdym oddechem. Pogrążał każde z nas we własnej oddzielnej niedoli. Tylko dlatego, że było tak zimno, mogłam znieść te wspomnienia. Dlaczego ona nie mogła mnie pokochać? Dlaczego moje życie znaczyło dla niej mniej niż śmierć mojej siostry? Czy winiła mnie za nią? Może zresztą miała rację. Żyłam tylko dlatego, że moja siostra umarła. Mój widok przypominał jej o tamtej stracie. Czy byłoby jej łatwiej, gdybyśmy obie umarły? Otępiała, szłam przed siebie. Jak zahipnotyzowana, stawiałam jedną stopę przed drugą i znowu, i znowu. Było mi obojętne, dokąd zmierzam. Na nic nie patrząc, niczego nie widząc, brnęłam dalej. Aż nagle na coś wpadłam. - Margaret! Margaret! Było za zimno, by się przestraszyć, za zimno, by zmienić wyraz twarzy na widok ogromnej postaci, która stała przede mną, w zielonej pelerynie przeciwdeszczowej, przypominającej namiot. Poruszyła się i dwie ręce opadły na moje ramiona i nimi potrząsnęły. - Margaret! To był Aurelius. - Ależ ty wyglądasz! Jesteś sina z zimna! Szybko chodź ze mną! - Wziął mnie za ramię i ruszył energicznym krokiem. Potykając się, wlokłam się za nim, aż doszliśmy do drogi, do samochodu. Wpakował mnie do niego. Trzaśniecie drzwiczek, szum silnika, a potem ciepły podmuch wokół moich kostek i kolan. Aurelius otworzył termos i nalał do kubka pomarańczowej herbaty. - Pij! Wypiłam. Herbata była gorąca i słodka. - Jedz! Ugryzłam kanapkę, którą mi podał. Mimo że siedziałam w ciepłym samochodzie, piłam gorącą herbatę i jadłam kanapki z kurczakiem, zrobiło mi się jeszcze zimniej niż przedtem. Zaczęłam szczękać zębami i nie mogłam opanować dygotu. - Dobry Boże! - Aurelius wykrzykiwał cicho, podając mi jedną po drugiej smakowite kanapki. - O rany! Jedzenie sprawiło, że nieco oprzytomniałam. - Co ty tu robisz, Aureliusie? - Przyjechałem, żeby dać ci to - powiedział i sięgnął do tyłu, by wyciągnąć pudełko umieszczone między siedzeniami. Położywszy je na moich kolanach, uśmiechnął się do mnie promiennie i zdjął przykrycie. W środku był tort. Tort domowej roboty. A na nim wypisane lukrowymi zawijastymi literami: „Wszystkiego najlepszego, Margaret". Było za zimno, żeby płakać. Zimno i tort nagle rozwiązały mi język. Słowa wydobywały się ze mnie, bezładnie, jak przedmioty uwalniane przez topniejący lodowiec. Nocne zaśpiewy, szpieg w ogrodzie, siostry dziecko, łyżeczka. - Ona zna nawet twój dom - paplałam, kiedy Aurelius osuszał mi włosy papierowym ręcznikiem. - Dom pani Love. Zaglądała do niego przez okno i myślała, że pani Love przypomina babcię z baśni... Nie rozumiesz, co to znaczy? Aurelius pokręcił głową. - Przecież powiedziała mi... - Okłamała cię! Kiedy przyszedłeś się z nią zobaczyć w swoim brązowym garniturze, skłamała. Sama to przyznała. - A niech mnie! - wykrzyknął Aurelius. - Skąd wiesz o tym brązowym garniturze? Wiesz, musiałem udawać dziennikarza. - Potem jednak zaczęło do niego docierać, co mówię. - Łyżeczka taka jak moja, powiadasz? Ona zna ten dom? - Jest twoją ciotką. A Emmeline twoją matką. Aurelius przestał wycierać mi włosy i przez długą chwilę patrzył przez okno samochodu w kierunku domu. - Moja matka - wyszeptał. - Tam. Skinęłam głową. Ponownie zapadła cisza, potem zwrócił się ku mnie. - Zaprowadź mnie do niej, Margaret. Zdawało się, że wraca mi rozsądek. - Rzecz w tym, Aureliusie, że ona jest chora. - Chora? Więc tym bardziej musisz mnie do niej zaprowadzić. Bezzwłocznie! - Właściwie nie chora. - Jak mu to wytłumaczyć? - Nie wyszła bez szwanku z tamtego pożaru. Nie tylko na twarzy. Także na umyśle. Przyjął tę nową informację, dołożył ją do swojego bagażu strat i cierpienia, a kiedy znów się odezwał, w jego głosie były powaga i zdecydowanie. - Zaprowadź mnie do niej. Czy moją odpowiedź można wytłumaczyć chorobą? Faktem, że były to moje urodziny? Tym, że mnie także brakowało matki? Te czynniki mogły odegrać jakąś rolę, ale ważniejszy od nich wszystkich razem wziętych był wyraz twarzy Aureliusa, kiedy czekał na moją odpowiedź. Było aż nazbyt wiele powodów, by mu odmówić, jednakże w obliczu tak gwałtownej potrzeby straciły znaczenie. Zgodziłam się. Kąpiel pomogła mi trochę odtajać, ale nie uśmierzyła bólu za oczami. Porzuciłam na resztę popołudnia wszelkie myśli o pracy, położyłam się do łóżka i nakryłam dodatkowym pledem, naciągając go aż na uszy. Wewnątrz wciąż dygotałam. W płytkim śnie miałam dziwne przywidzenia. Hester i ojciec, bliźniaczki i moja matka: w tych snach każde z nich przybierało twarz kogoś innego, za każdym z nich krył się ktoś inny, i nawet moja własna twarz mnie niepokoiła, bo wciąż się zmieniała, będąc raz moją własną, a raz czyjąś inną. Potem pojawiła się jasna głowa Aureliusa: był sobą, stale sobą, tylko sobą, uśmiechnął się i przegnał widziadła. Ciemność ogarnęła mnie jak woda, zanurzyłam się w niej i zasnęłam głęboko. Obudziłam się z bólem głowy, bólem kończyn i stawów, i pleców. Ciążyło mi i spowalniało myśli znużenie, niemające nic wspólnego z przepracowaniem lub brakiem snu. Ciemność zgęstniała. Czy przespałam godzinę, na którą umówiłam się z Aureliusem? Ta myśl mnie dręczyła, ale tylko jakby z bardzo daleka, i minęło wiele minut, nim się zdobyłam na to, by spojrzeć na zegarek. Bo podczas kiedy spałam, zrodziło się we mnie jakieś niejasne uczucie - niepokój? tęsknota? podniecenie? - a ono wprowadziło mnie w nastrój oczekiwania. Powraca przeszłość! Moja siostra była blisko. Nie miałam co do tego wątpliwości. Nie mogłam jej zobaczyć, nie mogłam czuć jej zapachu, ale wewnętrznym uchem, zawsze nastrojonym jedynie na nią, uchwyciłam jej wibracje i napełniło mnie to mroczną i senną radością. Nie ma potrzeby odkładać spotkania z Aureliusem. Siostra mnie znajdzie, gdziekolwiek będę
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Tego motylstwa, uroku i uroków jej wietrznego życia i tego, że nie pocałowałam się jeszcze nigdy poza jedynym razem - ze studentem tak nieśmiałym, tak chorobliwie...
- "Nic nigdy nie dzieje się tak, jak tego oczekujesz - wymamrotał Lews Therin - Nie oczekuj więc niczego, a wówczas nie zostaniesz zaskoczony...
- - Człowieka niedowiarka - ciągnął staruszek w skupieniu - teraz może bym się zląkł; tylko że, przyjacielu Aleksandrze Siemionowiczu, nigdy jeszcze nie spotkałem...
- Nigdy nie przyjeżdżała do Berlina, dopiero 15 kwietnia 1945 roku przyjechała do bunkra pod Kancelarią Rzeszy i nie zgodziła się opuścić tego miejsca...
- Minutę później wciąż jeszcze strzelała – w jej zaklętym kołczanie nigdy nie kończyły się pociski – kiedy podeszła do niej Guenhwyvar i otarła się o nią...
- Ściągnął spodnie i slipy, wszedł pod prysznic i zmywał z siebie tamtego Krzysztofa, który wyszedł do pracy rano, jak gdyby nigdy nic...
- - Zastanawiałem się, jak on może cały czas dyrygować takim stadem wiernych popleczników, ale nigdy nie spodziewałem się czegoś takiego...
- - Nic dziwnego, że mumie egipskie mają taki piękny połysk - mamrotał mi do ucha Higgs - nic dziwnego! Moje piszczele będą się teraz w sam raz nadawały do polerowania butów...
- Dałabym wszystko, żeby móc to zignorować i jak gdyby nigdy nic wieść dalej neutralną i niezaangażowaną konwersację...
- Po trzecie, całkowicie i złośliwie zmieniła charakter ojca: nigdy nie płakał i na pewno nie był niezdecydowany, wręcz przeciwnie...