Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ale i ja jestem próżna i bardzo niezadowolona z tego, że się panu wcale nie podobam. Na ostatnią uwagę odpowiedział K. tylko w ten sposób, że objął Leni i przyciągnął ją do siebie. Oparła cicho głowę na jego ramieniu. Wracając do poprzedniej rozmowy, spytał: - Jaki on ma stopień? - On jest sędzią śledczym - powiedziała, chwyciła rękę K., który ją trzymał w objęciu, i bawiła się jego palcami. - Znowu tylko sędzia śledczy - powiedział K. rozczarowany - wysocy urzędnicy ukrywają się. Ale on siedzi przecież na tronie. - To wszystko jest zmyślone - powiedziała Leni, pochyliwszy twarz nad ręką K. - W rzeczywistości siedzi na stołku kuchennym, na którym leży złożona stara, końska derka. Ale czy musi pan bezustannie myśleć o swoim procesie? - dodała powoli. - Nie, wcale nie - rzekł K. - ja prawdopodobnie nawet za mało o nim myślę. - Nie ten błąd pan popełnia - powiedziała Leni - słyszałam, że jest pan zanadto nieustępliwy. - Kto to powiedział? - spytał K., czuł jej ciało na swojej piersi patrzył na jej bujne, ciemne, silnie skręcone włosy. - Za wiele bym zdradziła, gdybym to powiedziała - odrzekła Leni. - Niech się pan nie wypytuje o nazwiska, tylko naprawi swój błąd, niech pan już nie będzie taki nieustępliwy, przed tym sądem nie można się przecież obronić, trzeba złożyć zeznanie. Niech pan złoży zeznanie przy najbliższej sposobności. Dopiero potem istnieje możliwość wymknięcia się, dopiero potem. Jednak nawet i to jest niemożliwe bez obcej pomocy, ale o tę pomoc nie potrzebuje się pan trapić, sama gotowa jestem udzielić jej panu. - Pani się dobrze zna na tym sądzie i na kruczkach, które tu są konieczne - powiedział K. i podniósł ją, ponieważ zanadto na niego napierała, na kolana. - Tak jest dobrze - powiedziała i usadowiła się wygodnie na jego kolanach, wygładziła spódnicę i obciągnęła bluzkę. Potem uwiesiła się obiema rękami na jego szyi, przechyliła się w tył i długo wpatrywała się w. niego. - A jeśli nie złożę zeznania, to wtedy nie może mi pani pomóc? - spytał na próbę. "Werbuję sobie pomocnice - pomyślał prawie zdumiony - najpierw panna Bürstner, potem żona woźnego sądowego, a wreszcie ta mała pielęgniarka, która ma na mnie jakąś niepojętą ochotę. Jak ona tu sobie siedzi na moich kolanach, jakby to było jedyne, dla niej stworzone miejsce!" - Nie - odpowiedziała Leni i potrząsnęła powoli głową - wtedy nie mogę panu pomóc. Ale pan wcale nie pragnie mojej pomocy, nic panu na tym nie zależy, pan jest uparty i nie daje się przekonać. - Czy ma pan kochankę? - spytała po chwili. - Nie - rzekł K. - Ejże, chyba jednak tak! - powiedziała. - Tak, rzeczywiście - przyznał K. - i pomyśleć tylko, że wypieram się jej, a mam nawet jej fotografię przy sobie. Na jej prośbę pokazał fotografię Elzy. Skulona na jego kolanach przyglądała się fotografii. Było to zdjęcie migawkowe, Elza była uchwycona w tańcu wirowym, który chętnie tańczyła w winiarni, spódnica latała jeszcze wokół niej łopocącą draperią, w jaką owinął ją obrót, ręce położyła na tęgich biodrach i z wyprężoną do tyłu szyją patrzyła w bok, śmiejąc się; dla kogo był przeznaczony ten uśmiech, nie można było rozpoznać z fotografii. - Jest zbyt obciśnięta - powiedziała Leni i pokazała na miejsce, gdzie było to jej zdaniem widoczne. - Nie podoba mi się, jest niezgrabna i nieokrzesana. Ale może wobec pana jest łagodna i mila, tego można by domyślić się z fotografii. Takie duże, tęgie dziewczęta często po prostu nie umieją być inne. Ale czy umiałaby się dla pana poświęcić? - Nie - powiedział K. - ona nie jest ani łagodna i miła, ani nie umiałaby się dla mnie poświęcić. Dotychczas też nie żądałem od niej ani jednego, ani drugiego. Nawet nie przyjrzałem się tak dokładnie fotografii, jak pani. - Więc panu na niej niewiele zależy - powiedziała Leni - a zatem nie jest wcale pana kochanką. - A jednak - powiedział K. - nie cofam mego słowa. - Więc niech będzie, że jest pana kochanką teraz, dobrze - powiedziała Leni - ale jeśli pan ją straci albo zamieni na inną, na przykład na mnie, nie będzie jej panu bardzo brak. - Przypuszczalnie nie - powiedział z uśmiechem K. - ale ona ma wielką zaletę w porównaniu z panią, ona nie wie nic o moim procesie, a nawet gdyby o nim coś wiedziała, nie myślałaby o tym. Nie starałaby się nakłonić mnie do uległości. - To nie jest zaleta - powiedziała Leni - jeśli nie ma żadnych innych, nie tracę otuchy. Czy ma jakąś usterkę fizyczną? - Usterkę fizyczną? - spytał K. - Tak - powiedziała Leni - ja mam bowiem taką małą usterkę, niech pan patrzy. - Rozgięła u prawej ręki palce środkowy i serdeczny, łącząca je skórka sięgała aż prawie do górnego zgięcia krótkiego palca, K. nie zauważył zaraz w ciemności, co mu chciała pokazać, dlatego sama poprowadziła jego rękę, by tego dotknął. - Co za wybryk natury - powiedział K. i gdy obejrzał całą rękę, dodał: - jaka ładna łapka! Z pewnego rodzaju dumą przyglądała się Leni, jak K., dziwiąc się, wciąż na nowo składał i rozkładał jej palce, aż w końcu przelotnie je ucałował i puścił. - Och! - zawołała natychmiast - pan mnie pocałował! - Spiesznie, z otwartymi ustami wdrapała się kolanami na jego kolana. K. przyglądał się jej prawie przestraszony; teraz, gdy była tak blisko, szedł od niej gorzki, podniecający zapach, podobny do zapachu pieprzu. Przytuliła jego głowę do siebie, przechyliła się nad nią i gryzła, całowała jego szyję, gryzła nawet jego włosy. - Więc pan już jednak zrobił zamianę! - wołała od czasu do czasu - widzi pan, pan już zamienił ją na mnie! Wtem pośliznęło się jej kolano, z piskiem zsunęła się prawie na dywan. K. objął ją, aby ją jeszcze zatrzymać, ale pociągnęła go za sobą. - Teraz należysz do mnie - powiedziała. - Tu masz klucz do mieszkania, przyjdź, kiedy chcesz - były to jej ostatnie słowa, i pocałunek, rzucony na oślep, trafił go już przy wyjściu w plecy