Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Taki jest zanadto subtelny. Podcień od wyjścia Jaczyckiego stał z boku biurka, ale teraz zawrócił i ciężko opadł w fotel. Spojrzał w papiery, jakby z nich czytał słowa dla mnie: - A oni mają kłopoty z wami. Zdziwiłem się trochę, to prawda, ale nie zanadto. - Ze mną? Więc to ja jestem główną przeszkodą, że wylatują z planu? Ciekawe. Sza- nowny dyrektor zbudował sobie taką teorię o zbiorowej psychologii swej załogi. I ulega jej, zapatrzył się w nią. - Zbiorowa psychologia? A co ją determinuje? - Postawa paru starych partyjniaków, towarzyszu. Dyrektor twierdzi, że nie mogą się pozbierać po zakręcie. To zresztą można zrozumieć. Ale zasłaniać się tym w swojej słabości, ulegać nastrojom? - I co on na to? - głos Podcienia był pusty, jakby szedł z wydrążonych płuc. - On? Mówi, że potrzeba mu trochę czasu. Mówi, że ludzie się otrząsną. Nie mówi tylko, kiedy wykona plan. I produkcja wróci do normy niezależnie od tego, czy będę stał im nad głową, czy nie. Nie lubi moich wizyt, to pewne. Podcień wtedy zaczął mówić do siebie. Tak, nie dla mnie wydobywał na światło prawdy, które słowami pragnął umocnić. - Otrząsną się z tego, tak. A przecież to, co się stało, jest dla nas, dla nich szansą życia. Czy nie potrafią przetrzymać tego oczyszczenia? A młodzież oczywiście także tam jest jak sejsmograf. Rejestruje każdy wstrząs, łatwo się chwieje. Trudno w tych czasach prowadzić ludzi. Ocaleli, ale czy to jedyny powód, żeby mieli uznać kataklizm za ratunek? Włożyłem ręce do kieszeni, aby nie chwycić się za głowę. Czy mogłem słuchać, jak Podcień przekreśla całą moją robotę z kierownikiem tej rozprzęgniętej załogi? - Ja chodzę tam nie od miesiąca ani od roku. Nie potrafię patrzeć, jak się staczają po tej równi pochyłej. Czy mam być widzem, który przyklaskuje ich rozterkom? One są nie do przyjęcia. I wy to przecież mówicie. Poza ludźmi jest plan, produkcja, rentowność zakładu. To nie jest psychologia, to jest ekonomika. Ja im nie mogę mówić: roztrząsajcie, analizujcie swoje wnętrza, a ta cała reszta to zawracanie głowy. I ja im tego nie mówię. Moja robota jest niepopularna i trudna. Ale nie po to mnie partia postawiła... Położył rękę na biurku. Ciężko, jakby kamieniem o szklaną powierzchnię uderzył. Oczy miał teraz też w czerwonym odblasku, gdy spojrzał na mnie: - Ale nie po to was partia tam postawiła, aby im grozić. I nie uczcie mnie, co to jest ekonomia. Rentowność przedsiębiorstwa to abstrakcja - bez ludzi, którzy ją wypracują. A wy wpadacie na inspekcję i mówicie im o sankcjach, jeśli natychmiast nie poczują entuzjazmu. Może ten dyrektor jest frajerem. Ale on jest z załogą na co dzień, on ich zna. - I niańczy ich zamiast powiedzieć, że wskaźniki gospodarcze to nie sentymenty? Sentymenty za państwowe pieniądze? To wygodne. - Myślę jednak, że to wasza sytuacja jest wygodniejsza. Bo on odpowiada i za pracę fabryki, i za ludzi, i za nastroje. A wy? A ja? Od nas się żąda tylko, abyśmy byli odpowie- dzialni za każde swoje słowo. Abyśmy je starannie dobierali. Bo właśnie słowo, to nasze na- rzędzie, ma specjalną wagę w naszych ustach. - Ja im kazań nie prawię. Nawet do wyłożenia podstawowych prawd nie mam sposob- ności, bo oni tam wszystkich zagadają. - A tak bez wykładów czyście choć raz pomówili z ty mi, którzy podnieść się nie mo- gą? - Nie będę za nimi chodził. A oni nie wykazują ochoty. - Boście zniszczyli coś, co najbardziej ze wszystkich uczuć zbliża do siebie ludzi. Za- ufanie. Zaufania do was nie mają. Poczułem, że dłonie w kieszeniach mam mokre i chłodne. Krew waliła mi w serce, kiedy podniosłem głos: - Więc to ja, ja naruszyłem zaufanie, które miała klasa robotnicza do partii? Dziękuję za zaszczyt, że oto ja jestem winny. - Nie podnoście głosu. I nie szukajmy winnych, bo to także dość wygodne. Teraz trze- ba naprawiać zło, które wynikło z dobra. To jedno wiem. To jest także nasza robota. Ale nie krzykiem. Ani tu, ani tam. Ludzie przestali się bać. A wtedy nie można nikogo zastraszyć. Długo jesteście w aparacie, towarzyszu Sereda. A wtedy trzeba uważać, żeby nie wpaść w niebezpieczne przekonanie, że to wy jesteście mądrzejsi od innych, także od tych przy to- karkach. Że wy zawsze macie rację. - Więc oni ją mają? - spytałem już ciszej. Nie dlatego, że mnie przywołał do porządku
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- O wartości jego metody lub o sile biopola ma prawo sądzić z niewymiernej liczby uzdrowień, lecz do zdobycia jednodniowej popularności wystarczy czasem nie sprawdzona...
- Gdy klatki były gotowe, przystąpiono do umocowania ich w dziurach wyciętych w ogrodzeniu, przy czym dziury te były tej samej wielkości co zamykane zasuwą otwory w klatkach...
- Porywacze, pewni, że oszołomiona narkotykiem i związana ofiara nie sprawi im kłopotów, usiedli na koźle i raczyli się kwaterką piwa...
- Te piękne nagie nimfy zamarły, rzekłbyś, na mgnienie we wstydliwych pozach, gotowe za chwilę pierzchnąć przed ludzkim wzrokiem w gęstą przybrzeżną zieleń...
- Łatki na brwi udało mu się założyć bez kłopotu, podobnie jak Dors, która bacznie obserwowała, jego czynności...
- Kobieta: - Wspomniałeś wcześniej o dzieciach, które robiły błędy ortograficzne, gdyż literowały słuchowo i mówiłeś, że można je nauczyć robić to wzrokowo...
- Czasem nawet mogą być maską dla sił, które nie współdziałają z Bogiem...
- Czasem przychodzi na bańkę rodzaj myśli, iż dobrze się stało, iż już tam mnie nie ma...
- Siedzi gdzieś w okolicach Bielańskiej, mieli już kilka ciężkich starć, ale jest zdania, że fason trzeba trzymać...
- Analizowaliśmy nasze wspólne kłopoty jeszcze głębiej...