Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie było już kolei ani elektrowni. Ludzie żyli bez celu, z jałmużny dawanej przez akwanów. Na niektórych brzegach ktoś przedsiębiorczy zainstalował wodne teleskopy, umożliwiające oglądanie życia w morzu. To był pomysł. Znudzeni ludzie zużywali nędzne zarobki na oglądanie swych dzieci i wnuków. Kilka lat później nawet teleskopy pordzewiały na dnie morza. - Co więc się stało z innymi? Z tymi, do których za ogrodzenie nie wolno było wchodzić akwanom? - Mieszkali tam cały czas. - Bezpiecznie? - Tak, bezpiecznie, lecz strażnicy z harpunami nie nosili już akwalungów. Zresztą zastąpiono ich strażnikami wywodzącymi się spośród akwanów. Po prostu akwani zdecydowali się zachować oddychających powietrzem jako cennych potomków rodzaju ludzkiego. - Czy to już wystarczy, Tomoyasu-san? - Taak, tak czy owak w tym czasie ja też już umrę. W końcu akwani wyłonili własny rząd, który został uznany przez opinię międzynarodową. Co więcej, w wielu krajach zdecydowano się pójść ich śladem i obrać drogę akwanów. Lecz jedna rzecz martwiła akwanów. A mianowicie, pojawiła się dziwna choroba. Zdarzał się, co prawda, tylko jeden przypadek na kilkadziesiąt tysięcy osobników. Najprawdopodobniej choroba była dziedziczna. Możliwe, że wywodziła się z funkcjonowania gruczołów wydzielania zewnętrznego pierwszego pokolenia Iririego. Urzędowo nazwano ją chorobą lądową. Kiedy wykrywano ją u kogokolwiek, zalecano leczenie operacyjne. 36 - Przecież mówiłem! - krzyknąłem ze złośliwym tryumfem. - Co takiego? - Teraz na nich kolej, niech cierpią z powodu lądu! Nikt nie odpowiedział. Bez rozglądania się wokół siebie, mogłem odczytać jak na dłoni miny zebranych przy mnie. Nawet podniecona Wada ściągnęła wargi w trąbkę, udając, że tym razem już przekroczyła granicę miłości i nienawiści. I prawdę mówiąc, na nic by teraz się nie zdały moje złośliwości. - Jest to tak odległe i niepojęte, że można stracić zmysły... - powiedział szeptem ktoś stojący za mną. Chyba Yamamoto. Naprawdę daleko... Ta przyszłość jest tak odległa, jak zamierzchła starożytność... Nagle zadrżałem. Powietrze, które wypuszczałem, cofnęło się i utknęło w gardle, wywołując pisk podobny do dźwięku pękniętego fletu. Widocznie wszystkie materiały zostały zebrane i przedstawione mi. Ale co miałem z nimi zrobić? Czy powinienem udawać, że godzę się na taką przyszłość, czekając na okazję ucieczki i możliwość rozgłoszenia wszystkiego publicznie? Jeśli w sprawiedliwości była jakaś moralna wartość, należało tak postąpić. W przeciwnym wypadku może powinienem odważnie przyznać, że jestem wrogiem przyszłości i szykować się na śmierć? Tak powinienem chyba zrobić, jeśli honor jeszcze coś znaczy. Jeśli nie wierzyłem w przyszłość, powinienem zaakceptować pierwszą alternatywę, jeśli wierzyłem, to tę drugą... Gdybym powiedział, że się wahałem, nie byłbym ścisły. Możliwe, że tylko wmawiałem sobie, iż powinienem się wahać. Prawdopodobnie nie podejmę żadnej decyzji i bez wątpienia zostanę zabity i wyrzucony na śmietnik. Najgorsze, że nie potrafiłem już w nic wierzyć. Wydało mi się, że stałem się zupełnie bezwartościowy i zasługuję na nazwę śmiecia. Prawdopodobnie maszyna naprawdę dokładnie wszystko przewidziała... Miałem wrażenie, że w duszy rozmawiam sam ze sobą, lecz nagle myśl moja zmieniła się w słowa. - Czy można tak całkowicie wierzyć w nieomylność maszyny? - Jednak w dalszym ciągu pan myśli tak jak przedtem, prawda? - W glosie Tanomogiego zdumienie mieszało się ze współczuciem. - Słuchaj, istnieje chyba możliwość błędu, prawda? Im przyszłość jest bardziej odległa, tym błąd może być większy... Gdyby tylko jeszcze chodziło o błąd... A kto zagwarantuje, że to wszystko nie jest fantazją maszyny? Mogła wszystko wymyślić, zmieniając to, co okazało się dla niej niezrozumiałe, a inne dane upraszczając po to, by rezultat okazał się prawdopodobny. W końcu gdyby pojawił się jakiś twór z trojgiem oczu, maszyna automatycznie poprawiłaby na dwoje... - To jest zgodne z prognozą. Gdy pan w pewnym momencie zacznie wątpić w zdolność maszyny, wówczas... - Dalszy ciąg zdania zagłuszył kaszel. - Wcale nie twierdzę, że wątpię. Czy powątpiewanie i absolutna akceptacja to jedyne możliwe postawy? Chodzi mi tylko o to, że jakaś inna przyszłość... - Inna przyszłość? - Zachowujecie się tak, jakbyście byli dobroczyńcami dla akwanów, ale czy rzeczywiście ludzie-ryby w przyszłości podziękują wam, jak się spodziewacie? Raczej śmiertelnie was znienawidzą. - Świnia się nie rozgniewa, gdy nazwie się ją świnią. Nagle w całym ciele poczułem znużenie i odrętwienie, więc zamilkłem. Miałem wrażenie, że patrząc na gwiazdy, widzę bezkresną przestrzeń wszechświata i zbiera mi się na płacz. Nie była to ani rozpacz, ani przeczucie, a raczej równowaga między ograniczonością myśli i bezsilnością ciała