Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Najchętniej odbywał te poranne spacery w towarzystwie żony, zwłaszcza gdy zabierała ze sobą ich małą córeczkę, a Mukiel biegł przed nimi, korzystając ze swobody, jaką dawała mu długa smycz. Zwykle też siadali na ławeczce, stojącej w południowej części ogrodu i w milczeniu patrzyli szczęśliwi na piękny ogród. Mukiel zwykle też wtedy odpoczywał, leżąc u ich stóp. Tego ranka jednak ta idylla rodzinna została brutalnie zakłócona. Rozpaczliwe gdakanie kur, przeplatane radosnym szczekaniem psa, przerwało zwykłą o tej po- rze ciszę w ogrodzie. Oboje małżonkowie usłyszeli nagle strzały z dubeltówki. Z przerażeniem spos- trzegli, że nie ma Mukla. Na ziemi leżała tylko końcówka jego nylonowej smyczy, zaś kilka metrów dalej obroża. Nawet nie zauważyli, kiedy i jak Mukiel się z niej oswobodził. Pełni niepokoju, nie zamieniwszy ze sobą ani słowa, z małą córeczką na rękach, popędzili w kie- runku parkanu, skąd usłyszeli strzały. Dobiegłszy tam, zobaczyli triumfującego sąsiada z dubeltówką w ręku, który już z daleka wołał wojowniczo: - Ostrzegałem państwa! Ostrzegałem! Nie patrzyli jednak na niego. Sąsiad strzelając do Mukla przy okazji trafił także trzy swoje kury. Ale przede wszystkim w tylną część ciała dostał śrutem ich pies. Mukiel, powłócząc tylnymi łapami, wycofywał się w kierunku krzaków rosnących w pobliżu parkanu, szukając w nich schronienia. Stamtąd - gdy go zawołali - przyczołgał się do mężczyzny i jego żony. Nie zatrzymał się jednak przy nich, lecz skomląc podążył wprost do domu. Jak gdyby tam do- piero spodziewał się być w pełni bezpieczny. - Mukiel jest ranny, widziałeś? - zawołała przerażona kobieta. - Nie może normalnie chodzić na tylnych łapach. Oboje pobiegli za nim do domu. Spostrzegli teraz, że Mukiel krwawi. On tymczasem, nie zważając na ranę, położył się na swoim ozdobnym dywaniku, który służył mu za posłanie w sypialni pani od czasu pierwszego wypadku. Pańs- two przykryli go wełnianym kocykiem, tym samym, w który go zawinęli odwożąc po raz pierwszy do lekarza. Teraz także natychmiast pojechali z nim do weterynarza do Starnbergu. Pani przez cały czas trzymała go na kolanach. Weterynarz, który już raz uratował mu życie i jeszcze wielokrotnie miał się okazać jego wybaw- cą, dokładnie go zbadał. Ten pudel i jemu w jakimś stopniu stał się bliski, a Mukiel, zdaje się, darzył go również szczególnym zaufaniem. Tym razem wizyta u weterynarza nie przebiegała bezproblemowo. Mukiel, wystraszony, drżał na całym ciele. - Tak zachowują się wszystkie zwierzęta - stwierdził lekarz - obojętne, czy są to małe kotki, czy ogromne bernardyny. Na szczęście wszystko minęło, gdy lekarz zaczął go badać. Mukiel stał się teraz jakiś dziwnie sztywny i przestał nawet skomleć z bólu. - Popatrz, jaki jest dzielny - powiedziała z dumą żona do mę- ża. A będzie miała okazję powiedzieć to później jeszcze wielokrotnie. Mukiel dostał zastrzyk w pośladek i chwilę później zwiesił głowę na ramię swej pani, wcześniej głęboko westchnąwszy, jakby bronił się przed zaśnięciem. - No dobrze! - powiedział weterynarz nie bez podziwu dla psa. Teraz mógł już bez jakichkolwiek przeszkód dokładnie zbadać Mukla. Prześwietlił go, zmierzył mu temperaturę, zbadał krew, a potem całego obmacał. Kobieta przez cały ten czas z wdzięcznością obserwowała poczynania weterynarza. W końcu chodziło o zdrowie i życie jej psa! Była gotowa wszystko poświęcić, aby Mukiel jak najszybciej znów stanął samodzielnie na nogi. Robiła tak zawsze, gdy tylko pudlowi cokolwiek dolegało: jechała z nim do lekarza, opiekowała się nim, tylko od niej zawsze otrzymywał jedzenie i picie. Co w tej sytuacji pozostało mężczyźnie? Wielokrotnie sam siebie o to pytał. Jemu pozostawało jedynie kupowanie Muklowi gumowych kości do zabawy i chodzenie z nim w wolnych chwilach na spacery. Starał się też od czasu do czasu przywozić mu coś smacznego do jedzenia, co czynił zwłasz- cza wtedy, gdy wracał do domu po dłuższej nieobecności. Ale to było wszystko, co mógł dla psa zro- bić, gdyż na więcej nie pozwalała mu żona