Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wszedł do stodoły, rozejrzał się i położył z miną lwa, który ma mnóstwo czasu. — Wydaje się spokojny — szepnął Ding–Dong. — Pewnie nie jest głodny — zauważył Mały Jaś. — Nie gadajcie — błagała Min. — On wcale nie zwraca na nas uwagi — oświadczyła Jana. — Niepotrzebnieśmy uciekali. Nic by nam nie zrobił. — Sama uciekałaś, aż dudniło — zauważył Penny Snowbeam. — Założę się, że też się trzęsłaś ze strachu. — No jasne. To było takie nieoczekiwane. Mały Jasiu, przestań się trząść. Spadniesz z belki. — B–boję się — wyznał bez wstydu Mały Jaś. — A śmiałeś się ze mnie wczoraj wieczór, że boję się przejść koło pola kapusty — złośliwie zauważyła Karolka. — A teraz widzisz! — Nie wymądrzaj się! Lew to nie kapusta — jęczał Mały Jaś. — Oj, wy go w końcu rozgniewacie — zawodziła Min. Lew nagle ziewnął. „On wygląda zupełnie jak ten poczciwy stary lew z czołówki filmowej” — pomyślała Jana. Przymknęła oczy. — Czy ona się modli? — spytał szeptem Ding–Dong. Jana zastanawiała się. Jeśli tato ma dostać na kolację swoje ulubione smażone kartofle, to ona za chwilę powinna być już w domu. I Mały Jaś był zupełnie zielony na twarzy. Gotów się pochorować. Uznała, że lew jest zmęczonym, nieszkodliwym starym zwierzakiem. Cyrkowcy twierdzili, że jest łagodny jak baranek. Jana otworzyła oczy. — Zaprowadzę tego lwa do Zakątka i zamknę go w starej szopie Jerzego Tannera — oświadczyła. — Chyba że wszyscy razem wymkniemy się z tej stodoły i zamkniemy go tutaj. — Jano… nie… nie możesz… Lew parę razy uderzył ogonem o ziemię. Protesty umilkły. — No to ruszam. Mówię wam, że on jest całkiem oswojony i nieszkodliwy. Ale siedźcie tu spokojnie, nim go nie wyprowadzę, i niech żadne z was nie waży się krzyknąć. Patrzyli więc z wybałuszonymi oczyma i z zapartym tchem, jak Jana przesuwa się po belce w stronę ściany i potem złazi w dół. Podeszła do lwa i oświadczyła: — Chodź. I lew wstał. W pięć minut później Jakub MacLean wyjrzał z kuźni i zobaczył Janę Stuart prowadzącą lwa za grzywę. Kiedy Jana i lew, którzy wydawali się bardzo zaprzyjaźnieni, znikli za rogiem kuźni, Jakub usiadł na kowadle i otarł pot z twarzy. — Wiedziałem, że nie jestem całkiem zdrów na umyśle, ale żeby aż tak! Juliusz Evans wyjrzał z okna sklepu i też nie uwierzył własnym oczom. To niemożliwe — to po prostu nie mogło się zdarzyć. Albo śpi, albo jest pijany, albo oszalał. Przecież kuzyn jego ojca spędził rok w szpitalu dla psychicznych. To może być rodzinne. Łatwiej było mu uwierzyć we własną chorobę niż w to, że widzi Janę Stuart prowadzącą lwa! Mattie Lyons wbiegła do pokoju matki zawodząc głośno. — Co się stało? — spytała Luiza. — Drzesz się jak opętana. — Mamo, mamo, Jana Stuart prowadzi tu lwa. Pani Luiza zerwała się z łóżka, podbiegła do okna i dojrzała jeszcze znikający ogon lwa. — Muszę zobaczyć, co ta dziewczynka wymyśliła! — Zostawiła zrozpaczoną Mattie, która stojąc nad jej łóżkiem załamywała ręce, i zbiegła po niebezpiecznych schodach jak za swoich najlepszych czasów. Mieszkająca obok pani Parkerowa, która miała słabe serce, omal nie umarła z wrażenia widząc, jak pani Luiza hasa po jej ogrodzie. Pani Luiza zdążyła zobaczyć, jak Jana prowadzi lwa przez pastwisko pana Tannera w stronę jego szopy. Stanęła i wpatrywała się, jak Jana otwiera wrota, zapędza lwa do środka i zamyka wrota na skobel. Po czym usiadła na grządce rabarbaru i Mattie musiała wezwać sąsiadów, by odnieśli ją do łóżka. Wracając do domu Jana wstąpiła do sklepu i poprosiła bladego z przerażenia Juliusza Evansa, który wciąż stał oparty o ladę, by zadzwonił do Charlottetown i zawiadomił cyrk, że lew jest do odebrania w stodole pana Tannera. Tatę zastała w kuchni, wyglądał jakoś kiepsko. — Jano, masz przed sobą ruinę człowieka — powiedział zdławionym głosem. — Tato, co ci się stało? — Co się stało, powiada spokojnie! Nie wiesz i mam nadzieję, że nigdy się nie dowiesz, co przeżywa człowiek, który rozmawiając o skandalicznie niskich cenach jajek z panią Dawidową Gardiner wyjrzał przypadkowo przez okno i zobaczył, jak jego córka — jego jedyna córka — kroczy beztrosko, prowadząc lwa. Człowiek myśli, że nagle oszalał, zastanawia się, co naprawdę było w szklaneczce wina porzeczkowego, którym poczęstowała go pani Gardiner. Biedna pani Dawidowa! Skarżyła się, że na ten widok wywróciły jej się wnętrzności. Może jej to przejdzie, ale nigdy już nie będzie tą samą kobietą. — To był tylko oswojony stary lew — oświadczyła niecierpliwie Jana. — Nie rozumiem, dlaczego wszyscy robią o to tyle hałasu. — Jano, moja najmilejsza Jano, zlituj się nad nerwami twego biednego ojca i nigdy więcej nie spaceruj po okolicy z lwami, nawet gdyby były najbardziej oswojone. — Przecież na pewno nie zdarzy się już taka okazja — odparła rozsądnie Jana. — To prawda — zgodził się tato udając ulgę. — Rzeczywiście, nie wejdzie ci to w przyzwyczajenie. Ale pamiętaj, Jano, jeśli kiedyś strzeli ci do głowy, żeby sprowadzić do domu ulubionego ichtiozaura, uprzedź mnie. Nie jestem już taki młody. Jana nie rozumiała, czemu tyle się o tym mówi. Bynajmniej niej uważała się za bohaterkę