Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dziękuję, że pozwoliliście mi skorzystać z toalety - powiedział John trzęsącym się, ale pełnym wdzięczności głosem. - Proszę, to pańska kawa, sir. - Miguel! - wrzasnął jeszcze raz Numer 3. - Wyszedł tamtędy. Proszę, pańska kawa. Mam wrócić na swoje miejsce, tak? - John zrobił kilka kroków naprzód i zatrzymał się, mając nadzieję, że Numer 3 nie przestanie zachowywać się jak amator. Nie przestał. Ruszył w kierunku Clarka. John skulił się trochę, a spodeczek i filiżanka zaczęły mu się trząść w ręku. Dokładnie w chwili, kiedy Numer 3 podszedł do niego, patrząc na prawą stronę samolotu w poszukiwaniu kolegi, Clark upuścił spodek i filiżankę na podłogę i pochylił się, żeby je podnieść. Znajdował się pół kroku za siedzeniem Alistaira. Numer 3 machinalnie też się pochylił. Był to jego ostatni błąd tego wieczoru. John chwycił rękami jego pistolet, przekręcił na bok i w górę, aż lufa zagłębiła się w brzuchu terrorysty. Broń może by i wystrzeliła, ale Alistair zdzielił porywacza swoim Browningiem Hi-Power w kark, tuż poniżej podstawy czaszki i Numer 3 osunął się bezwładnie jak szmaciana lalka. - Strasznie z ciebie niecierpliwy facet - mruknął Stanley. - Ale świetnie się spisałeś. - Odwrócił się, wyciągnął rękę w kierunku najbliższej stewardesy i pstryknął palcami. Wystrzeliła ze swego fotela jak z procy i podbiegła do nich. - Lina, sznur, cokolwiek, żeby ich związać! Szybko! John podniósł pistolet terrorysty, natychmiast wyjął magazynek i odciągnął zamek, żeby wyrzucić nabój z komory. W ciągu dwóch następnych sekund fachowo rozłożył broń i cisnął części pod nogi towarzyszki podróży Alistaira, której brązowe oczy były szeroko otwarte ze strachu. - Ochrona lotu, proszę pani. Proszę się nie niepokoić - wyjaśnił Clark. Kilka sekund później pojawił się Ding, ciągnąc za sobą Numer 2. Stewardesa wróciła z kłębkiem sznurka. - Ding, kabina pilotów - rozkazał John. - Zrozumiałem, panie C. - Chavez ruszył, trzymając USP w obu rękach. Zatrzymał się przy drzwiach kabiny. Na podłodze Clark zajęty był wiązaniem. Jego ręce pamiętały jeszcze węzły żeglarskie sprzed trzydziestu lat. Ciekawe, pomyślał, zaciągając je tak ciasno, jak tylko mógł. Jeśli tamtym ręce sczernieją, to trudno. - Jeszcze jeden, John - szepnął Stanley. - Miej na oku naszych obu przyjaciół. - Z przyjemnością. Bądź ostrożny. Tu wszędzie dookoła pełno urządzeń elektronicznych. - Mnie to mówisz? John ruszył naprzód, nadal bez broni. Chavez pozostał przy drzwiach. Pistolet trzymał w obu rękach, z lufą skierowaną do góry i wpatrywał się w drzwi. - No i jak, Domingo? - Myślałem właśnie o sałatce i cielęcinie, lista win też nie jest zła. John, to nie jest dobre miejsce na strzelaninę. Ściągnijmy go na tył samolotu. Z taktycznego punktu widzenia było to rozsądne. Wychodząc z kabiny pilotów, Numer 1 będzie stał twarzą w kierunku ogona i, jeśli strzeli, pocisk najprawdopodobniej nie uszkodzi samolotu. Co prawda ludziom z pierwszego rzędu może się to nie spodobać. John pobiegł na tył samolotu, po spodek i filiżankę. Clark przywołał gestem stewardesę. - Proszę zadzwonić do kabiny pilotów. Niech pilot powie naszemu przyjacielowi, że Miguel go potrzebuje. Potem niech się pani nie rusza z miejsca. Kiedy drzwi się otworzą, a on by panią o coś spytał, proszę tylko wskazać mnie ręką, dobrze? Miała około czterdziestu lat, była elegancka i całkiem opanowana. Sięgnęła po telefon i przekazała wszystko dokładnie tak, jak prosił. Kilka sekund później drzwi się otworzyły i Numer 1 wyjrzał z kabiny. W pierwszej chwili jedyną osobą, którą widział, była stewardesa, która wskazała ręką na Johna. - Kawy? Tamten, zupełnie zdezorientowany, zrobił krok w kierunku wielkiego mężczyzny z filiżanką. Lufa jego pistoletu była skierowana na podłogę. - Cześć - powiedział Ding z lewej strony, przystawiając mu pistolet do głowy. Znów chwila dezorientacji. Numer 1 zawahał się i jeszcze nie zaczął unosić ręki. - Rzuć broń! - powiedział Chavez. - Będzie lepiej, jeśli zrobisz, co ci każe - dodał John swą nienaganną hiszpańszczyzną. - Albo mój przyjaciel cię zabije. Tamten rozglądał się gorączkowo po kabinie w poszukiwaniu kolegów, ale nigdzie nie było ich widać. Wyraz dezorientacji ostro malował się na jego twarzy. John zrobił krok w jego kierunku, sięgnął po broń i bez oporu wyjął ją z ręki. Wsadził ją sobie za pasek, po czym przewrócił terrorystę na podłogę, żeby go obszukać - w tym czasie Ding nie odrywał lufy pistoletu od karku terrorysty. Z tyłu Alistair rewidował pozostałych dwóch. - Dwa magazynki... nic więcej. - John pomachał na stewardesę, która podała mu sznurek. - Durnie - prychnął Chavez po hiszpańsku, po czym spojrzał na swego szefa. - John, nie uważasz, że to było trochę zbyt ryzykowne? - Nie - odparł Clark, wstał i wszedł do kabiny pilotów. - Kapitanie... - Kim pan, do diabła, jest? - Piloci nie mieli pojęcia, co się stało. - Jakie jest najbliższe lotnisko wojskowe? - Gander - odpowiedział natychmiast drugi pilot. - Więc lecimy tam. Kapitanie, samolot jest znów w pańskich rękach. Związaliśmy wszystkich trzech. - Kim pan jest? - spytał ponownie kapitan Will Garnet, dość ostrym tonem. Napięcie jeszcze go nie opuściło. - Po prostu facetem, który chciał pomóc - odpowiedział John beznamiętnie i kapitan zrozumiał. Garnet był kiedyś pilotem wojskowym. - Czy mogę skorzystać z pańskiego radia, sir? Kapitan wskazał gestem składane krzesełko i pokazał mu, jak korzystać z radiostacji. - Tu United, rejs Dziewięć-Dwa-Zero - powiedział Clark. - Z kim mówię? Odbiór. - Tu agent specjalny FBI, Carney. Kim pan jest? - Carney, zadzwoń do dyrektora i powiedz mu, że Tęcza Sześć jest na linii. Sytuacja opanowana. Bez ofiar. Lecimy do Gander, potrzebna nam będzie pomoc Mounties[3]. Odbiór. - Tęcza? - Dokładnie tak, agencie Carney. Powtarzam, sytuacja opanowana. Trzej porywacze ujęci. Zaczekam, żeby porozmawiać z dyrektorem. - Tak, proszę pana - odpowiedział bardzo zdziwiony głos. Clark spojrzał na swoje ręce. Trzęsły się trochę, teraz, kiedy już było po wszystkim. Cóż, raz, czy dwa już mu się to kiedyś przydarzyło. Samolot skręcał w lewo. Pilot rozmawiał przez radio, prawdopodobnie z Gander. - Dziewięć-Dwa-Zero, Dziewięć-Dwa-Zero, to znów agent Carney. - Carney, tu Tęcza. - Clark zrobił przerwę. - Kapitanie, czy to połączenie radiowe jest bezpieczne? - Transmisja jest kodowana. John omal się sam nie sklął za naruszenie zasad korespondencji radiowej. - W porządku, Carney, co się dzieje? - Proszę zaczekać, łączę z dyrektorem. - Rozległ się trzask i trochę szumów. - John? - spytał nowy głos. - To ja, Dan. - Co się dzieje? - Trzech. Hiszpańskojęzyczni. Niezbyt rozgarnięci. Wzięliśmy ich. - Żywych? - Zgadza się - potwierdził Clark. - Powiedziałem pilotowi, żeby leciał do Gander. Będziemy tam za..