Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Po raz pierwszy w życiu czuła do Dgoś tak wielką nienawiść. Patrząc na tę kobietę, słuchając jej, miała chotę ją zabić. — Jak się pani czuła, kiedy została pani sama w tym podejrzanym Otelu? — Miałam ochotę umrzeć. Myślałam o samobójstwie. Dlatego tyle Basu minęło, nim zadzwoniłam na policję. Cóż za perfekcyjne aktorstwo! Jessie miała ochotę zerwać się | miejsca, klaskać i wołać o bis. Tyle że ta perfekcja działała na ich Ekodę. Margaret Burton bez wysiłku podbijała serca przysięgłych. Martin czuł się bezradny. W tej sytuacji wzięcie jej w krzyżowy Bień pytań przypominało jazdę na deskorolce po polu minowym. łdyby zaczął ją niszczyć, przysięgli znienawidziliby zarówno jego, jak Ijego klienta. Po godzinnym przesłuchaniu Matiida Howard-Spencer przekazała wiadka do dyspozycji obrony. Serce podskoczyło Jessie do gardła. -ustanawiała się, jak czuje się łan, siedzący tak daleko od niej, , wyizolowany od całego świata. Oskarżony. Gwałciciel... Zadrżała. — Panno Burton, dlaczego dziś rano przed sądem uśmiechała się pani do pana Clarke'a? — Pierwsze pytanie Martina wprawiło W zdumienie wszystkich, nie wyłączając Jessie. Przysięgli szeroko Otwarli oczy, a Houghton poczerwieniał i szepnął coś oskarżycielce. — Ja? Skąd? Nigdy w życiu się do niego nie uśmiechałam! - Burton była wściekła, co w pewnym stopniu zdołało naruszyć tworzony przed chwilą wizerunek skrzywdzonej dziewicy. — Wobec tego jak pani to nazwie? — Ja... do diabła, nijak, to znaczy... och, nie wiem, co się stało. Hyłam tak poruszona jego widokiem, a jego żona mnie wyzwała... - znów była biedna i bezradna. 144 l Teraz i na zaważę DANIELLE STEEL TERAZ I NA ZAWSZE — Doprawdy? A jak panią nazwala? — Martin wydawał się szczerze ubawiony i Jessie zastanawiała się w duchu, czy rzeczywiście tak jest. Z doświadczenia wiedziała, że twarz prawnika niekoniecznie wyraża jego prawdziwe uczucia. — Proszę nam powiedzieć, panno Burton, jak nazwała panią pani Ciarke? — Schwartz uśmiechnął się łagodnie i przybrał wyczekującą pozę. — Nie wiem. Nie pamiętam. — Nie pamięta pani, choć rzekomo było to tak wstrząsające przeżycie? — Sprzeciw, wysoki sądzie! — Matiłda Howard-Spencer poderwała się z oburzoną miną. — Podtrzymany. — Dobrze. A zatem to nieprawda, że naigrawala się pani z pana Clarke'a, jakby... — Sprzeciw!!! — Glos oskarżycielki mógłby skruszyć beton. Obrońca uśmiechnął się niewinnie. Zdążył powiedzieć to, o co mu chodziło. — Podtrzymany. — Przepraszam, wysoki sądzie. Był to dobry początek, po nim zaś nastąpiła znów ta sam;i wyświechtana litania o poniżeniu, wykorzystaniu, upokorzeniu, sponiewieraniu i zgwałceniu. — Czego właściwie oczekiwała pani od pana Clarke'a? — Nie rozumiem. — Burton nie straciła zimnej krwi, ale była nieco zmieszana. — Czy na przykład sądziła pani, że pan Ciarke oświadczy się jej w tym hotelowym pokoju? że wyciągnie z kieszeni zaręczynowy pierścionek?... Czego się pani po nim spodziewała? — Ja... nie wiem... myślałam, że po prostu zaprosił mnie na drinka. Zresztą i tak był już trochę wstawiony. — Czy pan Ciarke spodobał się pani? — Nie, skądże! — Wobec tego dlaczego chciała pani pójść z nim na drinka? — Bo... och, sama nie wiem. Myślałam, że jest dżentelmenem — Burton byla dumna ze swojej odpowiedzi, jakby tłumaczyła ona wszystko. — Ach, tak. Dżentelmenem... Czy dżentelmen zabiera kobietę do Btelu na Market Street? — Nie. — A zatem czy to on panią tam zabrał, czy pani jego? Burton zarumieniła się i ukryła twarz w dłoniach, mrucząc coś pod nosem, aż w końcu sędzia musiał ją upomnieć, by mówiła głośniej. — Nigdzie go nie zabierałam. — Ale poszła z nim pani. Chociaż wcale się pani nie podobał. Czy Ink bardzo miała pani ochotę na tego drinka? — Nie. — Wobec tego na co miała pani ochotę? Jessie uśmiechnęła się pod nosem. Cóż za piękne pytanie! Majster-•i/!tyk. — Chciałam... chciałam... się z nim zaprzyjaźnić. — Zaprzyjaźnić? — Martin uśmiechnął się jeszcze szerzej. l'ym razem Burton zrobiła z siebie kompletną idiotkę. — No nie, może nie to. Chciałam wrócić do pracy. — Więc dlaczego zamiast do pracy poszła z nim pani na drinka? — Nie wiem. — Miała pani na niego ochotę? — Sprzeciw. — Proszę inaczej sformułować pytanie, panie mecenasie. — Ile czasu minęło, odkąd po raz ostatni miała pani stosunek mężczyzną, panno Burton? — Czy muszę odpowiadać, wysoki sądzie? — Burton spojrzała 1'lagalnie na sędziego, który potwierdził ruchem głowy. — Proszę odpowiedzieć. — Nie wiem. — Mniej więcej — nie ustępował Schwartz. — Naprawdę trudno mi powiedzieć — jej głos zaczął się łamać. — Proszę określić ten czas w przybliżeniu: miesiąc? dwa miesiące? i ydzień? rok? — No... trochę... — Pod piorunującym spojrzeniem sędziego 111 (prawiła się: — Może i rok. A może dłużej? Może. 146 DANIELLE STEEL TERAZ I NA ZAWSZE — Czy tym ostatnim razem był to ktoś szczególny? — Och... nie pamiętam... To znaczy, tak! — prawie wykrzyczała ostatnie słowo. — Czy ten mężczyzna panią zranił, panno Burton? Może nie kochał pani tak bardzo, jak powinien, może... — głos Schwartza mógłby ukołysać dziecko do snu, lecz oskarżycielka skoczyła na równe nogi