Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jak na mnie, to wstałam potwornie wcześnie. Zazwyczaj w takiej sytuacji podkręcam radio, ale dzisiaj było to niemożliwe. Kiwałam więc głową w rytm recytacji. Po dwóch godzinach zapytałam jednak: - Daleko jeszcze? - Następny zakręt na prawo. Volvo posłusznie skręciło i zaczęło się kolebać na wybojach i wykrotach. „Chyba będę musiała wymienić amortyzatory" -pomyślałam. Po jakiejś półgodzinie Nina poleciła: - Stój. Nacisnęłam hamulec i zaciągając ręczny, zapytałam: - A gdzie wioska? Samochód stał na skraju lasu, tuż za przednią szybą widać było wielkie rozłożyste drzewa. - Dalej trzeba na piechotę, nie ma jak podjechać. - A gdzie mam zostawić volvo? - Tutaj - powiedziała Nina spokojnie. - Tu nikogo nie ma, żadnych wiosek, dacz, do stacji prawie trzydzieści kilome trów. Na wszelki wypadek włączyłam alarm i ruszyłyśmy pieszo przez ugór. W Moskwie już dawno stajał śnieg, pojawiła się pierwsza trawa, gdzieniegdzie zaczęły kwitnąć kwiaty, ale tu były jeszcze zaspy. Zapadając się prawie po kolana, brnęłyśmy między świerkami. Zmęczyłam się, przemokłam i strasznie chciało mi się pić. Wreszcie po piętnastu minutach Nina wdrapała się na wzgórek i wskazała ręką w dół. - Zobacz, to tam. Dysząc, stanęłam obok niej i zamarłam z otwartymi ustami. To, co ujrzałam mogło słóżyć za plan do filmu Wieś rosyjska w XVIII wieku. Wysoki płot z ledwo okorowanych pni, groźnie zaostrzonych u góry, niemal całkowicie skrywał wioskę. Widać było jedynie dachy kilku domów i jakąś dziwaczną budowlę, wyglądającą z daleka jak wieża strażnicza. Dotarłyśmy do masywnej bramy. Nina ujęła młotek wiszący na sznurku i dwa razy mocno zastukała. - Kto tam? - usłyszałyśmy natychmiast. - W imię Boga naszego idę przez życie cnoty drogą. - Witaj, droga siostro - rozległo się zza muru i uchyliła się wąska furtka. Weszłam do środka. Przy bramie stał krzepki mężczyzna. Długa koszula, przepasana sznurkiem, sięgała mu niemal do kolan, szerokie spodnie opadały na bose brudne stopy. Krzaczasta broda i bujne wąsy czyniły z niego starca. - Niech cię Bóg ma w swojej opiece, bracie Teofanie - nie mal zaśpiewała Nina, kłaniając się w pas. - Och, jak dobrze jest w domu, nie to co w tej przeklętej Moskwie... - Życzę zdrowia, siostro - odparł Teofan, również się kła niając. - Nie mogę pojąć, jak wy tam żyjecie w tym przybytku diabła. Twoja pokuta, twój krzyż. A u nas wielka radość. - Co takiego? - ożywiła się Nina. - Wczoraj skończyliśmy budowę sali modlitewnej, ostatni gwoździk wbili. Ojciec całą noc nie spał, sam nosił meble. Nakrzyczeliśmy na niego, ale gdzie tam, nie posłuchał! - Brawo - pochwaliła Nina. - Bracie, poznaj naszego go ścia, na imię ma Daria. - Ładne imię - uśmiechnął się Teofan, odsłaniając równe, mocne zęby. Teraz nie miałam wątpliwości, że to mężczyzna około trzydziestki. - Idźcie do izby, odpocznijcie, pewno nóg nie czujecie - dodał troskliwie. Ruszyłyśmy dość wąską ulicą. - Te dwie chaty są męskie, następne kobiece, a przy studni, widzisz, czerwony dach? Kiwnęłam głową. - Tam są dzieci, choć teraz ledwie kilkoro. Po lewej sala modlitwy i dom Ojca. Ale tam na razie nie powinnaś chodzić. - To co, mam stać na środku ulicy? - Ależ skąd, pójdziemy do chaty kobiet. Szybkim krokiem ruszyła do dużej chaty i pchnęła drzwi. W mrocznej sionce panował niezwykły porządek. Pod ścianami znajdowały się półki, nad nimi wbito gwoździe. Nina szybko zdjęła pantofle i postawiła je na półce. Wieszając na gwoździu kurtkę, powiedziała: - Zdejmuj buty, w izbie chodzi się boso, a niektórzy cho dzą bez butów nawet po dworze. Zdjęłam kozaczki i poczułam przez cienkie pończochy lodowate zimno. Nina odchyliła kotarę z workowego płótna zasłaniającego wejście i znalazłyśmy się w dużym, niemal pięćdziesięciometrowym pomieszczeniu. Przez środek sali ciągnął się bardzo długi stół z desek, a po jego bokach stały proste ławy. Między oknami ustawiono prycze, pokryte kolorowymi szmatami. Przy stole szyła coś kobieta w nieokreślonym wieku. - Obmywałaś się? - zapytała. - Nie. - Nina pokręciła przecząco głową. - Właśnie przyje chałam, nie ma mnie kto polać. - A ja to co? - uśmiechnęła się kobieta. - Zdejmij ubranie i idziemy. Nina podeszła do pryczy i błyskawicznie rozebrała się do naga. - A ty na co czekasz? - skarciła mnie babina. - Ona jest tu pierwszy raz, Katiu. - Rozbieraj się szybko, siostrzyczko. - Katia się uśmiech nęła. - Zaraz przybędzie ci sił, werwy i zdrowia. Ogłupiała, zrzuciłam ubranie i natychmiast dostałam gęsiej skórki. - Nie przejmuj się - dodawała mi odwagi Katia. - Zaraz się rozgrzejesz, będzie ci gorąco. Wyszłyśmy na zewnątrz i zastygłyśmy przy drzwiach jak dwa posągi. - Która pierwsza? - zapytała Katia. - Oczywiście Dasza - odrzekła Nina. - Dobra, zamknij oczy. Potulnie opuściłam powieki i chwilę później omal nie straciłam przytomności