Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Sanki zamiotły tak silnie do rowu, że bezwiednie chwyciła się jego ręki, aby nie wypaść i trzymała. Spoglądała na niego z prośbą niemą, ale on milczał z surowo ściągniętymi brwiami, a ją zaczął przejmować strach jakiś i żal okropny do siebie, że to jej wina, że to ostatnia scena zabiła ojca. Tak cierpiała, że łzy płynęły jej po twarzy. Płakała nie wiedząc o tym, zapatrzona w tę dal zaśnieżoną, myślą w Bukowcu. - Co pani łzy pomogą? sił pani potrzeba - powiedział zwracając się więcej do niej. - Ojciec... ojciec... - powtarzała cicho i bezdźwięcznie i coraz boleśniejsza męka ściskała jej serce; płakała ciągle, tym cichym płaczem rozpaczy i beznadziejności. Noc okrywała ich mętna, masy śniegu wolno, bez szelestu, otulały pola, drzewa i ich samych i spływały ustawicznie, jakby miały świat zasypać i rozpościerały jakąś okropną ciszę dookoła, w której jej myśli niby zmęczone ptaki kręciły się w kółko, na próżno szukając miejsca odpocznienia. - Nie płacz pani, bólu pani nic, prócz czasu, nie uleczy - mówił dobrym, ludzkim głosem i pochylił się ku niej tak blisko, że ją owionął oddechem aż zadrżała spojrzawszy mu w tę głąb, gdzie świeciły jego źrenice. - Tam, w tych sinych przestrzeniach, w tym oceanie nicości, utoniemy wszyscy, wszyscy, ani jeden atom naszego "ja"nie ocaleje. Tak chce Bóg. Takie jest prawo. Silna dusza świadomością, to pancerz przeciw bólom. Nie płacz pani. Ze śmierci nie potrzeba się śmiać, ale i płakać nad nią nie trzeba, bo nie zmieni porządku, zresztą, ojciec nie umarł jeszcze. Nie odpowiedziała, tylko poleciała duszą w te przestrzenie, na które ręką wskazał i ogarnął ją jakiś powiew zimny i przerażenie. Głos jego wydał się jej, jakby pochodził z tamtej strony życia, jakby z tych obszarów konieczność mówiła i nieubłaganie; słuchała z bojaźnią. - Nie płacz pani - powiedział miękko, odczuwając febryczny dreszcz, jaki nią wstrząsnął. Pochyliła niżej głowę i łzy bólu, palące łzy, upadły mu na rękę, poprawiającą płaszcz na niej. Cofnął ją, jakby sparzony. - Prędzej! - zawołał i zamilkł. Po jakiej godzinie jazdy, śnieg zaczął rzednąć i ustawać; a spoza szarości prześwitywały gwiazdy i wiatr ostry zrywał się z pól, huczał w lasach i kłębił śniegi. - Odwagi! Kiedy tylko pani zechce, to dom nasz i my jesteśmy do rozporządzenia - powiedział, kiedy wysiadła przed stacją. Uścisnęła mu ręce, silnie-ucałował je i odjechał. Nowa służąca przyjęła ją obojętnie, tylko Roch całował ją po rękach, obejmował za kolana i ze łzami szeptał: - A juści, że zachorzał, - a juści... że się pewnikiem zamrze panisku, a juści... Poszła prosto do pokoju ojca i krzyknęła z przerażenia ujrzawszy jego głowę ogoloną zupełnie, pokrytą ranami, twarz cała była w ranie, na oczach miał przepaskę. - Jezus, Maria! - Cicho! - szepnął doktor, który przyszedł za nią. - Chodźmy stąd. - Usnął niedawno - powiedział wprowadzając ją do saloniku. Grzesikiewicz, który tam był, w milczeniu podszedł , i gorąco ucałował jej ręce. - O, jaki pan jesteś dobry - szepnęła z głęboką wdzięcznością, patrząc na jego twarz zbiedzoną, zmizerowaną, po której teraz latały płomienie radości jakiejś. - Cicho! przejdziemy chyba do stołowego, tutaj jeszcze za blisko chorego. - Pani się położyć powinna, już późno, trzecia. Musi pani czuć się bardzo zmęczona... - Nie, nie, będę siedziała do rana przy ojcu, może czego będzie potrzebował. - Pójdziesz pani spać natychmiast! o ojcu ja pamiętam - napisał spiesznie doktor na kartce, bo już założył respirator. - A dobrze, czuję się strasznie znużona i tak głowa mnie boli, boli... - ścisnęła sobie skronie i smutnym, przejętym bólem wzrokiem patrzyła na Andrzeja. - Dobranoc pani - szepnął biorąc ją za rękę. - Czy jutro... jutro... - zaczęła z wysiłkiem. - I jutro, i zawsze; życie moje przecież należy do pani - powiedział prosto. Usiadła i zaczęła płakać ze zdenerwowania; ucałował jej ręce, pocałował ją w pochyloną głowę, jakimś pocałunkiem głębokiej czci i miłości i odjechał