Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Poszło jak po maśle - wysapał zadyszany Brackley. - Nie potrzebowaliśmy nawet pistoletów. Użyliśmy noży i załatwiliśmy z pół tuzina sukinsynów. Masz tutaj swojego przyjaciela, chociaż już go zdążyli trochę trącić. Weź linę i spróbuj pociągnąć. Chłopcy są zupełnie wykończeni. Jan schwycił linę, przeciągnął ponad ramieniem i okręcił ją dodatkowo dookoła pasa. Pociągnął i sanie ruszyły niespodziewanie lekko, szybko nabierając prędkości, tak, że wkrótce wysforował się do przodu. Musiał jednak zwolnić, by pozostać za Brackley'em, który pokazywał drogę. Parę minut później byli już przy pługu i wnieśli sanie do środka przez luk towarowy z tyłu pojazdu. Jeden z mężczyzn uruchomił silnik i ruszyli do przodu, zanim jeszcze wszyscy zdążyli wspiąć się do kabiny. - Mamy jakieś pół godziny, może godzinę - powiedział Brackley. Wypił parę łyków wody z butelki i przekazał ją dalej. - Wszyscy strażnicy przy celach ścisłego nadzoru są martwi - a cały budynek wyleci w powietrze zanim zorientują się, co się stało. - Lecz będą mieli inne rzeczy do przemyślenia - zareplikował jeden z mężczyzn. Wkoło podniósł się szmer aprobaty. - Podłożyliśmy ogień pod kilka magazynów - odparł Brackley. - Mam nadzieję, że to ich trochę zajmie. - Czy ktoś byłby tak uprzejmy i pomógł mi się z tego wyplątać? - zapytał leżący na saniach mężczyzna. Błysnęło światło latarki i Jan odwiązał pasy mocujące dla bezpieczeństwa ciało Uri. Wyglądał młodo, na nie więcej niż dwadzieścia lat. Wrażenie to podkreślały jeszcze czarne włosy i głęboko osadzone, ciemne oczy. - Czy macie jakiś plan dalszego działania? - zapytał. - Idziesz ze mną - odparł Jan. - Potrafisz jeździć na nartach? - Na śniegu nie, ale bardzo dobrze idzie mi na wodnych. - Dobre i to. Nie będziemy zjeżdżać z góry, lecz biec na przełaj. Mam ze sobą ubranie i wszystko czego będziesz potrzebował. - To zabawne - powiedział Uri drżąc i usiłując się podnieść. Ubrany był jedynie w cienki, więzienny pasiak. - Pomóż mi abym mógł usiąść na ławce. - Po co? - zapytał Jan, zaskoczony nagłym przypływem strachu. - W tym obozie jest paru niezłych drani - powiedział Uri, przy pomocy Jana siadając ciężko na ławce. - Ponieważ nie mówiłem zbyt dużo, chociaż przyprowadzili tłumacza znającego włoski, więc spróbowali mnie do tego zachęcić. Wyplątał stopę spod okrywających ją koców. Była czarna od zakrzepłej krwi. Jan przysunął się bliżej i ze zgrozą zauważył, że wszystkie paznokcie zostały wyrwane. Jak on miał chodzić - a tym bardziej jeździć na nartach - z takimi stopami? - Nie wiem, czy to cokolwiek pomoże - powiedział po chwili milczenia Brackley. - Lecz ci, którzy to zrobili, nie żyją. - Stopom to nie pomoże, lecz miło mi to słyszeć. Dziękuję. - O stopy zatroszczymy się także. Zawsze istniała możliwość, że coś takiego może się przytrafić. - Brackley sięgnął za pazuchę i wyciągnął płaskie, metalowe pudełeczko. Po zdjęciu pokrywy wyjął z niego strzykawkę i zdjął tkwiącą na igle nakrętkę. - Ludzie, którzy mi to dali powiedzieli, że jeden zastrzyk powstrzyma ból przez sześć godzin. Nie powoduje żadnych efektów ubocznych, ale może spowodować uzależnienie. Wkłuł igłę w biodro Uriego i wolnym ruchem wcisnął tłok aż do końca. - Macie tu jeszcze dziewięć - powiedział, wręczając im pudełeczko. - Podziękujcie ode mnie temu, kto o tym pomyślał - rzucił z wdzięcznością Uri. - Czuję jak zaczynają mi drętwieć palce. , Jan pomógł mu założyć kombinezon. Jazda stała się znośniejsza, gdy wjechali na drogę i przyśpieszyli. Jechali nią jednak zaledwie kilka minut, a potem ponownie skręcili w głęboki śnieg. - Przed nami punkt kontrolny bezpieki - wyjaśnił Brackley - Musimy go objechać. - Nie wiedziałem jakiego rozmiaru nosisz buty - powiedział Jan. - A więc na wszelki wypadek wziąłem ze sobą trzy pary. - Zaraz spróbuję. Obandażuję tylko palce, aby powstrzymać krwawienie. Sądzę, iż te będą w sam raz. - Nie uwierają w piętę? - Nie, leżą doskonale - ubrany i rozgrzany Uri rozejrzał się po ledwie widocznych w małym świetle pochodni postaciach. - Nie wiem, jak mam wam dziękować, chłopcy... - Nie musisz. Była to dla nas przyjemność - przerwał Brackley. Wehikuł nagle zwolnił i stanął