Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Błagam o pomoc, panie doktorze... Lekarz: Pomogłem mu. Po kilku seansach wrócił na Ziemię, ukręcił łebki gołębiom, w ce- lu, jak się wyraził, pokrzepienia nadwątlonego organizmu delikatnym rosołem. W Zoo drażni dzikie zwierzęta i niczego nie załatwia „od rę- ki". Zadziwiające. Psychoanaliza czyni cuda. Położę się na tapczanie i pogawędzę ze sobą. Jestem wybitnym psychoanalitykiem, można rzec — cudotwórcą. Nie z tej Ziemi. A jeśli to ja reprezentuję Inną Cywilizację? Horyzont zdarzeń czyli kolaps grawitacyjny Słoneczny dzień nie zapowiadał burzy, nikt nie oczekiwał deszczu, zacznie padać po świę- tym Janie, nie wcześniej, mówili ludzie pa- trząc w bezchmurne niebo. Tym lepiej, szyb- ciej zbudujemy dom dla Fryderyka Sarazina. Bogaty, ale i mądry człowiek. Jego żona zaj- muje się plantacją winorośli, a on zarobione przez małżonkę pieniądze wydaje na książki i lunety. No, powiedzmy — część pieniędzy. Magdalena Sarazin nieźle sobie radzi, niedaw- no zakupiła dwie winiarnie, fabrykę szkła, czyli hutę. A teraz na wzgórzu Między Rogami Dia- bła stawia willę. — W starym domu — tłumaczyła tym, któ- rzy zawsze wtykają nos w nie swoje sprawy — nie ma miejsca dla książek męża, a co tu mó- wić o lunetach. Fryderyk kończy w tym roku pięćdziesiąt lat. Dostanie w prezencie urodzi- nowym piękną bibliotekę i obserwatorium astronomiczne. Mądrość Sarazina i zapobiegliwość jego żony dobrze były znane nie tylko mieszkańcom wio- ski. Mówiono o nich i pisano w niedalekiej stolicy wschodniej Andaluzji, Almerii. Dzien- nikarze chętnie odwiedzali astronoma, który opowiadał o swoich badaniach Kosmosu, racząc gości dobrym winem. Sarazin był amatorem, ale w sferach naukowych ceniono jego wielo- letnie obserwacje nieba. Należał do Towarzy- stwa Miłośników Astronomii i publikował wy- niki obserwacji meteorów i komet w czasopiś- mie „ASUNCIÓN" („Wniebowzięcie"). Pisywał również opowiadania do magazynu „PASADO MANANA" („Pojutrze"). — Jako autor noweli fantastycznonauko- wych — zwierzał się przyjacielowi — mogę swobodniej interpretować własne odkrycia naukowe. Gdy o moich hipotezach rozmawiam z uczonymi, uśmiechają się. Pracuję od sześciu lat nad Teorią Prawidłowej Budowy Wszech- świata. Fascynują mnie tajemnice „Czarnych dołów". Próbowałem opublikować kilka arty- kułów w czasopismach naukowych. Odrzucili. Po niewielkich zmianach wydrukowano je w miesięczniku „Ciencia Ficciony Fantasia". A teraz będę miał swoje obserwatorium astro- nomiczne. Que suerte! — Tak, to wielkie szczęście — zgadzał się przyjaciel, który bardzo cenił mądrość astro- noma i urodę wina. — Wino, dobre wino jest piękne — mówił podnosząc kryształowy kie- lich — złoto i szkarłat — zachwycał się. — Wino ozłocone słońcem. Siedzieli na drewniane] ławie przed starym domem, zwróceni twarzami ku zachodowi. Ma- gdalena przyniosła z piwnicy trzecią butelkę rubinowego nektaru. Zegar na wieży kościelnej uderzył pięć razy. Niemal jednocześnie zaterko- tał telefon. Pani Sarazin podniosła słuchawkę. — Runęła ściana willi — informował zde- nerwowany majster. — Zawaliło się całe pię- tro. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Od- poczywaliśmy. Proszę zawiadomić architekta. Architekt obejrzał zrujnowaną ścianę, poga- wędził z murarzami, przestudiował plany, po czym wzruszywszy ramionami oświadczył: — Nic nie rozumiem. — Mało solidna budowa — żona astronoma podniosła cegłę — zaprawa diabła warta. Nie znam się na tym, po prostu partacka robota. Dzięki Bogu nikt nie zginął. — Tak, tak — Sarazin pokiwał siwą gło- wą. — Bogu najwyższemu dzięki, czuwa nad nami Dziewica, patronka Almerii. — Virgen de la Mar czuwa nad wszystki- mi — stwierdziła Magdalena wznosząc oczy ku niebu. — Spójrzcie! — zawołała. — Słońce przesłoni za chwilę czarna chmura. — Trąba powietrzna — wymamrotał astro- nom. — Uciekajmy do domu! Pociemniało, zerwał się wiatr, spadły pier- wsze krople deszczu. Słońce przygasło jeszcze bardziej, ucichł nieoczekiwanie świst wichru. — Ot, klasyczna cisza przed burzą — wy- sapał astronom biegnąc za małżonką. — Zaraz rozpęta się piekło. Czy zdążymy? — Samochody czekają na dole — powiedział architekt — podwiozą nas do miasta. — A! — wrzasnął Sarazin — potknął się o kamień. — Nogi można połamać. Ta ścieżka dobra dla kozic. — Kozice na pagórku wysokości czterdzie- stu metrów, chyba żartujesz. — Pani Sarazin zdjęła czarne czółenka«i biegła w pończochach. Wicher kręcił już bicze z piasku, przyginał do ziemi młode drzewa. Huragan uderzył w chwili, gdy samochody ruszyły w powrotną drogę. — Zrujnuje do reszty rozpoczętą budowę — martwił się astronom. — Tyle pracy pójdzie na marne. — Nie ma złego, co by na dobre nie wy- szło — powiedziała Magdalena. Dodawanie du- cha mężowi należało do jej codziennych obo- wiązków. —¦ Nowe ściany będą mocniejsze. Pan osobiście dopilnuje budowy, panie architekcie. Osobiście — powtórzyła. — Gotowa jestem wię- cej zapłacić, by nie usłyszeć: „jaka płaca, taka praca". — Istotnie — zgodził się architekt. — Moje honorarium wymaga pewnej korekty. Zgodnie z przewidywaniami huragan zbu- rzył świeżo wzniesione ściany willi, powyry- wał drzewa z korzeniami, uszkodził wieżę straż- niczą, Torre de la Vela i zerwał dzwon, który niegdyś ostrzegał przed piratami. Almeria prze- żyła kataklizm bez większych strat. Wicher uszkodził dach katedry, szturm na twierdzę skończył się fiaskiem. Alcazaba, mimo sędzi- wego wieku, odniosła jeszcze jedno zwycię- stwo. — Abd ar-Rahman Trzeci — mówiła żona astronoma — Kalif Kordoby był lepszym, o wiele lepszym od pana architektem. Wzniósł fortyfikacje przed tysiącem lat i mury ani drgnęły, a nasza willa leży w gruzach. — Bo willa to nie twierdza — bronił się architekt. — Do dzieła, młody człowieku — zachęcał Sarazin — "do dzieła. Niebo czeka na mnie. — Co ty wygadujesz? — Magdalena splu- nęła przez lewe ramię. — Na moje obserwacje, oczywiście, na moje obserwacje. Na wieży zainstalujemy lunety, te- leskopy