Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Cieszyłaby się z twoich osiągnięć. - Nie dożyła mojej pierwszej wydanej powieści. Chciała, żebym poszedł do college'u. Ja też tego chciałem, ale myślałem, żeby to odłożyć na rok lub dwa, zarobić najpierw trochę pieniędzy. Nie ustąpiła, a potrafiła być cholernie uparta, kiedyjej na czymś zależało. Więc wyjechałem. Umilkł na chwilę. Słońce przygasło, kryjąc się za chmurą. - Wysyłałem do domu pieniądze, ale niewiele. Nigdy nie miałem ich za dużo. Nie przyjeżdżałem tak często, jak powinienem. Wciągnęło mnie tamto życie,jego wyzwania. Potem poszedłem na studia magisterskie. Mnóstwo czasu spędziłem z dala od niej. - Zbyt surowo siebie oceniasz. - Czyżby? Zawsze stawiała mnie na pierwszym miejscu. Mogłem wrócić wcześniej, zacząć dobrze zarabiać w warsztacie i trochę ją odciążyć. Dana położyła mu dłoń na ramieniu, skłaniając, by zwrócił się twarzą do niej. - Nie tego dla ciebie pragnęła i dobrze o tym wiesz. Twoja praca sprawiałajej ogromną radość. Kiedy czasopisma zaczęły drukować twoje opowiadania, była wniebowzięta. - Mogłem je pisać tutaj. Przecież pisałem, gdy wreszcie wróciłem do domu. Zabrałem się do powieści i pracowałem nad niąjak szalony, nocami, po robocie. Rzecz jasna w chwilach, kiedy nie uganiałem się za tobą. Zamierzałem dokonać cudów, zdobyć wszystko. Pieniądze, sławę, co się tylko da. - Mówił coraz szybciej, jakby zbyt długo więzione słowa zapragnęły w końcu wyrwać się na wolność. - Chciałemją zabrać z tego beznadziejnego domu, kupićjej coś ładniejszego, najlepiej w górach. Chciałem, żebyjuż nigdy nie musiała pracować, żeby mogła uprawiać ogród, czytać książki, robić tylko to, na co miałaby ochotę. Chciałem się nią zaopiekować. Ale nie wyszło. Nie udało mi się. - Och, Jordan, to nie twoja wina. - Nie chodzi o winę. Mama zachorowała. Długo mnie nie było, potemwróciłem, żebyjej towynagrodzić. Aonazachorowała. Mówiła, żejest trochę zmęczona, nic więcej. Pobolewają tu i ówdzie. Widocznie się starzeje. I śmiałasię z tego. Nie poszłado lekarza. Zpieniędzmi było krucho, nie bardzo mogła wziąć wolne w pracy, więc nie poszła do lekarza, a potem okazało się, żejestjuż za późno. Dana, nie mogąc się powstrzymać, ujęłajego dłoń. - To było straszne. Dla was obojga. - Nie widziałem, co się dzieje. Byłem pochłonięty własnym życiem, własnymi pragnieniami i ambicjami. Nie zauważyłem, że jest chora, dopóki... Jezu, kazała mi usiąść i poinformowała, co u niej wykryli. - Nie możesz się obwiniać. To głupota. Twoja matka pierwsza by się ze mną zgodziła. - Pewnie i sam doszedłem do tego wniosku. Ale wtedy i zaraz potem... Wszystko stało się tak szybko. Wiem, że ciągnęło się kilka miesięcy, dla mnie jednak nastąpiło błyskawicznie. Lekarze, szpital, operacja, chemoterapia. Chryste, czuła się fatalnie. Nie wiedziałem, jak się nią opiekować... - Zaraz. Zaczekaj. Zaopiekowałeś się nią. Siedziałeś przy niej, czytałeś jej. Na Boga, karmiłeś ją, gdy już sama nie mogła jeść. Stałeś się dla niej opoką. Widziałam przecież. - Byłem przerażony, wściekły i nie mogłem jej o tym powiedzieć. Zamknąłem się w sobie, bo nie widziałem innego wyjścia. - Dopiero co przekroczyłeś dwudziestkę i twój świat walił się w gruzy. Wypowiadając te słowa, zdała sobie sprawę że wówczas tego nie rozumiała, przynajmniej nie do końca. - Gasła w oczach, aja nie mogłem temu zapobiec. Gdyjuż wiedzieliśmy, że umiera, że zostało niewiele czasu, powiedziała mi, jak bardzojej przykro, że musi odejść, zostawić mnie samego. I że zawsze była ze mnie dumna, cieszyła się mną. Załamałem się. Zupełnie straciłem głowę. Chwilę potem odeszła. Nie wiem, czy się z niąpożegnałem, czypowiedziałem, żeją kocham. Nie pamiętam, co wtedymówiłem, co robiłem. Zawrócił w stronę nagrobków, wyrastających spomiędzy kęp trawy. - Załatwiła wcześniej wszystkie formalności, więc pozostało mi tylko wypełnieniejej zaleceń. Krok po kroku. Nabożeństwo żałobne, sukienka, w której chciała być pochowana, muzyka, jakiej sobie życzyła. Miała polisę ubezpieczeniową. Odkładała pieniądze co miesiąc. Bóg jeden wie, jak jej się to udawało. Wystarczyło, by spłacić większość długów i zapewnić sobie jakieś pole manewru. - Byłeś jej dzieckiem. Chciała cię zabezpieczyć na przyszłość. - Zrobiła to, pod każdym możliwym względem. Nie mogłem tu dłużej zostać, Dano. Nie wtedy. Nie mogłem dalej mieszkać w do- mu, gdzie wszystko mi ją przypominało. Ani w tym mieście, pełnym znajomych twarzy. Wydawałoby się, że powinienem znaleźć w tym pociechę. Ale nie znalazłem nic prócz bólu. Chwilami się dusiłem, a chwilami czułem się tak, jakbym miał zaraz eksplodować. Musiałem stąd uciec. Musiałem pogrzebać ten ból, podobnie jak ją. - Nie chciałeś ze mną o tym rozmawiać. - Nie potrafiłem. Nawet gdybym znalazł słowa, udławiłbym się nimi. Nie twierdzę, że dobrze zrobiłem. Chyba nie. Ale tak wygląda prawda. Pragnąłem coś w życiu osiągnąć, a tutaj to było niemożliwe. Albo wydawało się niemożliwe, więc co za różnica? - Musiałeś wyjechać - mruknęła - bo inaczej nie byłbyś tym, kim jesteś
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- - Chciałabym nawet, żeby ktoś tu wszedł w tej chwili i żeby ta cała komedia wreszcie się skończyła! Coś przecież musiałoby się stać, gdyby mnie tu znalazł! - Na miłość boską...
- Rosły moje ręce, nogi, głowa, działo się to bardzo szybko, powiększałam się, jakby mnie nadmuchiwano, czując jednocześnie, jak wiruje każda cząstka mojego ciała...
- Kobieta w moim wieku patrzyła na mnie jak na smarkacza, miała swoje dorosłe i bardzo poważne flirty, ja nie bardzo orientowałem się w uczuciach, które mną rządziły, byłem...
- Ale architekci na pewno to również przewidzieli i czeka mnie albo krata z brązu, albo rura tak wąska, że się przez nią nie przecisnę...
- Nie odmówi mi pani, nie obrazi mnie pani… To dobry gatunek...
- W całym tym opowiadaniu chodzi mi właśnie o podkreślenie tego, że nie było wówczas we mnie pożądania alkoholu, mimo długiego okresu zależności od Johna Barleycorna...
- Obrzucił mnie badawczym spojrzeniem, które widocznie musiało go prze- konać o moich pokojowych zamiarach, ponieważ odłożył broń i skinął gło- wą...
- Od chwili, gdy nauczyłem się ich na pamięć, moje afirmacje pracują dla mnie bez względu na to, czy ja pracuję z nimi czy też nie...