Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zyskała teraz znaczną przewagę. Aby dotrzeć do swego plecaka, musiała pokonać spory kawałek, a potem zjechała w dół zbocza na pupie. Poczuła to w całym ciele, w pośladkach, łokciach i stopach. Dotarła jednak do drogocennego bagażu. Zerknęła jeszcze przez moment na Waregów. Haram przerzucił kolana przez nieduży występ skalny, a Gondagil ciągnął go ile sił w rękach. Wiedziała, że już nie długo zaczną ją ścigać, zaryzykowała jednak i pobiegła wzdłuż dolnej krawędzi urwiska po pistolet. Bała się zostawiać broń w zasięgu chciwych dłoni, wszystko jedno czy miałyby to być ręce Waregów, czy potworów. Z góry doszedł ją krzyk zawodu. Zanurzyła się w młody las. Jedno niebezpieczeństwo miała za sobą, czekało ją inne, o wiele większe. Zniknąwszy z oczu mężczyznom, usiłowała się zorientować, gdzie może znajdować się wejście do Królestwa Światła. Dokładnie wiedziała, jak wygląda jego najbliższe otoczenie, ale gdzie ono jest? I gdzie są potwory? Nie miała siły myśleć, głowa i każdy najmniejszy kawałeczek ciała sprawiały jej ból. Tu, w Królestwie Ciemności, podobnie jak w Królestwie Światła, trudno było odróżnić dzień od nocy. Z tą jedynie różnicą, że tu panował wieczny półmrok. Organizm potrafi jednak wyczuć porę doby, Miranda nie miała wątpliwości co do tego, że u jej przyjaciół nastał już kolejny dzień. Ach, jakże tęskniła za światłem, jak bardzo pragnęła znaleźć się wśród tych, których znała i kochała. Nieustający zmierzch ogromnie ją denerwował, niemożność wyraźnego widzenia wprawiała w irytację, ale z wysiłkiem posuwała się naprzód. Niepokoiła się także o zawartość plecaka. Na pewno ucierpiała podczas upadku w dół zbocza, Miranda wierzyła jednak, że instrumenty i wszystkie źródła światła, które zabrała ze sobą, ocalały. Żałowała teraz, że hojniej nie obdarowała Gondagila i Harama, mimo wszystko potraktowali ją lepiej, niż można było się spodziewać. To z jej winy wszystko tak źle się skończyło, powinna zachować większą ostrożność, mówiąc o Słońcu, które ze sobą zabrała. Ale ogarnął ją taki zapał, z całego serca chciała im pomóc. Pojęła teraz, jak bardzo niebezpieczne mogło być Słońce w Ciemności. Ram miał całkowitą rację. Chciwe, wręcz wygłodniałe, oczy Harama, zawód i wściekłość Gondagila wywołana jej niezdarnym załatwieniem tak ważnej sprawy. Miranda także była rozczarowana. Uświadomiła sobie, że nie zdoła powtórnie wybrać się na taką ekspedycję. I tak miała niesłychane szczęście, pokonując Dolinę Cieni. Tylko dzięki olbrzymiemu jeleniowi wciąż jeszcze żyła. Teraz zwierzę odeszło, musiało zająć się własną rodziną i rannym jelonkiem. Tym razem przyjdzie jej samotnie pokonać niebezpieczny teren. Nawet dziecko by zrozumiało, że szanse ma niewielkie. Ze swego stosunkowo wysoko położonego punktu obserwacyjnego widziała obszar należący do potworów. Ich rozmieszczone gęsto siedziby leżały tuż pod nią. Wrota w murze? Muszą znajdować się bardziej na prawo, chociaż to miejsce stąd, z góry, wygląda nieco inaczej. Ale to jedyne możliwe położenie. Jak ona się tam dostanie? Uświadomiła sobie wreszcie, że to nierealne. Nie bez powodu lud Timona trzymał się z dala od muru. Strzeżono go lepiej niż skarbca. Pilnowały go żądne mordu, krwiożercze bestie. Gdyby tylko udało mi się dotrzeć do muru, powtarzała w duchu, mogłabym się przekraść wzdłuż niego, bo one tam nie podchodzą. Ale jak tam zajdę? W jaki sposób zdołam znaleźć drogę, skoro nie udało się to Waregom? Co ja sobie wyobrażam? Miranda siedziała w dość dużej odległości od terytorium potworów, ukryta pod skalnym nawisem, tak aby Haram i Gondagil nie mogli jej zobaczyć. Potrzebuję pomocy, doszła do wniosku, sama nigdy sobie z tym nie poradzę. Muszę się zastanowić. Długo siedziała z zamkniętymi oczyma, usiłując zebrać myśli. Pochodzę z Ludzi Lodu, Marco i Dolgo stwierdzili, że mam w sobie ślady niezwykłych cech wybranych, ale to tylko ślady. Nie przychodzi mi do głowy żaden mądry pomysł. Delikatnie wsunęła obie ręce do plecaka i położyła je, na kasetce ze Świętym Słońcem. Za nic na świecie niej miała odwagi otworzyć skrzynki, światłoszczelnej i starannie opakowanej. Jeden jedyny błysk złocistej kuli opromieniłby całą okolicę aż do nieba, a wtedy byłoby już po niej. Przejrzała w myśli wszystkie urządzenia, jakimi dysponowała, ale w tej sytuacji żadne nie wydawało się przydatne. Miała jeszcze dwie kieszonkowe latarki, ot, i wszystko. Wydawało się, że całe wyposażenie zachowało się w dobrym stanie. Dzięki Bogu. W każdym razie udało mi się coś przeżyć, pomyślała z lekką desperacją. Przecież zawsze żal mi ludzi, którzy i u schyłku życia pytają zdumieni: „Czy to już wszystko, czy to już naprawdę wszystko?” Takich, co tylko czekali, by życie samo do nich przyszło, a kiedy tak się nie stało, poczuli się oszukani, wręcz okradzeni. Jeśli człowiek nie szuka przeżyć, to sam jest sobie winien, doszła do wniosku Miranda w swej młodzieńczej pysze i nadmiarze odwagi. Chociaż czy to właśnie nadmiar odwagi dokuczał teraz dziewczynie? Odczuwała raczej jej brak. Może nie wszyscy ludzie potrzebują w życiu napięcia? Może są tacy, którzy wolą poczucie bezpieczeństwa? Filozoficzne przemyślenia przerwała jej opadająca głowa. Na krótko przysnęła, zaraz jednak znów wróciła do brutalnej rzeczywistości. Nie spała od przedostatniej nocy, a i wówczas nie udało jej się odpocząć, tak bardzo była podniecona swym zadaniem. Potem minął cały dzień, wieczorem wyszła, rozpoczynając samotną wędrówkę, a teraz nastał już dzień kolejny. Czy to dziwne, że niemal zasnęła? Przetarła oczy i potrząsnęła głową, żeby rozjaśnić umysł. Co powinna zrobić? Owszem, pochodziła z Ludzi Lodu, ale czy to mogło jej teraz w czymkolwiek pomóc? Raczej nie. A co z jej telepatycznymi zdolnościami? Z kim powinna nawiązać kontakt? Najbliżsi jej byli Marco i Nataniel, ewentualnie właśnie oni mogli przejąć wysyłane przez nią sygnały. Ale nawet jeśliby wychwycili jej rozpaczliwe wołanie o pomoc, to co z tego? Co mogli zrobić innego, niż powiadomić Rama? A wtedy wydarzyć się mogły dwie rzeczy: albo pozostawiliby ją własnemu losowi, zabraniając wstępu do Królestwa Światła, albo też cała armia Strażników i Obcych, wielu rozgniewanych mężczyzn, przybyłaby jej na ratunek. Taka perspektywa nie przedstawiała się zachęcająco. Odrzuciła więc tę myśl. Móri i Dolgo