Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Co takiego? - Jak zwykle, nie słuchasz mnie - poskarżył się Chet. - Nie dosłyszałem końcówki. Chet powtórzył to, co powiedział o szczurach. - I to się stało w Brighton Beach? - spytał Jack. Zapatrzył się w przestrzeń. - Tak! - rzekł Chet z odrobiną urazy. Jak zwykle denerwował go sposób, w jaki Jack puszczał jego słowa mimo uszu. Jack zamilkł. Robił wrażenie, jak gdyby wpadł w trans. - Halo! - Chet pomachał ręką przed jego twarzą. - Planeta Ziemia wzywa Jacka! Zgłoś się, proszę! - Chet potrząsnął głową. - O raju, nie używałem tego zwrotu od trzeciej klasy. - Dlaczego te szczury zdechły? - odezwał się Jack. - Z powodu zarazy czy czegoś innego? - Nie. W tym cała tajemnica. Nie zdołali na razie ustalić żadnych przyczyn. Ale są poważnie zaniepokojeni. Co więcej, dwa z setek zebranych martwych szczurów miały owrzodzenia na skórze, które, jak się okazało, były wywołane przez laseczkę wąglika. - To ci dopiero! - ożywił się Jack. - Czy u pozostałych szczurów też znaleziono wąglik? - Bynajmniej - zaprzeczył Chet. - W zasadzie wykluczyli nie tylko wąglik, ale w ogóle bakterie. W tym momencie koncentrują się na pewnym rodzaju wirusa. Wąglik to tylko taka osobliwość. - Drugi raz w ciągu jednego dnia słyszę o Brighton Beach - zauważył Jack. - A wczoraj nie miałem pojęcia o istnieniu tej dzielnicy. - Zdziwiłem się też, słysząc, że podobne problemy, może nie tak dramatyczne jak ta historia ze szczurami, zdarzają się bez przerwy. Tyle że się o nich nie dowiadujemy. Weterynarze epidemiolodzy mają pełne ręce roboty. - Czy domyślają się, skąd się wziął wąglik? - zapytał Jack. - Nie. Ale snują przypuszczenia - wbrew temu, co twierdzi się na ten temat w podręcznikach - że być może bakterie pasożytują na części szczurów. Mówię ci, to fascynujące badania. - Słuchaj, opowiem ci o moim przypadku z Brighton Beach - zaproponował Jack. - Masz chwilkę czasu? - Jeżeli nie potrwa to zbyt długo - odparł Chet, popatrując na zegarek. - Nie chciałbym opuścić dzisiejszych zajęć aerobiku. We wtorki przychodzi taka jedna dziewczyna o figurze wartej grzechu. Jack szybko streścił mu historię Connie Dawidów, kładąc nacisk na nie wyjaśnioną diagnozę. Wymienił wszystkie czynniki, które wziął pod uwagę. Potem zapytał, czy Chet ma jakieś pomysły. Chet zmarszczył czoło i zadumał się. Po chwili pokręcił głową. - Wydaje mi się, że nic ci nie umknęło. - To jednak dziwne, że Connie Dawidów umiera niespodziewanie, w moim przekonaniu na skutek tajemniczego zatrucia, tego samego dnia, kiedy masowo giną szczury. - Ho-ho! - zawołał z uśmiechem Chet. - Kojarzysz ze sobą dwa bardzo odległe fakty. Chyba że pani Dawidów spędziła ostatnie dwadzieścia cztery godziny swego życia w miejskich ściekach albo też szczurza delegacja z Nowego Jorku złożyła w jej mieszkaniu wizytę. Jack przeczesał ręką włosy, śmiejąc się z absurdalnych sugestii Cheta. - Oczywiście, masz rację! Niemniej to przedziwny zbieg okoliczności, zwłaszcza że występuje tu również wąglik, a ja zdiagnozowałem wczoraj wąglik u mieszkańca Manhattanu. Wystarczy jak na dwa dni! - No cóż, zostawiam cię sam na sam z twoimi zagadkami - oznajmił Chet. - Ja idę podziwiać inną zagadkę. W sali do aerobiku. - Przepraszam, doktorze Stapleton! Jack i Chet odwrócili się i zobaczyli stojącego w drzwiach Petera Lettermana; jego długi biały fartuch upstrzony był barwnymi plamami. W ręku trzymał wydruk komputerowy. - Peter - ucieszył się Jack. Spróbował odczytać z twarzy mężczyzny, jakie tamten przynosi mu wiadomości, ale jego delikatne rysy pozostały nieodgadnione. - Wykonałem wszystkie oznaczenia, o które mnie pan prosił - oznajmił Peter. - I? - spytał niecierpliwie Jack. Przypominało to oczekiwanie na otwarcie koperty podczas wręczania Oscarów. Peter podał Jackowi papier z wydrukiem. Jack wlepił weń wzrok. Nie miał pojęcia, na co patrzy. - Wyniki są negatywne - powiedział z rozczarowaniem w głosie Peter. - Niczego nie znalazłem. - Zero? - zdziwił się Jack. Popatrzył na Petera. Był zdruzgotany. Peter pokiwał głową. - Przykro mi. Wiem, że liczył pan na pozytywny wynik, więc niektóre oznaczenia powtórzyłem kilka razy. Niestety, wyniki były za każdym razem negatywne. - O cholera! - zawołał Jack. Podniósł ręce. - Koniec z moją intuicją. A może i z pracą. - Zbadałeś je na obecność tlenku węgla? - zapytał Chet. - Naturalnie - przytaknął Peter