Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Sam poczęstował się filiżanką herbaty. Franklin odłożył na bok zapisany arkusz i marszcząc nos, poprawił okulary. - Można powiedzieć, że wkrótce koniec zwieńczy dzieło. A co ciebie tutaj sprowadza, Judsonie? - zwrócił się z uśmiechem do przybyłego. - Czy przynosisz Tomowi jakieś własne przemyślenia. - Nie, to sprawa osobista. - Cóż, zanim zajmiecie się nią, czy moglibyśmy dojść do konkretnej konkluzji na temat niewolnictwa? - wskazał odłożoną kartkę. - Tom , wciąż nalega. ~- Judson pił tak łapczywie, aż jego brwi wygięły się w łuk. Madera koiła rozdrażnione nerwy. - Chodzi o ustęp potępiający niewolnictwo? Jefferson skinął głową. - Element represji dozwolony, by nie rzec: zalecony, przez Jego Wysokość. .. ¦¦ ¦¦.... ¦ ¦* ¦ .-** "¦ <¦.¦¦).•: - Tu posuwamy się bardzo daleko: obarczanie winą króla za handel niewolnikami. Zezwala na to, lecz my go atakujemy. Jefferson stał przy oknie, patrząc na głośną o tej porze ulicę High. - Właśnie. I moje ręce, moje sumienie są tym zbrukane. - Jeżeli włączymy tę kwestię do projektu, przesądzi ona o losie deklaracji - odezwał się Judson z przekonaniem. - Dickinson i jego przyjaciele są przeciwko nam w każdym głosowaniu. Czynią nawet aluzje, że stanowisko w kwestii niewolnictwa będzie naszym gwoździem do trumny. - Nienawidzę handlu ludźmi - powiedział Franklin. - Sam założyłem pierwszy w tym mieście klub abolicjonistów. Ale zgadzam się ze stanowiskiem Judsona. - Mimo wszystko nie mam zamiaru poniechać tej sprawy - ostrzegł ich Jefferson. Teraz oczy Franklina się zwęziły. - Jeżeli miałoby to decydować o wygranej lub klęsce... Potężny Franklin ciężko uniósł się z sofy. Otarł kark chusteczką i sięgnął po swe okrycie z brązowego aksamitu. Przewiesił surdut przez ramię mówiąc: - Przyjdzie i na to czas, Tom. Przyjdzie. Panowie, zostawiam was waszym sprawom. Kiedy Franklin ich opuścił, Judson znowu nalał sobie wina. Był przekonany, że uczony z Pensylwanii dobrze znał przyczynę jego przybycia. I rozmyślnie zrezygnował z udziału w rozmowie. Cały Kongres orientował się w kłopotliwym położeniu Judsona. - Tom, przejdę wprost do rzeczy. Zamierzam zmierzyć się z Trum-bullem. - Czy Francis Lee rozmawiał z tobą? ¦/> "ti - Owszem. , - I nalegał, żebyś się jeszcze zastanowił? - Wysłałem Trumbullowi list proponując, aby zapomniał o sprawie. W odpowiedzi domagał się niewstrzymywania dalszych kroków. Umówiliśmy się trzeciego lipca rano, w pewnym miejscu nad brzegiem rzeki. Przychodzę do ciebie jako do przyjaciela, Tom. Znam bardzo niewielu w Filadelfii. Potrzebuję sekundanta. Tom Jefferson z nieszczęśliwą miną zanurzył dłoń w swojej rudej czuprynie. Spojrzał na Judsona wzrokiem, który obracał wniwecz wszystkie nadzieje Fletchera. ......... ... - W innych okolicznościach mógłbym się zgodzić. Teraz to niemożliwe. - Z przyczyn, o których mówiłeś w styczniu? Z powodu szkody, jaką skandal uczyni naszej idei? Jefferson skinął głową. - Zdajesz sobie sprawę, co może się stać, jeżeli posuniesz się dalej, Judsonie? Hancock zna sprawę i jest świadom wagi problemu. Wiem to od niego osobiście. Jeśli nie załagodzisz tego konfliktu, zostaniesz dyskretnie poproszony o wycofanie się z delegacji Wirginii. Obawiam się, że sam byłbym za tym. Przykro mi, Judsonie, ale nie umiałem ci unaocznić, że nie warto dla tawernianej dziwki... - Nie ma potrzeby wchodzić w szczegóły - przerwał mu Judson, a usta miał sine z gniewu. - Owszem, jest potrzeba. Do licha, Judsonie, nikt z bliskich ci towarzyszy, a przynajmniej my wszyscy z twej rodzinnej kolonii, nie możemy zrozumieć, dlaczego dałeś się wciągnąć w takie cuchnące bagno. Bezsensowna utarczka o kobietę, która... - Już dosyć, Tom. - Wręcz przeciwnie. Stajesz się zawzięty. Albo idziesz diablo szybko w tym kierunku. - Może i jestem - Judson się odwrócił. - Jednego dnia bierzesz udział w debatach, imponujesz rozwagą, myślisz chłodno. A następnego wlewasz w siebie tyle mocnych trunków, że Franklin wychodzi przy tobie na apostoła wstrzemięźliwości. To dręcząca zagadka, Judsonie. - Dlaczego dręcząca? - spytał chłodno Fletcher. - Ponieważ w krótkim czasie - wzruszenie ramion nie zastąpiło słów - stałeś się przyjacielem. Próbuję i próbuję zrozumieć, co cię ciągnie do tych wybryków. - Tak jak i ja - uzupełnił Judson z gorzkim uśmiechem. - Czy znalazłeś jakąś odpowiedź? - Tylko jedną. I też nie całkiem zadowalającą. Doszedłem do Z wniosku, że na tym świecie rodzą się ludzie silniejsi i słabsi. Ci drudzy okazują się niezdolni do zachowania zgodnego z normami. Nie pasują do ustalonych wzorów i sytuacja ich niszczy. Lub sami się niszczą. - Jesteś pewny, że nie mówisz tego pod wpływem madery? . ¦, - Nie - wylał resztkę madery. - Mój ojciec przy różnych okazjach... ;¦-.{¦¦ - To idiotyzm, oddawanie się w szpony takiej defetystycznej filozofii. - Jestem człowiekiem niezdolnym do życia zgodnego z normami. Już zawsze taki będę. Uświadamiając sobie to, spełniam przynajmniej jedno z życzeń mego ojca. - Gorzki uśmiech błysnął w oczach Judso-na. - Przestrzegał mnie nawet przed małżeństwem, żebym w wyniku mojego rozbestwienia nie obarczył go wnukami równie niezdolnymi do zdrowego życia. - Nonsens. Użalasz się nad sobą. - Lecz to idzie w parze z nieprzystosowaniem - Judson uśmiechnął się tym razem z całym właściwym sobie urokiem. - Jeżeli uda nam się ogłosić niepodległość - Tom nie dał się odwieść od tematu. - Jeżeli wkrótce zdołamy wygrać naszą wojnę... - Kilka bardzo znaczących "jeżeli". - Przyznaję, przyznaję. Ale myślmy o tym, co jest do wygrania! Wszystkie szanse, które pojawią się, jeśli przyjmie się te pogardzane przez ciebie normy. - Nie rozumiem. - Czy masz jakiekolwiek pojęcie o rozmiarach tego kontynentu, Judsonie? Tylko przykucamy na brzegu! Ten ląd rozciąga się od Florydy po Zatokę Hudsona i dalej