Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. może należy komuś o niej powiedzieć? Dzięki temu przestała myśleć o tym, że stoi na dłoni nie stojącego na niczym Artura. — Teraz — mówił Artur — podnieś lewą stopę. Przechodziło jej właśnie przez głowę, że magazyn jest włas- nością firmy handlującej dywanami, której biuro jest tuż za rogiem — odciążyła lewą stopę — mogłaby więc tam pójść i porozmawiać o rynnie. — Teraz podnieś prawą stopę. — Nie mogę. — Spróbuj. Jeszcze nigdy nie widziała rynny z tej perspektywy. Wydało jej się, że śmieci i pierze u jej szczytu mogą być ptasim gniaz- dem. Jeśli pochyli się lekko do przodu i nieco podniesie prawą stopę, będzie mogła to sprawdzić. Artur widział z przerażeniem, że ktoś próbuje ukraść stojący w zaułku rower Fenchurch. Ze wszystkiego na świecie miał w tej chwili najmniejszą ochotę na kłótnię, w duchu dopingo- wał go więc, by zrobił to szybko i nie spojrzał w górę. Złodziej patrzył spokojnym, chytrym wzrokiem kogoś ma- jącego zwyczaj kraść po zaułkach rowery, i nie mającego zwy- czaju myśleć o tym, że właściciel właśnie kradzionego pojazdu unosi się kilka metrów nad jego głową. Dzięki obydwu swoim nawykom był zupełnie odprężony i zabrał się do roboty zde- cydowanie i ze skupieniem, kiedy zaś stwierdził, że rower jest przypięty łańcuchem z wolframowej stali do wpuszczonego w beton żelaznego pręta, spokojnie wygiął oba koła i ruszył spacerkiem przed siebie. Artur wypuścił długo powstrzymywane powietrze. — Zobacz, jaką śliczną skorupkę ci znalazłam — szepnę- ła mu do ucha Fenchurch. Rozdział 25 Ci, którzy regularnie śledzą przygody Artura Denta, pra- wdopodobnie wyrobili już sobie zdanie o jego charakterze i na- wykach, trzeba jednak przyznać, że choć ich zdanie z pewno- ścią zawiera prawdę i tylko prawdę, to nie zawiera prawdy kompletnej, uwzględniającej wszystkie aspekty. Przyczyna tego jest oczywista: fakty należy redagować, wy- bierać, wyważać odpowiednio zdarzenia interesujące i ważne oraz opuszczać nudne fragmenty. Oto drobny przykład: „Artur Dent poszedł do łóżka. Wszedł na schody, pokonał piętnaście stopni, otworzył drzwi, wszedł do pokoju, zdjął buty i skarpetki, potem po kolei każdą część garderoby i rzucił je na podłogę, gdzie zbiły się w bezładną stertę. Włożył błękitną piżamę w paski. Umył ręce i twarz, wyszorował zęby, poszedł do ubikacji, stwierdził, że znów zrobił wszystko w odwrotnej kolejności, umył więc ponownie ręce i wszedł do łóżka. Przez piętnaście minut czytał, przy czym pierwsze dziesięć spędził na przypominaniu sobie, gdzie skończył czytać wczoraj, potem zgasił światło. Mniej więcej po minucie zasnął. Było ciemno. Przez dobrą godzinę leżał na lewym boku. Zaczął się niespokojnie wiercić, w końcu przewrócił się na prawy bok. Po następnej godzinie krótko i gwałtownie zamru- gał, potem podrapał się po nosie, minęło jednak dalsze dwa- dzieścia minut, nim obrócił się ponownie na lewy bok. Tak spędził noc. O czwartej rano wstał i poszedł do ubikacji. Otworzył drzwi... — i tak dalej. Przecież to kompletna bzdura. Nie posuwa do przodu akcji. W ten sposób powstają grube książki, na których zarabia się w Ameryce wielkie pieniądze, ale niczego to nie wnosi. Jednym słowem, nikogo to nie interesuje. Pomijając szorowanie zębów i poszukiwanie skarpetek, ist- nieje jeszcze parę innych niedopowiedzeń dotyczących Artura. Niektórymi wiele osób szalenie się pasjonuje. Chcą na przykład wiedzieć, co ma znaczyć tajemnicze krą- żenie wokół Artura i Trillian? Czy kiedykolwiek do czegoś między nimi doszło? Odpowiedź na to brzmi oczywiście: nie wtykajcie nosa w nie swoje sprawy. Pytają, czym się zajmował przez wszystkie noce, które spę- dził na Krikkit. Jeśli na jakiejś planecie nie ma fuolornijskich smoków ognistych ani „Dire Straits", nie musi to znaczyć, że ludzie nie śpią po nocach wyłącznie po to, by czytać książki". Weźmy inny przykład: Jak to było z nocą po przyjęciu, zor- ganizowanym na zakończenie posiedzenia komisji na prehisto- rycznej Ziemi, kiedy Artur siedział na pagórku i obserwował księżyc wschodzący nad płonącym lasem? Siedział tam przecież z ładną dziewczyną o imieniu Mella, która tuż przedtem uciekła od wpatrywania się co rano w sto niemal identycznych zdjęć posępnie oświetlonych tubek pasty do zębów, na co byłaby do- żywotnio skazana, gdyby pozostała w dziale plastycznym firmy reklamowej na Golgafrinchamie. No więc? Co się wtedy stało? Odpowiedź brzmi oczywiście, że książka się skończyła. Następny tom podjął wątek dopiero pięć lat później i — jak żalą się niektórzy — nie przesadzajmy z dyskrecją