Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Poza tym, aby uruchomić silnik nowoczesnego auta, trzeba zrobić tylko dwie rzeczy: przekręcić kluczyk i nacisnąć starter. Wszystko poza tym odbywa się automatycznie. Dawniej ten proces był bardziej skomplikowany. Wymagał nie tylko dobrej pamięci, silnego ramienia, anielskiego charakteru i ślepej wiary, ale i niejakiego zasobu znajomości praktyk magicznych, toteż nieraz widziano, że człowiek mający zakręcić korbą Forda model T, spluwał na ziemię i mruczał pod nosem zaklęcia. Will Hamilton wytłumaczył działanie samochodu, znów zaczął od początku i wyjaśnił je raz jeszcze. Klienci słuchali z wytrzeszczonymi oczami, rozciekawieni jak foksteriery, pełni dobrej woli, i nie przerywali mu ani słowem, lecz kiedy zaczął swe objaśnienia po raz trzeci, stwierdził, że to do niczego nie prowadzi. - Coś wam powiem! - zawołał sprytnie. - Widzicie, to nie jest moja dziedzina. Chciałem, żebyście przed dostarczeniem wozu obejrzeli go sobie i posłuchali motoru. Teraz wrócę do miasta, a jutro przyślę tu ten wóz z ekspertem, który wam w kilka minut powie więcej, niż ja bym potrafił w tydzień. Tylko chciałem, żebyście go zobaczyli. Will sam zapomniał niektóre swoje wskazówki. Przez dłuższy czas kręcił korbą, po czym pożyczył od Adama bryczkę i konia, i odjechał do miasta, ale obiecał, że nazajutrz przyśle mechanika. Następnego dnia nie mogło być mowy o posłaniu bliźniaków do szkoły. Nie poszliby za nic. Ford stał pod dębem, tam gdzie go zostawił Will, wyniosły, surowy, daleki. Nowi właściciele obchodzili go naokoło i dotykali od czasu do czasu, podobnie jak dotyka się niebezpiecznego konia, aby go udobruchać. Li powiedział: - Zastanawiam się, czy kiedykolwiek do niego przywyknę. - Jasne, że tak - odparł Adam bez przekonania. - Ani się obejrzysz, jak będziesz nim rozjeżdżał po całej okolicy. - Postaram się go zrozumieć - rzekł Li. - Ale prowadzić nie będę. Chłopcy podkradali się do samochodu, żeby dotknąć czegoś i zaraz odskoczyć. - Co to jest ten figielek, tato? - Nie ruszajcie tego. - Ale do czego to jest? - Nie wiem, ale nie ruszajcie. Nie wiadomo, co może się stać. - A ten pan nie mówił? - Nie pamiętam, co mówił. Proszę, żebyście odeszli na bok, bo będę was musiał posłać do szkoły. Słyszysz, Kal? Nie otwieraj tego. Tego dnia wszyscy wstali i ubrali się bardzo wcześnie. O jedenastej ogarnęło ich histeryczne zdenerwowanie. Mechanik przyjechał bryczką akurat w porę na obiad. Miał trzewiki z kwadratowymi nosami, wąskie spodnie, a jego obszerny kraciasty surdut sięgał mu niemal do kolan. Obok niego, na bryczce, leżała torba z roboczym ubraniem i narzędziami. Miał lat dziewiętnaście, żuł tytoń i ze swych trzymiesięcznych studiów na kursach samochodowych wyniósł ogromną, choć pełną znużenia wzgardę dla istot ludzkich. Splunął i rzucił lejce czekającemu Li. - Odstaw tego sianojada - rozkazał. - Jak się poznaje, gdzie to ma przód, a gdzie tył? - Zlazł z bryczki niczym ambasador wysiadający z pociągu specjalnego. Uśmiechnął się drwiąco do chłopców i obrócił zimno do Adama. - Mam nadzieję, że nie spóźniłem się na obiad - powiedział. Li i Adam spojrzeli po sobie. Zupełnie zapomnieli o południowym posiłku. Znalazłszy się w domu półbóg niechętnie przyjął chleb z serem, zimne mięso, pieróg i kawę oraz kawałek placka czekoladowego. - Jestem przyzwyczajony do ciepłego obiadu - oświadczył. - A te dzieciaki trzymajcie lepiej z daleka od wozu, jeżeli chcecie, żeby wam coś z niego zostało. Po niespiesznym spożyciu posiłku i krótkim odpoczynku na ganku mechanik zabrał swą torbę do sypialni Adama. W kilka minut później ukazał się w pasiastym kombinezonie oraz białej czapce z wyrazem "Ford" wypisanym drukowanymi literami na przodzie. - No - powiedział. - Poduczyłeś się pan trochę? - Czego? - zapytał Adam. - Toś pan nie czytał tej literatury, co jest w książce pod siedzeniem? - W ogóle nie wiedziałem, że tam jest - odrzekł Adam. - O rany! - powiedział z niesmakiem młody człowiek. Odważnie zebrał wszystkie swe siły moralne i zdecydowanym krokiem ruszył ku samochodowi. - Ano, nie ma rady, trzeba zacząć - powiedział. - Bóg wie, ile to czasu zabierze, jeżeliś się pan nie poduczył. Adam rzekł: - Pan Hamilton nie mógł wczoraj uruchomić wozu. - Bo on zawsze próbuje rozruszać go na magneto - oświadczył mędrzec. - No, dobra! Zasuwamy. Znasz pan zasady działania silnika spalinowego? - Nie - odpowiedział Adam. - O Chryste Panie! - Podniósł blaszaną maskę. - Toto tutaj to jest silnik spalinowy - wyjaśnił. Li odezwał się spokojnie: - Taki młody, a taki erudyta. Chłopak obrócił się ostro, patrząc na niego spode łba. - Coś powiedział? - zapytał i spojrzał na Adama. - Co ten Chiniec powiedział? Li rozłożył ręce i uśmiechnął się uprzejmie: - Powiedział, ze baldzo splytny chłopiec - odrzekł spokojnie. - Może iść na uniwelsytet. Baldzo mondli. - Mów do mnie "Joe"! - zawołał młodzieniec bez żadnej widocznej przyczyny. - Uniwersytet! Co oni tam wiedzą! Potrafią nastawić przerywacz zapłonowy, co? Potrafią opiłować styki? Uniwersytet! Tu wypluł swą niepochlebną opinię brunatną śliną na ziemię. Bliźniacy popatrzyli na niego z podziwem, a Kal zebrał już ślinę na języku, żeby to przećwiczyć. Adam rzekł: - Li podziwiał pańską znajomość tematu. Młodzieńca opuścił duch wojowniczy, a jego miejsce zajęła wielkoduszność. - Mówcie do mnie "Joe" - powiedział