Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ma pan przyjść do domu Surim Beya. - Ach tak. Więc są jakieś listy, czy tak? - Surim Bey ma dla pana jakąś wiadomość. Sekretarz splótł pulchne palce o zadbanych paznokciach. Daniel zdrętwiał, gdy w powietrzu zawisło coś niejasno znajomego. O jaką wiadomość chodzi? Rzeczywiście prosił o coś Surim Beya. Tak, o brylant. Grubasowi udało się go znaleźć. Daniela ogarnęło niezrozumiałe przerażenie, odbierając mu władzę w mięśniach. - Dziś już nie przyjdę - powiedział. - Przeproś w moim imieniu Surim Beya. Przyjdę jutro, jutro na pewno. - Musi pan przyjść właśnie dzisiaj - odparł sekretarz. - Idź do diabła i jemu też możesz tego życzyć. Nie jestem niczyim niewolnikiem. Przyjdę jutro. - Mam rozkaz na pana zaczekać - odparł spokojnie sekretarz. Zdawało się, że Surim Bey przewidział opór Daniela. Jak gdyby nie chciał dłużej niż to konieczne pozostawać sam na sam ze swymi informacjami. Jak gdyby chciał pozbyć się tych słów, które miał do przekazania, brylantu i wszelkiego po nim śladu. - Dobrze. Poczekaj na zewnątrz. Sekretarz wyszedł na wąski i kręty korytarz. Daniel doprowadził się do porządku, na ile zdołał. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa przy każdym ruchu, ręce drżały. Zaczesał do tyłu włosy, myśląc o złocistych puklach matki, które zdążyły już posiwieć. Poczuł smutek jak w czasach dzieciństwa. Gdy wyszedł na korytarz, sekretarz skłonił się przed nim, po czym ruszył przodem, jak gdyby Daniel nigdy jeszcze nie był w domu Surim Beya i należało go tam zaprowadzić. Nie chciał oczywiście kroczyć u boku niewiernego. Brązowymi ulicami wspięli się do gaju pomarańczowego przy domu Surim Beya. Gdy tylko znaleźli się na dziedzińcu, sekretarz odszedł. Na otomanie, ocieniony baldachimem, siedział Surim Bey. Był świeżo po kąpieli i przypominał dojrzałą śliwkę. - Siadaj - odezwał się. Daniel wolno usiadł na krześle w miejscu, gdzie zazwyczaj stało biurko i starał się rozluźnić rozdygotane mięśnie. - Znalazłem to, czego szukałeś - powiedział Surim Bey. - To znaczy brylant. - Brylant, który nazywają Wilkiem z powodu niewielkiej skazy w jego sercu. To kamień cieszący się złą sławą, tak jak mnie ostrzegałeś. Nie mówi się o nim nic konkretnie, ale pewne znaki świadczą przeciwko niemu. Złodziej, który go ukradł, nie zatrzymał klejnotu przy sobie. Kamień wiele razy przechodził z rąk do rąk. W końcu trafił w posiadanie pewnej francuskiej świni, właściciela burdelu. Ten człowiek wyjeżdża stąd lada chwila. Nie wie nic na temat tego klejnotu i zabiera go ze sobą jako niezwykle cenne cacko, które będzie mógł sprzedać na Północy. - Bardzo dużo się pan dowiedział. - Tak, rzeczywiście. - Jak nazywa się ten człowiek? - Wcale się nie nazywa - odparł Surim Bey. Jego oczy były bez wyrazu jak na marnym portrecie. - Natomiast za trzy dni wyrusza w drogę na statku zwanym "Cos". To mały statek. Odnajdziesz tego człowieka bez trudu. Masz pieniądze na przejazd? - Nie - odparł Daniel. - Dostaniesz je - powiedział Surim Bey. Klasnął w ręce. Z pierścieni na pulchnych palcach posypały się iskry. Wśród tych, którzy poszli, by spełnić niemy rozkaz swego pana, nastąpiło gwałtowne poruszenie. - Dlaczego? - spytał Daniel. - Dlaczego zamierza pan dać mi... - Ponieważ chcę się ciebie pozbyć - odparł Surim Bey. - Chcę mieć pewność, że wyjechałeś razem z brylantem. Ból w ciele sprawił, że Daniel nie zrozumiał ostatnich słów. Wcale nie wydawało mu się dziwne, że Surim Bey da mu pieniądze, ani że on sam pojedzie za brylantem. W sumie planował wyjazd już od dawna, no może nie na Północ, bo właśnie stamtąd niedawno uciekł, ale to było i tak bez znaczenia. - Ale dlaczego nie chce pan wyjawić mi nazwiska tego Francuza? - zapytał bez zastanowienia. - Przysięgałem, że go nie wyjawię. Nie będzie ci trudno ustalić na pokładzie, który to z pasażerów. Czerwone smugi dziennego światła rozciągały się na dziedzińcu. Sadzawka rzucała cień, który przypominał Danielowi jakąś inną, białoczarną scenę. Pewnie jakiś sen. Zjawił się służący, niosąc przed sobą wielką skrzynkę z laki. Surim Bey obojętnie odliczył lśniące monety, wrzucił je do jedwabnego woreczka, który służący podał następnie Danielowi. - Byłem zadowolony z twojej pracy - powiedział Surim Bey. - Ale teraz nie zwlekaj ani chwili dłużej. Wyjedź stąd. - Czy widział pan brylant? - zapytał Daniel. - Widziałem człowieka, który go oglądał