Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To by³o wszystko, a na odwrocie widnia³a mapa Cape Cod. Nad s³owami równie¿ nigdy nie umia³ zapanowaæ. Ale zada³ sobie trud, ¿eby kupiæ znaczek i przes³aæ kartkê pod w³aœciwy adres. Rodzice postanowili wyrzuciæ go z domu w ostatnim roku, w którym tam mieszka³am. Wtedy niewiele mog³am w tej sprawie zrobiæ i nie wiedzia³am, co zdaniem Joe’ego mog³abym zrobiæ teraz, ale tak czy owak odwo³a³am wycieczkê z Marlenê. Powiedzia³a, ¿e sprawa jest otwarta, w razie gdybym da³a radê siê wyrwaæ, zanim znowu zaczn¹ siê zajêcia. Tylko zadzwoñ, ¿eby mama mog³a przygotowaæ dodatkow¹ zmianê poœcieli. Marlenê by³a poczciw¹ dziewczyn¹. Znosi³a typowoœæ w sposób godny podziwu. Ostatecznie da³a siê uwieœæ hedonizmowi. Pojecha³am do domu autobusem, zostawi³am torbê w skrytce na dworcu autobusowym i posz³am siê rozejrzeæ. Kiedy wraca³am, nigdy nie sz³am bezpoœrednio do mieszkania rodziców. Musia³am siê rozprê¿yæ, ¿eby móc pójœæ do domu i byæ ich córk¹, zarozumia³¹ smarkul¹ z college’u. By³o ju¿ ciemno, a temperatura spad³a znacznie poni¿ej zera. Na pustych ulicach le¿a³o sporo starego œniegu. Zim¹ musia³eœ wiedzieæ, gdzie szukaæ czegoœ interesuj¹cego. Æpuny nosi³y okrycia tyle czasu, ile by³o potrzeba, ¿eby je sprzedaæ. A co tam, przecie¿ æpunom i tak zawsze by³o zimno. Zrobi³am rundkê. Bez powodzenia. O tej porze ka¿dy, kto chcia³ siê nawaliæ, ju¿ to zrobi³ i teraz gdzieœ odlatywa³. Do Streep’s Lunch chodzi³o siê po to, ¿eby przygrzaæ, wiêc skierowa³am tam swoje kroki. Streep’s nie by³ wype³niony nawet do po³owy, panowa³ tu tradycyjny podzia³ – normalsi przy oknach, grzejniki w pobli¿u szafy graj¹cej i toalet, gliny i obcy poœrodku, przy kontuarze w kszta³cie litery U. Jake Streep nie lubi³ æpunów, ale nie czepia³ siê ich, chyba ¿e odlatywali w kabinach. ¯eby nie zasn¹æ, æpuny ci¹gle wrzuca³y monety do szafy graj¹cej, ale teraz ¿aden z nich najwyraŸniej nie mia³ ju¿ æwierædolarówek. Czarno-fioletowa maszyna (Muzik Master) umilk³a, jej œwiate³ka w³¹cza³y siê i wy³¹cza³y bezmyœlnie. Joe’ego tu nie by³o, ale za to w kabinie t³oczy³o siê kilku jego przyjació³, wszyscy na haju. Nie zauwa¿yli, ¿e wesz³am, nie zauwa¿yli nawet tego, ¿e Jake Streep ju¿ siê szykuje, ¿eby ich wyrzuciæ. Tylko jeden z nich sprawia³ wra¿enie odpowiednio ubranego na zimn¹ porê; nie potrafi³am sobie przypomnieæ, kto to taki; mniej wiêcej rozpoznawa³am tylko faceta, o którego siê opiera³. Wsunê³am siê do kabiny obok dwojga ludzi, którzy siedzieli naprzeciwko tamtych. Chudy facet nazywa³ siê Farmer, a Stacey funkcjonowa³a raczej jako jego cieñ ni¿ dziewczyna. Da³am Farmerowi porz¹dnego kuksañca miêdzy ¿ebra i kopnê³am któregoœ z siedz¹cych naprzeciwko goœci. Farmer wróci³ do ¿ycia chrz¹kaj¹c; odsun¹³ siê ode mnie gwa³townie i potrz¹sn¹³ Stacey. – Chryste, przecie¿ nie œpiê. – G³owa Farmera odskoczy³a, kiedy próbowa³ skupiæ na mnie swój wzrok. Kiedy rozpozna³ mnie, na jego martwej twarzy wykwit³ uœmiech. – O, China. Hej, wow. – Szturchn¹³ Stacey. – To China. – Gdzie? – Stacey pochyli³a siê do przodu ociê¿ale. Zamruga³a kilkanaœcie razy, znowu zaczê³a odpadaæ, ale o¿ywi³a siê. – O, wow. Wróci³aœ. Co siê sta³o? – Odgarnê³a jedn¹ rêk¹ ciemne w³osy z czo³a. – Ktoœ mnie kopn¹³ – powiedzia³ facet, którego nie potrafi³am rozpoznaæ. Teraz mi siê to uda³o. George jakistam. Chodzi³am z nim kiedyœ do jednej szko³y. – Nie ma zajêæ – powiedzia³am Stacey. Zdezorientowana, zaczê³a s³abn¹æ. – Wakacje – uœciœli³am. – Ach, w porz¹dku. – Uwiesi³a siê na ramieniu Farmera, jakby oboje znaleŸli siê na g³êbokiej wodzie, a ona nie umia³a p³ywaæ. – Nie rzuci³aœ tego? – Nie rzuci³am. Zachichota³a. – To œwietnie. Wakacje. My nigdy nie dostajemy wakacji. Musimy byæ sob¹ ca³y czas. – Zamknij siê. – Farmer próbowa³ j¹ odepchn¹æ, ale bez przekonania. – Hej. Ty mnie kopiesz? – zapyta³ George jakistam, drapi¹c siê po twarzy. – Przepraszam. To by³o przypadkowe. Czy ktoœ widzia³ ostatnio Joe’ego? Farmer roztar³ d³oni¹ policzek. – To nie ma go tutaj? – Usi³owa³ rozejrzeæ siê dooko³a. – Myœla³em... – Jego przekrwione oczy znowu spoczê³y na mnie. Kiedy odwraca³ g³owê, zd¹¿y³ ju¿ zapomnieæ, o czym rozmawialiœmy. – Joe’ego tu nie ma. Sprawdza³am. – Jesteœ pewna? – G³owa Farmera opad³a. – Œwiat³o jest tu takie kiepskie, prawie nic nie widaæ. Podci¹gnê³am go na oparcie krzes³a. – Jestem pewna, Farmer. Pamiêtasz, ¿ebyœ w ogóle ostatnio go gdzieœ widzia³? Rozchyli³ usta. Przez jego zamulony mózg przedziera³a siê jakaœ myœl. – O, tak, taaak. Joe wyjecha³ na parê dni. – Obróci³ g³owê w kierunku Stacey. – Dzisiaj czwartek? Stacey wykrzywi³a siê. – Hola, czy wed³ug ciebie wygl¹dam na pieprzony kalendarz? Facet obok George’a przebudzi³ siê i uœmiechn¹³ nie wiadomo dlaczego. – Wszyscy wysiadka? – zagadn¹³. Móg³ mieæ nie wiêcej ni¿ piêtnaœcie lat i wci¹¿ wygl¹da³ dobrze, wzglêdnie czysto i zdrowo. Jedyny z okryciem. Dziecko w krainie radochy. – Kiedy ostatni raz widzia³eœ Joe’ego, Farmer? – zagadnê³am. – Kogo? – Farmer zmarszczy³ brwi w geœcie ospa³ej podejrzliwoœci. – Joe’ego