Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Powiedział, że w chwili obecnej ma on dla mnie szczególne znaczenie. Tęsknię, by odejść od syku wypowiedzianego kłamstwa i wiecznego krzyku przerażenia, ogromniejącego, gdy dzień ucieka za wzgórza, i zmierza ku morskim głębinom... Tęsknię, by odejść, lecz boję się; Jakieś życie, choć jeszcze nie zakończone, może wybuchnąć ze starego kłamstwa żarzącego się na dnie i strzelając wysoko w powietrze na wpół pozostawi mnie ślepcem. Don Juan wstał i powiedział, że wybiera się na spacer na plac w centrum miasta. Poprosił, bym poszedł razem z nim. Domyśliłem się, że wiersz musiał wpłynąć na niego negatywnie, i don Juan chciał się przejść, aby odegnać złe myśli. Doszliśmy na miejsce, nie zamieniwszy nawet jednego słowa. Ciągle milcząc, okrążyliśmy plac kilka razy. W parku było sporo ludzi, szczególnie w pobliżu sklepów, które wychodziły na wschodnią i północną stronę parku. Wszystkie uliczki wokół placu były nierówno wybrukowane. Domy były parterowe – solidne, z wypalanych cegieł, kryte dachówkami. Ściany były pobielone wapnem, a drzwi najczęściej pomalowane na brązowo albo niebiesko. Przy bocznej uliczce, kawałek dalej, widać było wznoszące się mury ogromnego, kolonialnego kościoła, który wyglądał jak mauretański meczet. Mury wysoko wystawały ponad dach jedynego w mieście hotelu. Na południowej ścianie placu były dwie restauracje. Obie zgodnie prowadziły swoje interesy i nieźle prosperowały, chociaż w obu podawano praktycznie te same potrawy, po tej samej cenie. Przerwałem milczenie i spytałem don Juana, czy on także uważa za zastanawiające to, że obie restauracje są w zasadzie takie same. – W tym mieście wszystko jest możliwe – odpowiedział. Sposób, w jaki to powiedział, zaniepokoił mnie. – Dlaczego jesteś taki zdenerwowany? – zapytał poważnym tonem. – Ukrywasz coś przede mną? – Dlaczego jestem zdenerwowany? Śmieszne pytanie. Zawsze denerwuję się w twojej obecności, don Juanie. Czasami bardziej niż inni. Wydawało mi się, że don Juan bardzo stara się nie wybuchnąć śmiechem. – No cóż, nagual rzeczywiście nie należy do najbardziej przyjacielskich istot na ziemi – powiedział nieco przepraszającym tonem don Juan. – Doświadczyłem tego na własnej skórze, ścierając się z moim nauczycielem, okropnym nagualem Julianem. Sama jego obecność śmiertelnie mnie przerażała. A kiedy skupiał na mnie swoją uwagę, czułem się niewart złamanego szeląga. – Niewątpliwie, don Juanie, wywierasz taki sam wpływ na mnie. Roześmiał się głośno. – Wierz mi, że nie wiesz, co mówisz. W porównaniu z moim nauczycielem jestem chodzącym aniołem. – Być może i jesteś chodzącym aniołem, ale nie mogę tego stwierdzić, nie znając naguala Juliana. Don Juan nadal śmiał się serdecznie, ale po chwili spoważniał. – Nie wiem dlaczego, ale najwyraźniej odczuwam strach – powiedziałem. – Czy widzisz jakiś szczególny powód do strachu? –zapytał i przystanął, by przyjrzeć mi się uważnie. Ton jego głosu i podniesione brwi świadczyły o tym, że don Juan podejrzewał, iż coś przed nim ukrywam. Niewątpliwie oczekiwał ode mnie jakiegoś wyznania. – Patrząc na ciebie, zaczynam się zastanawiać – powiedziałem – czy to aby ty nie chowasz czegoś w rękawie. – A rzeczywiście, mam coś w rękawie – przyznał don Juan i uśmiechnął się szeroko. – Ale nie to jest istotne. Sęk w tym, że w tym mieście jest coś, co oczekuje na ciebie. A ty nie wiesz dokładnie, co to jest, albo wiesz, ale boisz się mi powiedzieć. Albo też nie masz najmniejszego pojęcia. – Co na mnie tu oczekuje? Zamiast mi odpowiedzieć, don Juan energicznie ruszył dalej. Nie mówiąc ani słowa, spacerowaliśmy wokół placu. Okrążyliśmy go kilka razy, szukając miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść. Po chwili zauważyliśmy grupkę młodych kobiet, które właśnie wstały z ławki i odeszły. – Od wielu już lat opisuję ci niezwyczajne praktyki czarowników starożytnego Meksyku – rozpoczął don Juan, siadając na ławce i wskazując gestem, bym usiadł obok niego. I don Juan z przejęciem właściwym komuś, kto opowiada coś po raz pierwszy, zaczął mi opowiadać to, co mówił już wielokrotnie – że dawni czarownicy, wiedzeni jedynie perspektywami własnych korzyści, wkładali ogromny wysiłek w doskonalenie praktyk, które coraz bardziej oddalały ich od trzeźwości i równowagi umysłu. Sprowadziło to na nich zgubę, gdy ich misterny gmach wierzeń i praktyk stał się tak monumentalny, że zwalił się na nich. – Czarownicy starożytności właśnie tutaj żyli, tutaj rośli w siłę – powiedział don Juan, obserwując moją reakcję. – Tutaj, w tym mieście. Zostało ono zbudowane na fundamentach jednego z ich miast. To właśnie tutaj, na tych terenach, czarownicy starożytności uprawiali swoją magię. – Jesteś o tym przekonany, don Juanie? – Tak, jestem. A wkrótce będziesz i ty. Mój stale rosnący niepokój zmuszał mnie do skoncentrowania się na sobie, czego nie cierpiałem. Don Juan, wyczuwając moją frustrację, dalej się ze mną drażnił
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- - Chciałabym nawet, żeby ktoś tu wszedł w tej chwili i żeby ta cała komedia wreszcie się skończyła! Coś przecież musiałoby się stać, gdyby mnie tu znalazł! - Na miłość boską...
- Rosły moje ręce, nogi, głowa, działo się to bardzo szybko, powiększałam się, jakby mnie nadmuchiwano, czując jednocześnie, jak wiruje każda cząstka mojego ciała...
- Kobieta w moim wieku patrzyła na mnie jak na smarkacza, miała swoje dorosłe i bardzo poważne flirty, ja nie bardzo orientowałem się w uczuciach, które mną rządziły, byłem...
- Ale architekci na pewno to również przewidzieli i czeka mnie albo krata z brązu, albo rura tak wąska, że się przez nią nie przecisnę...
- Nie odmówi mi pani, nie obrazi mnie pani… To dobry gatunek...
- W całym tym opowiadaniu chodzi mi właśnie o podkreślenie tego, że nie było wówczas we mnie pożądania alkoholu, mimo długiego okresu zależności od Johna Barleycorna...
- Obrzucił mnie badawczym spojrzeniem, które widocznie musiało go prze- konać o moich pokojowych zamiarach, ponieważ odłożył broń i skinął gło- wą...
- Od chwili, gdy nauczyłem się ich na pamięć, moje afirmacje pracują dla mnie bez względu na to, czy ja pracuję z nimi czy też nie...