Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Może się pan czegoś napije? Lloyd potrząsnął głową. - Nie, dziękuję. - Chce pan, żebym odwiózł pana do domu? - Nie wiem. Czuję się taki nierzeczywisty. Wydaje mi się, że jestem tutaj, a jednocześnie wcale mnie tu nie ma. Potrafisz to zrozumieć? Waldo podszedł bliżej i ścisnął Lloyda za ramię. - To piękny wieczór, panie Denman. I piękna jest dzisiaj zatoka. Czy wie pan, co mówi się na Litwie, kiedy ludzie umierają w taki dzień jak dzisiejszy? Mówi się, że Pan Bóg tak bardzo ich kochał, iż zapalił w niebie wszystkie latarnie, by nie zabłądzili po drodze. ROZDZIAŁ 3 Kilka minut po ósmej Lloyd wracał własnym samochodem do North Torrey. Nastawił radio, lecz nadawano właśnie Un bel di vedremo z Madame Butterfly, co okazało się ponad jego siły - była to ulubiona aria Celii. Pozostałą drogę do domu przebył ze łzami spływającymi po policzkach. Kiedy skręcał na podjazd, ponad drzwiami werandy paliła się latarnia i jarzyły się światła w salonie, lecz tylko dzięki temu, iż zadziałał wyłącznik czasowy. Nikt na niego nie czekał i nie będzie czekać już nigdy. Zaparkował przed domem białe BMW i zgasił silnik. Przez trzy lub cztery minuty siedział za kierownicą, nie mogąc się zdecydować, czy rzeczywiście ma ochotę wejść do środka. Celii już nie było wśród żywych, lecz jej rzeczy wciąż jeszcze się tam znajdują; jej ręcznik wisi nadal w łazience. Jej zdjęcie będzie uśmiechać się do niego z nocnego stolika. I, najboleśniejsze ze wszystkiego, wciąż jeszcze będzie mógł wyczuć jej zapach. Czerwoną Kantatę od Giorgia z Beverly Hills. Otworzył schowek na rękawiczki, by wyjąć pilota do zdalnego otwierania bramy, i pierwsze, na co się natknął, to okulary przeciwsłoneczne i szminka, leżące tam, gdzie je ostatnim razem wrzuciła. Otworzył szminkę. Czerwona Kantata. Wieczorne cienie zaczynały gęstnieć. Powietrze było gorące, ciężkie, unosił się w nim mocny zapach eukaliptusa i sosny. Niebo nad głową wyglądało, jakby Pan Bóg roztrzepał je z dżemem porzeczkowym, tak jak matka Lloyda zwykła roztrzepywać mu mleko, kiedy był mały. Wolę czarną porzeczkę od każdego innego dżemu - zaśpiewał jakiś głos w głębi jego umysłu. Wreszcie Lloyd wysiadł z samochodu, zatrzasnął drzwi i ze straszliwą niechęcią zrodzoną z prawdziwej rozpaczy skierował się w stronę parterowego domu w kształcie litery „L”. Zza krzaków paproci mrugał porozumiewawczo ocean - była to owa słynna „możliwość widoku” na Północne Wybrzeże, za którą tyle zapłacili i z której tak lubili żartować. Rozważali nawet pomysł zmiany nazwy willi na Dom z Możliwością Widoku. Otworzył frontowe drzwi i wszedł do środka. Wewnątrz panowała tak senna cisza, że ledwie oparł się pokusie, by zawołać: „Celia? Jesteś tu?” Buty zaskrzypiały mu w przedpokoju, gdzie położono parkiet z rozjaśnionego i wypolerowanego dębu, za to potem w zupełnej ciszy przemaszerował po podłodze salonu, która była pokryta grubą warstwą kremowej wykładziny. Stanął w samym środku salonu i rozejrzał się, jak gdyby nie było go tu przez całe lata. W powietrzu unosił się mocny zapach dębiny i nowych dywanów. Wolę czarną porzeczkę od każdego innego... Salon pomalowany był na biało i umeblowany z gustowną skromnością. Celia zawsze była zwolenniczką prostych mebli i wolnej przestrzeni. Gdybyż tylko Lloyd wiedział, jakimi skomplikowanymi drogami chodziły jej myśli. Znajdowały się tu dwie kanapy z różowo-niebieskim obiciem z lśniącej bawełnianej tkaniny, dwa fotele w stylu Ludwika XV i stoliczek do kawy ze stojącą na nim rzeźbą z drewna wyrzuconego przez morze, a także schludnie ułożony stosik „Nowin Operowych” i „Muzykalnej Ameryki”. Na ścianach wisiały utrzymane w żywych tonach oleje miejscowych malarzy. Widoczek Presidio w migoczącym świetle, z charakterystyczną kopułą i białymi ścianami. Zaraz obok portret Meksykanki stojącej w wejściu do chaty z cegły adobe i sprzedającej z koszyka owoce. Portret nosił tytuł Kto kupi moje cytryny? Lecz optycznym i emocjonalnym punktem ciężkości salonu - w gruncie rzeczy optycznym i emocjonalnym punktem ciężkości całego domu - był śnieżnobiały fortepian Celii firmy Yamaha, który Lloyd podarował jej, gdy tylko się tu przeprowadzili. Fortepian miał symbolizować niezmienność uczuć i trwałość zobowiązań. Ich własny dom; związek, który przetrwać ma wszelkie burze