Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zobaczyłem ich ogolone głowy, jak maszerowali w kolumnie czwórkowej. Na mój widok kolumna została złamana wraz z dyscypliną wojskową przez Starca, najserdeczniej mnie witającego. Parę lat przesiedzieliśmy w Szkole Morskiej na jednej ławce. Starzec, czyli Włodek Cybulski, zawdzięczał swój pseudonim wielkiemu doświadczeniu życiowemu. Humorem, fortelami i znajomością łaciny prześcigał samego Zagłobę. By nie wyjść z wprawy we władaniu językiem Rzymian i naszych przodków, Starzec nieodmiennie rozpoczynał dzień od zdania: „Ubi mea butus sunt?” Rozumieliśmy je w końcu dobrze, wiedząc, że oznacza: „Gdzie są moje buty?”, ale Starzec używał potem wielu innych zdań, których już nie rozumieliśmy. Starzec bardzo wcześnie stracił owłosienie na głowie, w przeciwieństwie do całego ciała pokrytego wspaniałym, gęstym futrem sobolowym, co było przez nas w szkole wysoko cenione jako bezwzględny wyraz męskości. Tę szybką stratę włosów na głowie Starzec przypisywał spotkaniu z papieżem, kiedyśmy to, będąc na „Lwowie” w Genui, odbyli pielgrzymkę do Rzymu. Według opowiadania Starca, gdy papież przez pomyłkę zbliżył się do niego po raz drugi, by go ponownie pobłogosławić - poczuł, że to może okazać się dla niego za silne w skutkach. Wyszeptał nawet po łacinie Satis Papa†††, ale szept ten nie odniósł pożądanego skutku. Starzec, pobłogosławiony dwukrotnie, upodobnił się wyglądem czaszki do apostoła Pawła. Owacja, którą mnie powitał Starzec, naraziła go na przewidzianą w regulaminie dawkę kar dla uleczenia od zgubnych nawyków łamania „zakonu rycerskiego”. W słowniku kadry nie było takich słów jak „przyjaciel”, więc żadne tłumaczenia nie odniosły skutku. Kadra miała na celu przerobienie nas w jak najkrótszym czasie z osób cywilnych na oficerów marynarki wojennej. Odbywało się to przy pomocy zasad Fryderyka Wielkiego, przeszczepionych następnie do Kaiserliche Kriegsmarine, które docierały do nas przez usta starych podoficerów wywodzących się z tejże marynarki. Kadra była przepełniona ludźmi, miejsca było mało, umundurowania również. W malutkich izbach żołnierskich mieściły się trzy „pokłady” łóż. Starzec zaprosił mnie do swego. Gdy układaliśmy się do snu, pieczołowicie schował pod poduszkę parę swych „rycerskich” butów (ostróg w tym czasie już nie noszono, chociaż w niektórych marynarkach jest to przewidziane). Zdumiony widokiem Starca układającego swe „amfory” pod głową, sądziłem zrazu, że znudziło mu się ich szukać z rana i mówić „ubi mea butus sunt?” Włodek wyjaśnił mi, że zamiast ostróg współcześni „rycerze” mają na podeszwach gwoździe, podobnie jak niekiedy ma się „oczko w głowie”. Jednego i drugiego należy strzec z niezwykłą pieczołowitością. - Patrz - mówił Starzec - ja mam tych „oczek” w każdym bucie po dwadzieścia kilka i żyję, pomimo że trzeba ich mieć prawie dwa razy więcej. Za brak każdego gwoździa, nie kupionego w kantynie i nie wprawionego wieczorem w miejsce, gdzie był poprzedni, ma się tu dodatkowe trudności. Ale ja jestem za stary, żeby się uganiać za gwoździami. Nie zostawiam więc butów na podłodze. Mat je sprawdza, ale potrafi zliczyć buty tylko do siedemnastu. Na tym oparłem całą swoją taktykę, ponieważ jest nas dwudziestu siedmiu. Wszystko, co Starzec mówił, wydało mi się logiczne, mądre i trafiało do przekonania. Nim nas jeszcze według łaciny Włodka sopor opressit‡‡‡ usłyszałem zapowiedź innych „cudów”, które tutaj dziać się będą. Z najgłębszego snu zbudził mnie nagle rozkazujący krzyk: - Pobudka, pobudka, wstać! Ślepe posłuszeństwo jest cnotą „rycerza”. Chciałem poderwać się i razem ze „zwłokami” innych kolegów wyrzucić się z trzeciego „pokładu” na podłogę izby żołnierskiej. Ale dłoń Starca spoczęła na mym ramieniu. W tumulcie, jaki zapanował, usłyszałem jego szept: - Zdaje się, że to Darwin powiedział, iż gatunek, żeby żyć, musi się przystosować do warunków. Podciągnij nogi i czekaj na trzecie „wstać”. Teraz udawaj poduszkę! Mat, który zapalił w nocy światło w naszej izbie i poderwał cały oddział na nogi, nie był zadowolony z naszej gotowości bojowej oraz szybkości, z jaką rozkaz został wykonany. - Wróć! - zabrzmiało raźnie i wesoło. Kilkadziesiąt ciał, nazywanych tutaj „zwłokami”, wróciło do pozycji „leżeć”. Gdy ostatnie „zwłoki” przykryły się kocem znów zabrzmiała komenda: - Pobudka, pobudka, wstać! By mi pomóc w niewykonaniu rozkazu, opiekuńcza dłoń Starca znów spoczęła na moim ramieniu. Podobnie do niego, podciągnąłem nogi pod siebie, a głowę wciągnąłem w koszulę; wyglądało to jak ogromna poduszka w pośpiechu rzucona na trzecim „pokładzie” przy schodzeniu na podłogę. Zapanowała cisza. Przed kojami stały wyprężone na baczność „zwłoki” w nocnych koszulach. - Wróć! - zagrzmiało wśród nocnej ciszy. Znów wspinaczka na trzecie piętro i postawa „leżeć” pod naciągniętym kocem. Cisza. Długa chwila ciszy. Czyżby mat zmienił dziś taktykę? Nie! Przegląda na razie nasze buty „rycerskie”. Nie czekamy zbyt długo - po raz trzeci pada głośna i dźwięczna komenda. - Pobudka, pobudka, wstaaać!!! Dłoni Starca tym razem nie ma na moim ramieniu. Wyrzucamy się jak z procy i zastygamy na podłodze w postawie „baczność”. Mat ma silnie rozwiniętą wyobraźnię. W jednej chwili przewiduje potworny nalot. - Lotnik, kryj się! - brzmi jego następna, pełna troski o nas komenda. Padamy na podłogę i chowamy dłonie pod szafki, które długim rzędem stoją z przeciwnej strony izby. Więcej nic nie da się ukryć pod szafkami, tylko dłonie. - Wróć! - uspokajająca komenda mata kończy „nalot”