Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Pokazuję im, gdzie są ładne jagody czy grzyby i to jest cała moja pociecha w nieszczęściu, jakiego doznałem przez tę przeklętą wojnę. III Paweł ponownie znalazł się w tunelu. Nie zauważył nawet, w jaki sposób zniknęła sala szpitalna i ci wszyscy chorzy. Natomiast przypomniał sobie, że chyba przed pół wiekiem był rzeczywiście w szpitalu na obserwacji z powodu jakiejś dolegliwości. Było wtedy podejrzenie o zatrucie czy coś takiego. W każdym bądź razie nie musiało być nic ważnego, skoro dawno o tym zapomniał. Było to kilka lat po wojnie i człowiek, który opowiadał tę historię, na pewno już odszedł ze świata żyjących wraz ze swoją tragedią. Przecież wtedy miał ponad 60 lat. Dlaczego właśnie teraz się przypominał i opowiadał na nowo swoją tragedię? Paweł pamiętał i przeżywał każde słowo, jakby cała scena odegrała się naprawdę, tylko słowa wymawiane teraz brzmiały jakoś dziwnie, jakby były tylko echem brzmiącym w jego pamięci. Na dalsze rozważania nie było czasu, bo zauważył nową wnękę w ścianie tunelu i jak poprzednio szklane drzwi. Bez żadnego wysiłku przedostał się przez nie i znalazł się znowu w szpitalnej sali. Jak poprzednio zawisnął pod sufitem pośrodku pokoju, skąd miał dobry widok na wszystko, co się działo dokoła. Tym razem był to nieduży pokój, w którym stały 4 łóżka. Dwa przy drzwiach, a dalsze dwa przy oknie. Obok każdego łóżka stała nocna szafka i taboret, pośrodku nieduży stół, a w kącie umywalka. Dwóch pacjentów pochylało się nad szachownicą, stojącą na stole. Na jednym łóżku obok drzwi leżał mężczyzna z bandażem na oczach. Po drugiej stronie siedział na swoim łóżku czwarty mężczyzna. Był to na wygląd stary, zgarbiony człowiek, z twarzą pokrytą zmarszczkami i bliznami. Jedno oko miał zaciągnięte bielmem, a zamiast drugiego - oczodół zakryty powieką. Rzadkie siwe włosy opadały bezładnie na czoło poorane jak cała twarz bruzdami. Paweł ze zdziwieniem przypomniał sobie, że znał ten pokój i tych ludzi. Przecież on tam kiedyś był, kiedy zachorował na zapalenie spojówek. Nieraz grywał w szachy z sąsiadem spod okna. Był na obserwacji, brał zastrzyki, chodził na różne zabiegi, ale nie musiał leżeć w łóżku, tak samo jak jego partner szachowy. Jak się ten partner nazywał i tamci dwaj pozostali? Paweł przez moment się zastanawiał. Wkrótce jednak wszystko się wyjaśniło, bo odezwał się mężczyzna siedzący na łóżku. - Gębuś, oświcić no mi papirosa. Mężczyzna nazwany Gębusiem wstał od szachów, wziął zapalniczkę i podszedł do wołającego. Ten pochylił głowę do przodu, przypalił papierosa i zakrztusił się od silnego kaszlu. Gębuś stał przy nim chwilę, jakby bał się, że stanie mu się coś złego i będzie musiał pospieszyć z pomocą. Kiedy kaszel ustąpił, powiedział: - Musi pan przestać palić, panie Jończyk, albo przynajmniej palić łagodniejsze papierosy, bo ten kaszel pana dobije. I tak dziwne, że nie gonią nas z tym paleniem. - Nie bój sie, Gębuś. Jeszcze ciebie na świecie nie było, to jo już poliłem i to papirosy nie z taki lichy machory, jak ta. We wsi zawsze znalazło sie troche samosiejki, a jak nie było, to sie poliło liście z wiśni, buroków czy insze. No i jakoś żyje. Żeby nie te oczy, to jeszcze byłoby galancie, ale jak człowiek ślepy, to choć sie ino obwiesić. Podczas ostatnich słów Jończyka do pokoju weszły dwie osoby. Paweł przypomniał sobie, że był to przedstawiciel związku niewidomych z przewodniczką. Panował w tamtych latach zwyczaj, że skoro tylko dowiedziano się o przypadku ślepoty, natychmiast szedł do szpitala przedstawiciel związku niewidomych, by zaznajomić się z tym przypadkiem. Dzięki takim odwiedzinom świeżo ociemniały dowiadywał się o organizacji, która mu przychodziła z pomocą. Tak było i tym razem. Kiedy Jończyk zakończył swoją przemowę beznadziejnym wnioskiem, przybysz powiedział, że jest przedstawicielem związku niewidomych że ma na imię Kazimierz i również stracił wzrok. Mimo to nie myśli się wieszać. Po chwili wywiązała się ożywiona rozmowa. Zwłaszcza mężczyzna z obandażowanymi oczami, który dotychczas robił wrażenie śpiącego, był nią bardzo poruszony. Okazało się bowiem, że tak przedstawiciel związku, jak i on byli ofiarami wojny. Tamten stracił wzrok w powstaniu warszawskim, a on przy odbudowie Warszawy. Podczas prac remontowych natrafił na niewypał. - Żeby mnie choć zabiło - zakończył swoje opowiadanie - to miałbym spokój, a bez oczu jak tu żyć. Nastała chwila milczenia, którą przerwał Kazimierz. - Nie dziwię się, że jesteście panowie załamani, ja też taki byłem, lecz nie jest tak źle. - Tylko niech pan nie wmawia, że człowiek ślepy jest szczęśliwszy od widzącego. Zaledwie od kilku dni nie mam oczu, a już słyszałem takie brednie. - I ja to kiedyś słyszałem - przerwał Kazimierz. - Kiedyś nawet w rozdrażnieniu powiedziałem, że jak komuś miła ślepota, niech sobie powybija oczy. Ale nie warto się denerwować. Ludzie pocieszają jak mogą. Nie zachwycam się brakiem wzroku, tylko chciałem powiedzieć, że trzeba się z tym pogodzić. Upłynęło kilka lat od czasu wojny, a jeszcze daje się ona we znaki. - Mnie sie dała we znaki pirszo wojna i do dzisiej jom pamintom - odezwał się Jończyk. Słowa te zainteresowały Kazimierza. Ze szczątków rozmowy, jaką udało mu się usłyszeć przy wejściu do pokoju, był pewien, że utrata wzroku Jończyka nastąpiła w ostatnich dniach, a tu usłyszał o pierwszej wojnie
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- - Chciałabym nawet, żeby ktoś tu wszedł w tej chwili i żeby ta cała komedia wreszcie się skończyła! Coś przecież musiałoby się stać, gdyby mnie tu znalazł! - Na miłość boską...
- Rosły moje ręce, nogi, głowa, działo się to bardzo szybko, powiększałam się, jakby mnie nadmuchiwano, czując jednocześnie, jak wiruje każda cząstka mojego ciała...
- Ale architekci na pewno to również przewidzieli i czeka mnie albo krata z brązu, albo rura tak wąska, że się przez nią nie przecisnę...
- Skutki doraźne to zaburzona lub zerwana interakcja wychowawcza oraz pejoratywna ocena zdarzenia wychowawczego przez wychowanka(zdarzenia, które określany jako błąd), a na...
- Nie odmówi mi pani, nie obrazi mnie pani… To dobry gatunek...
- W całym tym opowiadaniu chodzi mi właśnie o podkreślenie tego, że nie było wówczas we mnie pożądania alkoholu, mimo długiego okresu zależności od Johna Barleycorna...
- Od chwili, gdy nauczyłem się ich na pamięć, moje afirmacje pracują dla mnie bez względu na to, czy ja pracuję z nimi czy też nie...