Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nate w pierwszej chwili chciał pozostawić wybór jemu, ale szybko uznał, że byłoby to tchórzliwe uchylanie się od odpowiedzialności. Popatrzył na umorusanego oficera. - Wróci pan na chińską stronę - powiedział. Lawrence spuścił wzrok i pokiwał głową. - Przedtem może pan napisać list do domu. Dostanie pan spis posterunków wzdłuż drogi do Chabarowska, które się poddadzą, nie wróci więc pan z pustymi rękoma. - Clark odwrócił się do oficera operacyjnego. -Proszę rozkazać obsadom tych posterunków, aby natychmiast przystąpiły do niszczenia broni i sprzętu, kiedy tylko nawiążą kontakt wzrokowy z pierw- szymi jednostkami chińskimi. - Popatrzył znowu na Lawrence'a. - A co się tyczy tej bazy, powie pan Chińczykom, że mogą ją zdobyć tylko w walce. -Kapitan spojrzał mu w oczy. - Proszę wyrazić to takimi słowami, jakie uzna pan za stosowne. Na poobijanej blaszanej tacy przyniesiono miski z parującą zupą. Wygłodniały Lawrence zaczął szybko jeść. - Proszę go przesłuchać - rzekł cicho Clark do S-2, dowódcy sekcji wywiadowczej brygady - wypytać o liczebność i rozmieszczenie nieprzyjaciela. Spiszcie też personalia wszystkich jeńców, których zdoła sobie przypomnieć. Później Lawrence przy jego biurku napisał list do żony i dzieci, wreszcie ruszył w drogę powrotną do chińskiej niewoli. Clark odprowadził go wzrokiem. Zwrócił uwagę, z jakim napięciem ściska dłonie mijanych ludzi. Reed poinformował, że zebrali się już dowódcy pododdziałów i sekcji. Przywitał się z nimi szybko, wciąż odczuwając silne przygnębienie wywołane koniecznością odesłania jeńca za linię obrony. Kiedy rozejrzał się po zatłoczonym bunkrze, w głowie zaświtało mu pytanie: czy to samo czeka wszystkich tu obecnych? Ciarki przeszły mu po grzbiecie. Ich przyczyną nie był strach, lecz bezsilna złość. Reed zapytał jeszcze, czy zgodzi się udzielić wywiadu korespondentowi “Newsweeka”. Generał pokręcił głową. - Proszę o uwagę - rzekł głośno, stanąwszy przed mapą. - Naszym zadaniem jest obrona maksymalnie dużego obszaru dostępnymi siłami i środkami przed wielokrotnie liczebniejszymi oddziałami wroga. To oznacza, że będziemy musieli zacieśnić nasze pozycje i skrócić linie obrony. Oddamy Chińczykom część terenu, żeby łatwiej bronić pozostałego. Oczywiście w przyszłości będziemy musieli go odbić, nawet kosztem dużych strat, jeżeli chcemy zachować możliwość korzystania z tutejszego lotniska. Niebieską kredką zakreślił niezbyt regularny okrąg wokół bazy. Miał około dwóch kilometrów średnicy i w całości leżał wewnątrz obecnych linii obronnych. - Nawet po zacieśnieniu pozycji będziemy mieli za mało ludzi, żeby na tej linii zapewnić skuteczną obronę. Dlatego chcę do północy dostać raport sekcji wywiadowczej, typujący najbardziej prawdopodobne kierunki natarcia Chińczyków. W tych rejonach wzmocnimy obsadę, inne odcinki pozostawimy wyłącznie pod ostrzałem artyleryjskim. To oznacza poważną nieszczelność obrony, przez którą będą mogli przenikać chińscy saperzy, zwiadowcy, a nawet całe pododdziały. Dlatego ludzie ze służb pomocniczych i technicznych będą musieli nocą patrolować te odcinki. Utworzymy z nich prowizoryczne kompanie piechoty, których zadaniem będzie prócz tego czyszczenie pozostałych rejonów z chińskich zwiadowców i czujek po każdym ataku. Gdyby przeciwnikowi udało się przełamać nasze linie obrony, te same prowizoryczne pododdziały zostaną skierowane do likwidacji wyłomu. Będziemy musieli także oddać te wzniesienia dominujące nad lotniskiem. - Zaznaczył czerwonymi krzyżykami na mapie trzy pobliskie wzgórza. - To z kolei oznacza, że będziemy narażeni na ciągły ostrzał z tych pozycji. Dlatego wzgórza zostaną objęte atakami z powietrza i ostrzałem artyleryjskim przez okrągłą dobę. Chcę, żeby nie pozostał na nich żaden żywy Chińczyk. Oficerowie stracili cały entuzjazm, jaki przejawiali na początku odprawy. - Co więcej, trzeba będzie przerzucać ludzi ze służb technicznych i pomocniczych do uzupełniania stanu pododdziałów - ciągnął Nate. - Utworzymy z nich rezerwowe formacje piechoty. W sumie potrzebny nam będzie co najmniej jeden batalion jako rezerwa brygady. W jego skład wejdą również wszyscy uciekinierzy, którym uda się przedostać z powrotem na teren bazy. Zapasowy batalion musi być także gotów do przeprowadzania kontrataków w razie powstania wyłomu w liniach obrony, czy to kompaniami w trzech kierunkach naraz, czy też pełnym składem w wyznaczonym sektorze, w zależności od potrzeb. Najwyraźniej nikt nie był zachwycony tym planem. Jako pierwszy odważył się zabrać głos oficer operacyjny w stopniu pułkownika. - Generale... Rezerwę utworzą tylko pisarze, kucharze czy mechanicy, a nie piechota. Będą mogli najwyżej załatać parę drobnych dziur. Jeżeli myśli pan o wysyłaniu ich do walki, trzeba by dodatkowo przeszkolić tych ludzi. - Mówimy o żołnierzach, pułkowniku, którzy noszą takie same mundury jak pan i ja. - Wystarczy, że uprości im się taktykę działania - wtrącił major Reed - i będzie się unikało skomplikowanych zadań. Tylko atak frontalny, zmasowany, w jednej linii. - Popatrzył na Clarka. - Mógłbym się zająć organizacją tego batalionu, generale. I objąć jego dowództwo, dodał w myślach Nate. Reed chciał wziąć na siebie szczególnie trudne zadanie. Gdyby stracił zbyt wielu ludzi, mógłby się załamać. A takiego człowieka jak on trudno byłoby przekonać, że nie ma w tym jego winy... jeżeli i on by nie zginął. Ale Reed znał się na rzeczy. Można mu było w pełni zaufać. Clark skinął głową. - W porządku. Zjeżdżaj