Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
– Postanowił pan wyciągnąć tu Ilkoviča, by go zabić, co? – Naprawdę? – Sądzi pan, że ława przysięgłych da wiarę temu, że nie zaaranżował pan tego spotkania? Coltrane wzruszył ramionami. – To prawda. Przyjechałem tu, by go zabić. – Przyznaje pan to? – Potem jednak pojawił się McCoy, zaczęliśmy rozmawiać i przekonał mnie, że popełniam błąd. Niestety nie mogłem odjechać, bo Ilkovič postrzelił McCoya. Dalej to już była samoobrona. Nolan przyglądał się Coltrane`owi bardzo długo. – Pan tak twierdzi. – Tak twierdzę. – To się pan módl, żeby McCoy z tego wylazł i potwierdził tę wersję. – Mam nadzieję, że się z tego wygrzebie, ale nie dla mojej korzyści. – Cóż za uczciwość. To może zadziałać. Może nawet uda się panu w ten sposób prześlizgnąć. – Nie muszę się prześlizgiwać. Ten skurwysyn postrzelił McCoya. Gdyby nie ja, McCoy by umarł. – Gdyby nie pan, przyjacielu, nawet nie wpadłby na pomysł, żeby tu przyjeżdżać. Coltrane nie odpowiedział. Milczeli, po chwili przerwał im policjant stanowy. – Musimy pana zabrać do nas, aby spisać zeznania. Coltrane skinął głową. – Czy mógłbym przedtem porozmawiać chwilę z… – Wskazał w kierunku Jeniffer, która rozglądała się wokół jak śnięta. Porucznik nie miał zadowolonej miny. – Nie chciałbym, by do momentu zakończenia śledztwa rozmawiał pan z kimkolwiek nie związanym ze sprawą. Ale jeżeli ta pani jest związana ze sprawą, to jeszcze kilka osób poza panem będzie chciało z nią porozmawiać. W efekcie Coltrane wsiadł do jednego wozu policyjnego, Jeniffer została zaprowadzona do drugiego. Samochody ruszyły, za nimi podążył Nolan i trzy pojazdy zaczęły z wysiłkiem wjeżdżać w górę śliskiego zbocza. Koła ślizgały się, w świetle reflektorów migały krople mżawki. 3 O drugiej nad ranem, po pięciu godzinach przesłuchań, policja stanowa zwolniła Coltrane`a do domu. – Proszę nas informować o zmianach miejsca pobytu i nie opuszczać rejonu Los Angeles. Dali mu na odchodne suchy i nie zakrwawiony kombinezon. – Odwiozę go. – Będzie miał pan niejedną okazję. Będziemy się często widywać. Na korytarzu czekała na niego, siedząc na twardej drewnianej ławeczce, Jeniffer. Krótkie jasne włosy, miała w nieładzie. Zalękniony wzrok wbijała w pokrytą szarymi kafelkami podłogę. Kiedy wyszedł, podniosła głowę, ale nawet nie kiwnęła mu na przywitanie. – Możemy iść? – spytał. – Tak, powiedzieli, że nic ode mnie nie chcą. Gdzieś tu się kręcił sierżant Nolan. Powiedział, że odwiezie nas do miasta. Mitch… – Tak? – Dlaczego, na Boga, postanowiłeś… W głębi korytarza pojawił się Nolan i poszli do samochodu. Jechali godzinę i prawie cały czas milczeli. – Masz pan szczęście – odezwał się wreszcie Nolan. – Powiedzieli mi, że najprawdopodobniej kupią pańską wersję. – Nie sprzedaję niczego. – Jeśli McCoy ją potwierdzi. Pewnie ucieszy pana, że ze szpitala doszły nieoficjalne wieści, iż zdaniem lekarzy istnieje duża szansa, że się wyliże. Dzięki Bogu – pomyślał Coltrane. – Oczywiście będzie pan jeszcze musiał przekonać ławę przysięgłych, ale przynajmniej policja stanowa da spokój. Ja w każdym razie jeszcze z panem nie skończyłem. Gdybym nie był tak zmęczony, zabrał bym pana od razu do swojego biura, proszę jednak przyjść do mnie jutro. Wyjaśni mi pan, dlaczego uważa się za takiego mądralę, że może sobie ze mną pogrywać jak z dzieciakiem. – Przepraszam, nie miałem takiego zamiaru. – Niech pan to sobie zachowa na jutro. – Załatwię tylko jedną sprawę i jestem do dyspozycji. – Załatwi pan sprawę? Zapomnij pan o niej. Nie ma nic ważniejszego od… – Jest. Pogrzeb Daniela. W samochodzie zapadła grobowa cisza. – No jasne, niech pan idzie na pogrzeb. Spotkamy się tam. Pogrzeb Grega jest dzień później. Tam też się spotkamy. Choć nie zostało z niego nic, co można by pochować. – Jeszcze dzień później odbędzie się prawdopodobnie pogrzeb moich dziadków. – Może powinniśmy dać panu order za to, że go pan zastrzelił. Znów zamilkli. – Gdzie pana wyrzucić? W mieście czy pod domem Packarda? – Na lotnisku. Nolan zesztywniał. – Masz nie opuszczać Los Angeles. – Przy parkingu America West. W sobotę w nocy zostawiłem tam samochód. W środku nocy okolica lotniska była wyludniona. Nolan zatrzymał się przy garażu. Coltrane otworzył drzwi. – Będę w pańskim biurze o czwartej. – Dobrze. Coltrane czekał, aż Jeniffer wysiądzie, nawet jednak nie drgnęła. – Coś się stało? – spytał. – Sierżancie, skoro już jesteśmy tak niedaleko, mógłby mnie pan odwieźć do domu? Mieszkam przy Marina del Rey. Nolan zmarszczył czoło i popatrzył na nią, potem na Coltrane`a. 4 Zbliżała się czwarta rano. Ulica, przy której znajdowało się mieszkanie Coltrane`a, była cicha i pusta, w oknach jego domu, nie paliło się ani jedno światło. Blask reflektorów samochodu odbijał się od kałuż. Chcąc uniknąć przebywania choć przez chwilę w zamkniętym garażu, Coltrane zaparkował przy krawężniku i wszedł po mokrych stopniach na betonowy taras. Było na tyle chłodno, że przebiegł go dreszcz. Powtarzał sobie, że Ilkovič naprawdę nie żyje, policja sprawdziła jego mieszkanie, nie znalazła w nim bomby i nie musi się niczego obawiać. Mimo to, kiedy wkładał klucz w zamek, czuł się nieswojo. Otworzył drzwi i sięgnął ręką do środka, by włączyć światło, zanim wejdzie. Rozejrzał się po pokoju i serce ścisnął mu żal. Wszędzie panował nieporządek, gdyż saperzy poprzestawiali meble, nie widok bałaganu go jednak przygnębił, lecz to co ujrzał na stoliku do kawy i na kontuarze obok telefonu. Była to butelka po chardonnayu i trzy kieliszki. W jednym było jeszcze trochę wina. Naczynia stały tam od soboty wieczór, kiedy pokazał Jeniffer i Danielowi zdjęcia i pili za skończoną pracę, w czym przeszkodził im telefon Ilkoviča. Sobota wieczór… niemożliwe, by Daniel zginął. Coltrane zamknął drzwi i powoli, z wahaniem, podszedł do jednego z kieliszków. Wybrał pusty, pamiętał bowiem, że Daniel wypił swoje wino pierwszy. Na szkle, był ślad zaschniętego wina. Coltrane wziął kieliszek do ręki z szacunkiem należnym czemuś bardzo ważnemu i trzymał go tak, by nie zamazać słabych, lecz widocznych odcisków palców Daniela. Przyglądał im się bardzo długo. W końcu odstawił kieliszek, podszedł do szafki w kuchni, wyjął whisky i wypił trzy wielkie hausty prosto z butelki. Chwytając z trudem powietrze, odstawił butelkę, ale ogień w gardle i żołądku nie był dość mocny, by zagłuszyć kotłujące się w nim emocje. Potem ruszył na górę, do sypialni, która w trakcie przeszukania też została przewrócona do góry nogami. Zdjął kombinezon i wziął najdłuższy prysznic w życiu. Kilka razy namydlał ciało i włosy, spłukiwał pianę, znów się namydlał, i szorował, próbując pozbyć się śladów śmierci
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Audun syn Torberga odczytał pismo króla Haakona do kupców w Bjórgvinie, określające, ile mogą żądać za męskie skórznie, a ile za przednią skórę na ciżmy niewieście, dalej o...
- 39 Dalej byB mostek, przerzucony nad strumykiem u|ywanym prze, browar jako [ciek, za mostkiem niewielka piwiarnia peBna m|czyzn m|czyzni nie mie[cili si w niej, stali na ulicy z butelkami w dBoniach o|ywieni i rozgrzani
- Palenie marihuany wiąże się wprawdzie w niewielkim stopniu z zażywaniem środków psychotropowych przez rodziców, jednakże to, że twoi rodzice nie zażywają narkotyków,...
- A cóż dopiero, gdyby taka rzecz doszła do dworu w Buczynie? Boże święty! Suchecki gotów patrzeć na Arciszewskich niewiele łaskawszym okiem jak na swych...
- Bomba neutronowa emituje zabójcze promieniowanie wysokiej aktywności przy stosunkowo niewielkiej sile eksplozji, powodując minimalne zniszczenia majątku i...
- Bardzo była zadowolona, że taksię wszystko udało, ale po dziś dzień niewie, czy rozbijanie skarbonki jest sprawągardłową, czynie...
- W następnej chwili uderzyło ją, że choć wiedziała, iż wszyscy są Żydami, niewiele twarzy przypominało współwyznawców jej wiary z Brooklynu...
- Skuliłem się na skale, usiłując przekonać sam siebie, że ta noc niewiele różni się od innych, jakie spędzałem w Lolitabu z Babingtonem...
- Państwo, samorząd miejski lub gildia stawiały handlowi i manufakturom stosunkowo niewiele ograniczeń...
- Później zszedł z niewielkiego pagórka i obejrzał chorego współplemieńca krytycznym wzrokiem...