Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Najprościej mówiąc, wysłali do umysłów bestii obraz, który obudził w nich to, co w nich jeszcze było ludzkie - to je zniszczyło. - Czy nie mogli tego zrobić spoza ochrony muru? - Być może mogli. Jednak im bliżej obiektu się znajdziesz, tym większa jest twoja nad nim władza. Musieli stanąć jak najbliżej, żeby mieć pewność. - A teraz tylko ty zostałeś? - Tak. Tylko Balan! - Co się dzieje na Tarsk? - Zaraz się dowiem - powiedział Balan, zamykając oczy. W kilka chwil później otworzył je znowu. - Wszystko w porządku. Trzymają się. - Ilu ludzi stracili? - Trzystu nie wróci już do walki. Tylko stu czterdziestu zginęło. - Tylko - mruknął Ananais. - Dzięki. - Nie dziękuj mi - powiedział Balan - Nienawidzę wszystkiego, co łączy się z tym szalonym przedsięwzięciem. Ananais zostawił go i odszedł między drzewa, gdzie zdjął maskę pozwalając, by chłodne, nocne powietrze ukoiło żar palący mu skórę. Zatrzymując się przy strumieniu, zanurzył w nim głowę, a potem napił się chciwie. Dostrzegła go tam Rayvan i zawołała, dając mu czas na nałożenie maski. - Jak sprawy? - zapytała. - Lepiej niż oczekiwaliśmy. Jednak na obu murach zginęło ponad czterystu ludzi. Przynajmniej czterystu kolejnych już nie stanie do walki. - Ilu nam zostaje? - Około trzystu tutaj. Pięciuset na Tarsku. - Czy utrzymamy się? - Kto to wie, u diabła? Może dzień. Może dwa. - Wciąż o jeden dzień za krótko - powiedziała Rayvan. - Tak. Złośliwość losu, czyż nie? - Jesteś zmęczony. Idź, odpocznij. - Pójdę, pani. Jak twoje rany? - Blizna na twarzy z pewnością poprawi moją urodę. Biodro boli. - Dobrze się spisałaś. - Powiedz to umarłym. - Nie muszę - powiedział Ananais. - Umarli dla ciebie. - Co będziesz robił, jak zwyciężymy, Czarna Masko? - Co za dziwne pytanie w tych okolicznościach. - Wcale nie. Co będziesz robił? - Chyba zostanę żołnierzem. Ponownie sformuję Smoka. - A małżeństwo? - Nikt mnie nie zechce. Nie jestem szczególnie piękny pod tą maską. - Pokaż mi - powiedziała. - Czemu nie? - rzekł i ściągnął przykrycie. - Tak - powiedziała - wygląda upiornie. Dziwię się, że przeżyłeś. Ślady kłów masz aż na szyi. - Czy będziesz miała coś przeciw temu, jeśli ją włożę? Czuję się niezręcznie. - Ależ oczywiście, że nie. Powiadają, że byłeś kiedyś najprzystojniejszym mężczyzną w całym imperium. - To prawda, pani. W tamtych czasach moja uroda zwaliłaby cię z nóg. - To nie znaczy wiele. Zawsze miałam kłopoty z powiedzeniem „nie"... A szczególnie mężczyznom mniej urodziwym. Raz nawet spałam z Thornem, chociaż on z pewnością tego nie pamięta. To było trzydzieści lat temu - zanim wyszłam za mąż, zaznaczam. - Musiałaś być bardzo młoda. - Cóż za galanteria! Jednak to prawda. Byłam młoda. Znajdujemy się w górach, Czarna Masko, a tutaj jest niewiele rozrywek. Powiedz mi jednak, kochasz Valtayę? - To nie twój interes - warknął. - Rzeczywiście, nie mój. Pomimo to odpowiedz. - Tak, kocham. - To może cię zranić, Ananais... - Zastanawiałem się, do czego zmierzasz. - Cóż, chodzi o to: jeśli ją kochasz, zostaw ją w spokoju. - Czy prosiła cię, żebyś z tym do mnie przyszła? - Nie. Jest jednak zagubiona i niepewna. Nie sądzę, żeby cię kochała. Myślę, że jest po prostu wdzięczna i próbuje tego dowieść. - W tych dniach dostaję za swoje - powiedział z goryczą. - To nieprawda. - Zostaw mnie samego, Rayvan, proszę. Kiedy odeszła, Ananais przez kilka godzin siedział samotnie, nie mogąc zasnąć. W myślach przeżywał znowu swe triumfy, lecz - o dziwo - nie odczuwał już żadnej satysfakcji. Wiwatujące tłumy, uległe kobiety, zazdrośni mężczyźni-zastanawiał się, czy kiedykolwiek sprawiało mu to prawdziwą przyjemność. Gdzie są synowie, których powinien był spłodzić? Gdzie kobieta jego serca? Valtaya? Bądź ze sobą szczery, człowieku. Czy kiedykolwiek była to Valtaya? Gdybyś był nadal Złotym Wojownikiem, czy spojrzałbyś na nią po raz drugi? Świt zabarwił wierzchołki gór na wschodzie, a Ananais uśmiechnął się, a potem roześmiał w głos. Cóż, do diabła? Żył tak intensywnie, jak tylko prawdziwy mężczyzna potrafi. Nie ma sensu niczego żałować. Przeszłość i tak była już tylko zdechłą bestią, a przyszłość to krwawy miecz w dolinie Skody. Zbliżasz się już do pięćdziesiątki, powiedział sobie, a wciąż jesteś silny. Ludzie idą za tobą. Drenajowie polegają na tobie. Może nie masz twarzy, ale wiesz, kim jesteś. Ananaisem, Złotym Wojownikiem. Czarną Maską, Pogromcą Ceski. Zabrzmiała trąbka. Ananais wstał i poszedł z powrotem na mury. Renya leżała już trzecią noc z oczami szeroko otwartymi, gniewna i niepewna