Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przez chwilę cała czwórka mierzyła się wzrokiem. - Dzień dobry - odezwała się w końcu dziewczyna. - Jesteśmy z czasopisma "Jak sobie pościelesz, to mnie zawołaj". Umawialiśmy się z właścicielami na zrobienie kilku zdjęć wnętrza tego pięknego domu... Ale widzę, że ich nie ma. To my może przyjdziemy innym razem. - Ależ proszę, proszę! - krzyknął Andy widząc, że para odwróciła się. - Wejdźcie. Właścicieli chwilowo nie ma, ale o wszystkim nas powiadomili - skłamał. - Po prostu nie spodziewaliśmy się was tak szybko. Andy z Gelkiem odsunęli się od drzwi wpuszczając obcych do środka. Tamci szybko zabrali się do roboty. Fotograf zainstalował lampę błyskową na aparacie, pani redaktor szybkim krokiem przemierzała pokój i krytycznym okiem oceniała, co się nadaje a co nie. - Cholera, gdzie ta bateria? - zaklął w pewnej chwili fotograf grzebiąc w swojej torbie. I wtedy Andy poczuł, że w kieszeni coś mu drgnęło. Nie, to nie TO, o czym myślicie, w końcu Andy miał teraz ciało kobiety i TO nie mogło mu drgnąć. To była bateria, magiczny podarek od Świętego Mikołaja. Sięgnął do kieszeni, wyjął drgające maleństwo i wręczył fotografowi, który czym prędzej włożył ją do lampy błyskowej. Można by jeszcze dodać, że bateria nigdy się nie wyczerpała i fotograf żył z nią długo i szczęśliwie, ale po co? To już temat na inne opowiadanie. Sesja zdjęciowa wnętrza chatki z piernika nie trwała długo. Wkrótce wszyscy siedzieli w salonie i popijali zimne piwo. Bezalkoholowe oczywiście. Andy żałował, że z setek możliwych ciał jemu trafiło się ciało kobiety. Ale cóż mógł poradzić? Jak się wchodzi do internetu nielegalnie, nie ma możliwości skorzystania z oficjalnej wypożyczalni postaci. Koło północy goście podziękowali za możliwość zrobienia zdjęć i piwo i opuścili chatkę znikając w ciemnym lesie. - Szkoda, że nie zostali dłużej - mruknął Andy. - Ano szkoda - przytaknął Gelek. - Ciekawe, czy już się zgubili czy jeszcze nie. Andy wzruszył ramionami. Czasami odnosił wrażenie, że nie wszyscy widzą to samo. Być może tylko oni widzieli las, dla tamtych mogła to być jasno oświetlona ulica. - Jestem śpiący - powiedział w końcu. - Nie wiem jak ty, ale ja idę się przekimać - Andy ruszył w stronę korytarza z nadzieją znalezienia tamtej sypialni z łóżkiem wodnym. - Idź. Ja się jeszcze pogapię w TV. Obudziła go kropla rosy, która spłynęła z liścia prosto na jego lewe oko. To wystarczyło. Momentalnie się wyprostował do pozycji siedzącej i zaspanym wzrokiem rozejrzał wokół. Kciukami przetarł oczy i rozejrzał ponownie, tym razem już nieco trzeźwiej. Pierwsze, co zauważył, to brak Ivana. Następnie zorientował się, że jest w lesie. Ale to już było jakby mniej ważne. Ivan! Gdzie jest Ivan? - Ivan! Ivanek! - zawołał. - Gdzie jesteś? Nie odczuwał paniki. Jeszcze nie. Nie bał się sam być w lesie. Już dawno z tego wyrósł, był w końcu dorosłym chłopcem. Chodziło raczej o sam fakt zniknięcia kolejnego (ostatniego poza nim) członka drużyny. Ktoś, kto tego dokonał, doskonale wiedział, jak go złamać psychicznie. Prawie mu się to udało, Piotr trzymał się już z najwyższym trudem. Ktoś tam miał na pewno niezłą zabawę. No i w końcu został sam. Zastanawiał się tylko, dlaczego ktoś się fatygował, żeby po kolei zabierać mu przyjaciół i po co w ogóle to robił. Powstrzymał się od rzucenia mięchem, nie chciał dawać satysfakcji temu, kto go ewentualnie mógł podsłuchiwać. Zaklął tylko cicho pod nosem (tak cicho, że sam się ledwie usłyszał) i wstał. Sam czy nie, należało iść dalej. Aż do celu. Miał nadzieję osiągnąć go jeszcze przed południem. Ziewnął szeroko o mało nie łamiąc sobie szczęki, wzruszył ramionami komentując tym własne ziewnięcie i ruszył przed siebie nie zastanawiając się nad tym, czy idzie w dobrą stronę. W końcu równie dobrze mógł właśnie się cofać. To też skwitował wzruszeniem ramion. Najwyżej jeśli ponownie zobaczy miasto, to po prostu się powiesi na różowym sznurku do suszenia bielizny. Na pewno w mieście się jakiś znajdzie. W tej sprawie miał jednak wielkie szczęście. Nie minęło południe, kiedy dotarł do dużej polany. Interesującym faktem było to, że nie rosła na niej trawa. Ale to chyba łatwo da się wyjaśnić, bowiem aż do samej linii drzew pokryta była czarnym jak noc żużlem. Piotr skierował się ku jej centrum. Tam czymś białym (prawdopodobnie wapnem) usypane były koncentrycznie okręgi. Wyglądało to jak ogromna tarcza. CEL! W ten sposób Piotr osiągnął cel swojej wędrówki. Tylko co dalej? Liczył, że kiedy dotrze do celu, coś się wydarzy. Może nie gromy i wielka jasność, ale cokolwiek. A tymczasem nie stało się absolutnie nic. W Senniku Egipskim jest napisane: "Cel wędrówki znaleźć - szukać dalej nie musisz". Zniechęcony Piotr usiadł w samym środku celu i oparł brodę na dłoni. Andy przez całą noc nie mógł zasnąć. Wiercił się, przewracał z boku na bok, to było mu gorąco, to znów za zimno. Na dodatek bolał go cały brzuch i podbrzusze. Zastanawiał się, co mogło mu zaszkodzić. Może piwo? W końcu wypił go aż tyle. W realu już dawno miałby dość. Ale przecież tutaj piwo było mocno bezalkoholowe! Poza tym miał dziwne przeczucie, że to nie jest niestrawność. Świtało, kiedy udało mu się wreszcie zasnąć. Jednak godzinę później znów się obudził. Czuł, że wydarzyło się coś dziwnego. Przez chwilę leżał bez ruchu kontemplując otoczenie. Kiedy w końcu wszystkie zmysły zaczęły działać poprawnie, już wiedział. Między nogami miał bardzo wilgotno. - Cholera, zlałem się? - pomyślał. Był na siebie zły, nie przydarzyło mu się to od... od bardzo dawna. Poruszył się i wtedy poczuł, że ta wilgoć między nogami jest jakby lepka. - Jeszcze lepiej - westchnął - polucja