Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wszyscy dworzanie, gdy już zarysowali się wyraziście, dzierżyli w dłoniach skierowaną ku nam broń… Rzuciliśmy się ku ścianie trzeciej i tam, z rosnącą ulgą, za lustrzaną przegrodą ujrzałam Włóczęgę, obok którego stał wysoki, żylasty Starzec. Jod! Co to mówił o nim Kotyk? Że Jod, udający nauczyciela Theta, w rzeczywistości jest Białym Magiem, wrogiem numer jeden Czarownicy? Za plecami Włóczęgi i Joda rysował się niewyraźny kształt Wieży Wisielca… No tak, według praw obowiązujących w Cesarstwie Tarota, tam, na Wieży, bylibyśmy bezpieczni i nietykalni… — Jod! Alef! — zawołał Kotyk. — Pomóżcie! Szybko! Z drugiego lustra usłyszałam zły śmiech Cesarzowej i gdy obejrzałam się, ujrzałam jej wielkie, białe zęby. Ta drapieżna biel coś mi przypominała, ale nie pamiętałam co… Za to dostrzegłam, że zwierciadlana przegroda dzieląca nas od cesarskiego dworu stopniowo zanika, a cały obraz staje się soczyście realny. Moje Dziecko małymi piąstkami uderzało w lustro, kryjące Alefa z Jodem, lecz szklany dźwięk, jaki się przy tym rozlegał, dowodził, że nasz przyjaciel i Starzec tkwią ciągle za twardą, kryształową ścianą. Widzieliśmy ich, lecz nie byliśmy zdolni do nich dołączyć. …za sobą usłyszałam bardzo wyraźny, przenikliwy syk, dobywający się z gardzieli monstrualnych wężów, i gdy spojrzałam w tę stronę, ogarnął mnie lęk: jedna z paszczy, pełna jadowitych zębów, wychylała się ku nam, na środek Zwierciadlanej Komnaty, co dowodziło, że tu przegroda też zniknęła. Cesarzowa ze swym dworem już postępowała ku nam, przekraczając swobodnie miejsce, gdzie wcześniej była granica lustrzanej ściany… Znaleźliśmy się w pułapce. Biliśmy teraz wszyscy pięściami w zbawcze lustro oddzielające nas od Włóczęgi i Joda — lecz na próżno. Twardy kryształ nie poddawał się. Widocznie nie siła, lecz magia decydowała o tym, która z lustrzanych ścian zechce nas wpuścić do swojego świata. — Przegraliśmy… — powiedział Kotyk, ruszając ze smutkiem wąsami, i spojrzał na mnie jednym zielonym okiem. — Przepraszam i ciebie, i twoje Dziecko. Boję się, że wciągając was w to wszystko, skazałem was na straszny los… …i wtedy usłyszałam muzykę. To była tamta, słyszana wcześniej w jaskini Gimel, muzyka niebieskich sfer, muzyka skrzydeł Złocistego Ptaka. On sam rysował się niewyraźnym, świetlistym kształtem w czwartym zwierciadle. Drobne złote punkciki, tworzące Jego sylwetkę, migotały, jarzyły się, lśniły, towarzysząca temu muzyka zaś potężniała i słyszałam ją tak dobrze, jak organy w ogromnej katedrze… Było mi teraz obojętne, co dzieje się wokół mnie, w innych lustrach, co robią Cesarzowa czy gigantyczne jadowite węże. Całą sobą chłonęłam widok, który miałam przed oczami i unosiłam się na skrzydłach muzyki. Złocisty Ptak rysował się coraz wyraźniej i po chwili lśnił już potęgą wszystkich barw, wśród których przeważała jednak barwa złota. Widziałam Jego wypukłe, mądre oczy, patrzące na nas z wysoka, i czułam bijący od Niego żar. Lecz nie był to żar spopielający wszystko wokół; przeciwnie — był to życiodajny ogień. Moje Dziecko poszybowało ku miejscu, gdzie był On — i jak piłka odbiło się od niewidocznej przegrody. Zaraz po Dziecku do lustrzanej ściany podbiegł Kotyk — i uderzył czarnym nosem w to coś, co dzieliło nas od Złocistego Ptaka. Ja też, jak zahipnotyzowana, szłam, aby być jak najbliżej Niego, gdy usłyszałam przytomny głos Włóczęgi: — Tym razem On pojawił się tu nie dla nas, lecz dla Theta… Książę Thet stał nieruchomo, nie odrywając pełnych miłości oczu od Złocistego Ptaka. To na niego i jego tak drobną przy Ptaku sylwetkę spoglądały teraz mądre, wypukłe oczy. To dla niego grała muzyka niebieskich sfer. Thet postąpił naprzód i bez żadnych przeszkód dotarł do wielkich, zakrzywionych, złotych szponów Złocistego Ptaka. Przyklęknął i objął smukłymi ramionami Jego mocne nogi. Złocisty Ptak poruszył jednym skrzydłem i otulił nim Księcia tak, że zniknął nam z oczu w złocistopierzastej chmurze. Dopiero teraz przypomniałam sobie o pozostałych lustrach i grożącym nam z ich strony niebezpieczeństwie. Ale gdy spojrzałam w ich kierunku, czarne węże właśnie stapiały się z mrocznym tłem, blakły, ustępując miejsca matowej, coraz wyrazistszej ścianie lustra, Cesarzowa zaś, choć ciągle tkwiła wraz z dworem na swoim miejscu, powoli traciła wszystkie kolory i przypominała teraz szybko więdnącą różę. Lecz cały jej dwór pozostał realny. Dworzanie, wraz z Cesarzem, nie odrywali pełnych miłości oczu od Złocistego Ptaka i nawet nie dostrzegli, że najważniejsza w ich gronie postać stopniowo staje się najmniej ważna. Przez moment wydało mi się, że Cesarzowa, wyblakła, pozbawiona barw i przypominająca welon z mrocznych mgieł, wysunęła się falującym, wężowym ruchem ze swego miejsca, przemknęła jak chmura przez Zwierciadlaną Komnatę i wtopiła się w matowiejące coraz szybciej zwierciadło Krainy Mroku. Ku memu zdumieniu na jej miejscu, przy dworzanach, pozostał jakiś niewyraźny, leżący na ziemi biały kształt… Nie wiem, jak długo to trwało, gdy Muzyka Sfer zaczęła cichnąć, skrzydło Złocistego Ptaka uchyliło się i Książę Thet powolnym krokiem dołączył do nas. Był blady, skupiony, nieobecny, choć jego oczy lśniły złotym blaskiem. Patrzyliśmy na niego z zazdrością — i szacunkiem. Spłynęła na niego miłość Złocistego Ptaka, Jego mądrość i siła. Zazdrościliśmy mu tego, a zarazem wiedzieliśmy, że Thet jest tym, któremu to się należy. — Książę, Kotyk, Jonyku! Księżniczko! Chodźcież wreszcie do nas! — usłyszałam z daleka wołanie, które z nagła przywróciło mnie do rzeczywistości. Muzyka Sfer ostatecznie ucichła. Złocisty Ptak odleciał. Nas zaś otaczały trzy zwykłe lustra, odbijające nasze sylwetki — i to czwarte, z którego wołali Włóczęga ze Starcem. — No, chodźcie! Musimy zakończyć nasze zadanie! Słyszycie? Westchnęłam i otrząsnęłam się