Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Chłopak z trzeciej klasy stał na dole i ciskał w niego kamieniami. Jeden kamień trafił w plecy, drugi - w ramię, w końcu trzeci uderzył w tył głowy. Chłopiec słabo krzyknął i runął plecami na ziemię. Dyrektor, jak doświadczony kapitan, prowadził szkołę przez nowe nieszczęścia koedukacji. Izia Moisiejewicz, nauczyciel literatury, dzielił się swoimi wrażeniami na temat niedawno wydanej książki Ilji Erenburga z nauczycielką klas pierwszych Zoją Nikołajewną. Była młodziutka, wszystkiego się wstydziła. Kiedyś dyrektor podszedł do niej bardzo blisko i uszczypnął w brzuch przez sukienkę. Dyrektor miał ciemne włosy i jeszcze całkiem młodą twarz. Zoja Nikołajewną nie wiedziała, jak się zachować. Przecież to uszczypnięcie nie było ordynarne, a raczej żartobliwe. Uśmiechnęła się do niego. A on zacisnął pięść i powiedział: o, tu mam panią, w garści. Spuściła wzrok. Wtedy dyrektor powiedział: Zoju Nikołajewno! Proszę panią, nie jako przełożony, ale jako mężczyzna: niech pani nie nosi tych swoich długich liliowych reform. Zupełnie pani nie pasują. Zoja Nikołajewna zaczerwieniła się. Miała ochotę ze wstydu zapaść się pod ziemię. Nie jako przełożony, ale jako mężczyzna. Proszę panią. Leżała na tapczanie i czytała Erenburga, ale jakoś jej to nie szło. Przed oczami stał dyrektor: z krzywą grzywką, szczuplutki. Zoja Nikołajewną próbowała pozbierać się w swoich uczuciach. Liliowe reformy zdjęła raz na zawsze. Znalazła dla nich zastosowanie w pracach domowych. Rankiem przyszedł robotnik. Przyszedł tak wcześnie, jakby się przyśnił. Z białą liną w rękach. Przeszedł przez pokój, otworzył na oścież drzwi balkonowe, wpuszczając wilgoć i wiatr. Na balkonie przymierzył się l uchwycił pięcioramienną, wielkości człowieka, gwiazdę, całą oblepioną żarówkami jak oczyma. Nie od razu sobie poradził, zaczerwienił się, zaczął wiązać. Dozorca z ulicy wrzeszczał coś do niego. Do pokoju wrócił mokry od deszczu, spocony, osłabiony walką l głuchym głosem poprosił o coś do picia. - A co się pani podoba w dziedzinie kinematografii? – Izia Moisiejewicz robił do niej podchody z pytaniem. - Lubię film Aleksander Newski - po chwili zastanowienia ze smutkiem odparła Zoja Nikołajewną. W ostatnim czasie dyrektor wciąż się jej czepiał. A to źle wypełnia pani dziennik, a to nie pomaga przy gazetce ściennej. Kiedyś otworzyła w czasie lekcji drzwi na korytarz. Stał tam i podsłuchiwał. Spojrzał jej w twarz i odszedł bez słowa. „Nienawidzi mnie i chce mnie wyrzucić” - pomyślała Zoja Nikołajewna, zwinęła się w kłębek na tapczanie i zaczęła płakać. W tym czasie młodszy brat Zoi Nlkołajewny, który mieszkał z nią w jednym pokoju, rozpalał w piecu. Drobny chuligan, postrach bram. Usłyszał płacz siostry, więc odwrócił się. Przechodząc obok, klepnął ją po grubej, mięsistej pupie i powiedział, rechocząc: Zabujałaś się! - Idiota! - Zoja Nikołajewną krzyknęła żałośnie, niczym raniony ptak. Robotnik dostał wodę z kranu. Zdążył się porozglądać: drogi, niedopuszczony do publicznej sprzedaży telewizor z wypukłym kineskopem, na nim jakiś muszkieter ze szpadą i w krótkich spodniach, w złoconej ramie obraz, przedstawiający bukiet mimoz, nóż l cytrynę. Zaspany chłopiec w piżamie położył głowę na ręce i czarnymi oczami uważnie obserwuje z tapczanu robotnika. Nad tapczanem, do dziurek po gwoździach, na których kiedyś wisiał stary zakurzony kilim, powpychano cieniutkie patyczki z czerwonymi flagami. W każde święto chłopiec, naśladując ulicę, wywieszał ozdoby: gwiazdy, hasła, portrety wodzów i na tapczanie przeprowadzał paradę ołowianych żołnierzyków l obłupanych figur szachowych. Konie miały całkowicie oderwane pyski. - Narobił śladów, cholera! - wściekała się babcia, wycierając podłogę, kiedy robotnik już wyszedł. Wyłamując palce, chłopiec zapinał spodnie od mundurka. Przed samym wyjściem wybuchła awantura: babcia kazała założyć na buty nowe kalosze. Babcia miała słabe nerwy, z których była dumna. Przeżyła blokadę. Z wściekłością wypchnęła chłopca za drzwi, w kaloszach, nie pożegnawszy się z nim. Przełykając łzy, chłopiec stukał nogą w żelazne drzwi windy, wzywając windziarza. Podczas gdy windziarz wjeżdżał na górę, w drzwiach pojawiła się babcia, znów wesoła i młoda. Chłopiec miał ochotę pchnąć ją nożem. - Pietrowicz - powiedziała babcia do starego windziarza w wypłowiałym mundurze nie wiadomo jakiego wojska - weź no sobie kapuśniaczku. Nie będę przecież wylewać. Tylko garnek oddaj. Bądź grzeczny - tym razem babcia zwróciła się czule do chłopca. Windziarz uśmiechał się bezzębnymi ustami, kłaniał się w pas. Zjeżdżając z chłopcem w dół, uniósł pokrywkę i długo z wyraźnym zadowoleniem wąchał kapuścianą breję. W młodości Pietrowicz był kucharzem w domu księcia Jusupowa. Fachu uczył się w Warszawie w „Klubie Myśliwskim”, potem pojechał jeszcze dalej, do Paryża
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Kaszlał i kaszlał, i nie mógł przestać...
- O ile dotąd w państwach cywilizowanych wymiar spra- wiedliwości nie mógł sobie stawiać innych celów poza sądzeniem, o tyle obecnie "przestępstwo" miało być zagrożone nie...
- Aż trudno pojąć, że równie potężny okrzyk bojowy mógł się wydobyć z tak chudej klatki piersiowej i płuc, które jak powszechnie wiadomo, były dotknięte wyjątkowo ciężką...
- W moim życiu nie było przesadnie dużo powodów do dumy i nie bardzo mogłam się czymś przechwalać, nie przypominając przy tym kogoś z rodziny Charlesa Man-sona1...
- Czy kiedyś jeszcze je zobaczę? Na placu mogło się pomieścić milion ludzi, którzy dzięki specjalnym urządzeniom optycznym i akustycznym mogli doskonale widzieć i słyszeć...
- Ja, gdy będę mógł, przyjdę, gdy będzie potrzeba, ale do mojego domu… Blada twarz starej jeszcze z wyrazem bólu, wymówki, niemego jęku podniosła się ku synowi, drżąca...
- skłoniło go, że wbrew światowym interesom poniechał wszelkiej myśli o wywyższeniu się i ruszył w daleki świat, gdzie mógł bardziej swobodnie służyć Bogu...
- Dzień mógł następować natychmiast po poprzednim dniu, wypełnionym ucieczką i pośpiechem, bez żadnej nocy i przerwy na wypoczynek, jak gdyby słońce nie zachodziło, ale krążyło...
- Najbardziej władczym, na jaki mógł się zdobyć tonem, ryknął: - Rozkazuję ci pocałować moją rękę! Sol z pogardą patrzyła mu prosto w oczy...
- Nie mógł znieść jej okrągłej, gładkiej twarzy, pozlepianych czarnych włosów, ale przede wszystkim nosa, który wysterczał wprost od czoła, jak dziób wrony...