Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Rzucił się natomiast dziko na jeźdźca za nim - i czarownicę. Znakomite panowanie nad koniem pozwoliło Strażniczce uniknąć pełnej siły tego ataku, jej miecz zdążył opuścić się w dół. Ale cios nie był precyzyjny, zatrzymał się na wystającej przyłbicy żołnierza i z mniejszą siłą spadł na jego ramię. Mimo pewnego rodzaju ślepoty, mężczyzna wydawał się świetnym szermierzem. Błysnęło stalowe ostrze, po sekundzie z ręki czarownicy wypadł miecz. Żołnierz odrzucił broń, opancerzoną rękawicą złapał za pas kobiety i mimo stawianego przez nią rozpaczliwego oporu ściągnął ją z siodła z taką łatwością, z jaką zrobiłby to Koris. Simon już był przy nim i w tym momencie udziałem żołnierza stała się owa dziwna bezwolność, która sprawiała, że jego towarzysze przegrali walkę. Czarownica szarpała się tak desperacko w jego uścisku, że Simon nie odważył się użyć miecza. Wyciągnął nogę ze strzemienia, podjechał bliżej i z całą siłą kopnął żołnierza. Czubek buta Simona dotknął tyłów okrągłego hełmu, a siła tego uderzenia na moment obezwładniła mu nogę. Mężczyzna stracił równowagę i upadł na ziemię, trzymając ciągle czarownicę. Simon zeskoczył z siodła, zachwiał się trochę w obawie, że nadwerężona noga nie wytrzyma jego ciężaru. Jego ręce prześliznęły się po ramionach Kolderczyka, udało mu się jednak odciągnąć go od tracącej siły kobiety; przewróciła go na plecy. Żołnierz leżał teraz niby olbrzymi żuk, ręce i nogi poruszały się nieznacznie, haczykowata przyłbica patrzyła w niebo. Zdjąwszy kolczugową rękawicę czarownica przyklękła przy Kolderczyku, próbując odpiąć jego hełm. Simon złapał ją za ramię. - Wsiadaj! - rozkazał podsuwając jej swego konia. Potrząsnęła przecząco głową, nie przerywając swojego zajęcia. Wreszcie klamerki puściły i zsunęła hełm z głowy żołnierza. Simon nie miał pojęcia, czego się spodziewała. Jego wyobraźnia, bardziej żywa niż chciałby przyznać, stworzyła wiele obrazów znienawidzonych wrogów, ale żaden z tych obrazów nie mógł dorównać twarzy leżącego. - Herlwin! Zwieńczony sokołem hełm Korisa znalazł się nagle pomiędzy tą twarzą a Simonem. Kapitan Gwardii ukląkł obok 49 czarownicy, obejmując rękami ramiona leżącego, jakby chciał przyciągnąć go w przyjacielskim uścisku. Oczy, równie zielononiebieskie jak oczy kapitana, w równie przystojnej twarzy, otwarte, ale nie patrzące na mężczyznę, który zawołał, ani na klęczącą przy leżącym kobietę. Czarownica odsunęła ręce Korisa. Ujęła w dłonie brodę leżącego i podtrzymując jego głowę wpatrywała się w owe niewidzące oczy. Wreszcie puściła go, odsunęła się i starannie wytarła ręce w szorstką trawę. Koris obserwował ją bacznie. - Herlwin? - Było to raczej pytanie skierowane do czarownicy niż wezwanie do mężczyzny, którego Koris wciąż podtrzymywał. - Zabij! - rozkazała przez zęby. Ręka Korisa sięgnęła po miecz, który położył na trawie. - Nie możesz tego zrobić! - zaprotestował Simon. Tamten był teraz bezbronny, na pół ogłuszony uderzeniem. Nie mogą go przecież zaszlachtować z zimną krwią. Stalowo zimny wzrok kobiety skrzyżował się ze wzrokiem Simona. Wskazała na głowę leżącego, obracającą się znów z lewa na prawo. - Zobacz sam, przybyszu z innego świata! - Pociągnęła go do siebie, by przyklęknął obok. Z dziwną niechęcią Simon powtórzył jej gest, biorąc głowę leżącego w dłonie. I o mało się nie cofnął. W tym ciele nie było ludzkiego ciepła, nie miało ono też chłodu metalu czy kamienia, było jakimś nieczystym, wiotkim tworem, choć na oko wydawało się normalne. Kiedy spojrzał w nieruchome oczy, raczej wyczuł niż zobaczył kompletną pustkę, która nie mogła być rezultatem najmocniejszego nawet ciosu. Simon nigdy nie zetknął się z niczym podobnym - nawet człowiek nienormalny ma jeszcze jakieś pozory człowieczeństwa, zniekształcone czy okaleczone ciało może wywołać litość, osłabiającą wstręt. To jednak było zaprzeczeniem wszystkiego, co słuszne, rzeczą tak niezgodną ze światem, że Simon nie mógł uwierzyć, iż miało w ogóle chodzić po ziemi. Podobnie jak przedtem Strażniczka, Simon wytarł starannie ręce w trawę, próbując z nich zetrzeć zarazę. Podniósł się z klęczek i odwrócił plecami, kiedy Koris podnosił miecz. Ale kapitan uderzał w kogoś, kto już dawno nie żył; nie żył i był przeklęty. Obecność oddziałów Kolderu znaczyły tylko trupy żołnierzy, zginęło dwóch Gwardzistów, a trupa jednego z Sulkarczyków przewieszono przez siodło. Atak był tak uderzająco nieporadny, że Simon zaczął się zastanawiać, po co w ogóle go podjęto. Zrównał krok swego wierzchowca z koniem kapitana, żądny poznania prawdy. - Zdjąć im hełmy! - rozkaz podawały sobie kolejne grupy Gwardzistów. I pod każdą z haczykowato sklepionych przyłbic znajdowano tak samo bladą twarz okoloną gęstymi jasnymi włosami, o rysach przypominających Korisa. - Midir! - Koris zatrzymał się przy kolejnym żołnierzu. Ręka leżącego ścisnęła się, w krtani uwięzło rzężenie agonii. - Zabij! - rozkaz kapitana brzmiał beznamiętnie, został też sprawnie wykonany. Koris przyglądał się każdemu z leżących i jeszcze trzykrotnie kazał dobić rannego. W kąciku pięknie wykrojonych warg zadrgał mięsień, a wyraz jego oczu daleki był od pustki, jaka odbijała się w oczach nieprzyjaciół. Kapitan, dokonawszy obchodu wszystkich zwłok, zbliżył się do Magnisa i Strażniczki. - Oni wszyscy są z Gormu! - Byli z Gormu! - poprawiła kobieta. - Gorm zginął, kiedy otworzył swe morskie bramy dla Kolderu. Ci, którzy leżą tutaj, nie są ludźmi, których pamiętasz, Korisie. Od bardzo, bardzo dawna nie byli już ludźmi. Składali się z rąk i nóg, byli walczącymi maszynami w służbie swych panów, ale nie było w nich prawdziwego życia... Kiedy Moc wywabiła ich z ukrycia, mogli wypełniać tylko jeden rozkaz, jaki otrzymali: znajdź wroga i zabij... Kolderczycy mogli używać owych robotów, jakich stworzyli, by osłabić nasze siły, zanim zadadzą prawdziwy cios... - Usta kapitana drgnęły, wykrzywiając się w grymasie, który zupełnie nie przypominał uśmiechu. - A więc w pewnym stopniu zdradzają oni własną słabość. Czy to możliwe, że brak im ludzi? - Ale zaraz poprawił się, z trzaskiem wsuwając miecz do pochwy. - Lecz któż może wiedzieć, co kryje się w umyśle Kolderczyka - jeśli mogą to uczynić, może mają w zanadrzu jeszcze inne niespodzianki. 51 Simon jechał w pierwszym szeregu, kiedy opuszczali skrawek ziemi, na którym starli się z siłami Kolderu. Nie był w stanie pomóc Gwardzistom w ostatnim zadaniu zleconym im przez czarownicę, ani nie chciał teraz myśleć o pozostawionych na polu bitwy bezgłowych trupach. Trudno mu było pogodzić się z rzeczą, o której wiedział, że jest prawdziwa. - Umarli nie walczą! - Nie zdał sobie sprawy, że zaprotestował, nim Koris nie udzielił mu odpowiedzi. - Herlwin sprawiał wrażenie, iż urodził się w morzu