Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

,bo musi być z niego nie lada chytrus, skoro udaje mu się grasować bezkarnie do tej pory. Chociaż z tym grasowaniem... czy to właściwe określenie? 98 * Jakoś dotąd nie udało mu się wypatrzeć momentu, gdy tamten wychodzi z mieszkania. Albo kiedy wraca do niego. Mimo iż czatował w pobliżu parokrotnie. Sam nie wiedział, czy udałoby się pójść za nim niepostrzeżenie. Taki zaskoczyć się łatwo nie da — rozumował, lecz mimo to nie tracił nadziei; a może...? Idąc na miejsce zbiórki Bractwa, lub też wracając stamtąd, wciąż zerkał w intrygujące go okno i dręcząca myśl nie ustępowała. — Wcześniej czy później... — dodawał sobie otuchy. Nie dochodząc jeszcze do polanki, już z daleka zobaczył ludzi z Bractwa. Sławek z Maćkiem kopali piłkę, ale dziwne, poruszali się tak ospale, jakby czynili to nie dla przyjemności, lecz z jakiegoś przymusu. Lub jak gdyby słońce wytopiło z nich cały zasób sił, choć upał zelżał znacznie. Dość silny, porywisty chwilami wiatr orzeźwiał, przynosił ulgę. Dziewczyny też siedziały ospałe; celny właśnie strzał jakoś nie wzbudził ich zainteresowania czy aplauzu. Bramka uformowana z dwóch wciśniętych w ziemię patyków, była przesadnie wąska. Nie miała obsady bramkarza, lecz i tak trafienie do niej wymagało sporej umiejętności. Więc dlaczego taka obojętność? — zastanawiał się. Jeszcze nie zdążył usiąść przy Baśce, kiedy pozornie zaczytana w jakiejś książce Ala szepnęła przejmująco: — Siwy, zdrada! Osłupiał. Gdyby nie przejęty wyraz twarzy Ali, pomyślałby, że to jakiś jej nowy wygłup. Ale i tak nie chciał uwierzyć, a przede wszystkim — nic nie rozumiał. — Jaka zdrada? Kto zdradził i kogo? — zniżył głos, mimowolnie ulegając nastrojowi. Patrzył na Baśkę. Ta poważnie kiwnęła głową. — Prawda — przytaknęła, 99 przyzywając ręką grających. Ci jednak, jakby z powodu pojawienia się męskiego kibica, ożywili się. Nogi nabrały lekkości, ruchliwości, piłka żwawiej toczyła się tu, tam, i w następnej chwili rozległ się zwycięski okrzyk Sławka: — Siedzi! — Dwa dwa! — odkrzyknął Maciek i jeszcze z rozpędu klapnął jak długi tuż obok Jacka. Sławek podszedł wolno i usiadł z drugiej strony, bliżej AU. — Masz, czytaj — Baśka położyła przed nim zwykłą kopertę. Zamrugał powiekami. — Co za domino?! ..— wykrzyknął. List do mnie? — Zajrzyj do środka — poradził Maciek. — Nie gadaj tyle, Siwy! — popędziła go Ala. Jacek wydobył kartkę. Najpierw spojrzał na kopertę, ale nie ujrzał na niej adresata. Ani nadawcy. Mimo ponurych twarzy Bractwa podejrzewał, że coś oni udają. Chyba jakiś kawał... Ale niech tam — pomyślał, i rozłożył kartkę. Pismo było duże, wyraźne: „Do spiskowców płci mieszanej — zaczął czytać półgłosem. — Poczuwam się do obowiązku powiadomić, że wasza śmieszna konspiracja została odkryta. Jesteście pod ciągłą obserwacją. Tylko ze względu na wasz szczeniacki wiek nie wyciągnięto dotąd konsekwencji. Nie znaczy to, że dalsze takie postępowanie będzie tolerowane. Skorzystajcie z rady — jeszcze nie za późno na dołączenie do harcerskich biwaków, kolonii, albo do młodzieżowych hufców pracy. Tam wasze miejsce". Podpisano jakimś zygzakiem. — Takie domino... — Jacek gwizdnął cicho. — Skąd to macie? — zainteresował się. 100 — Ta koperta leżała tu, pod krzakiem — Baśka wskazała pobliski krzew. — Była przyciśnięta kamieniem. Jacek miał niewyraźną minę. — Może to milicja... — Według mnie, to niemożliwe, milicja tak się nie bawi... — wtrącił Sławek z lekceważeniem. — Pewnie pozazdrościł nam jakiś smark... — Czego? — zirytował się Maciek. — A bo ja wiem? Pewnie... no, spędzania tutaj czasu. Może nas podglądał... Może sam nudzi się i... . — Też mi pomysł! — prychnęła Baśka. — To mi nie wygląda na smarkacza — powiedziała stanowczym tonem. — Nie tylko sama treść, ale i charakter pisma świadczą, że... — Ale milicja by się tak przecież nie wygłupiała! — przerwał jej nerwowo Maciek. — Ja bym nie była taka pewna — odparowała Ala. — Oni mają różne metody działania. Mógł jakiś tajniak nas obserwować... — Szczególnie teraz, fakt — przytaknął jej Jacek, któremu przez moment głupio się zrobiło, że pierwszy wyskoczył z tą milicją. — A jednak Maciek ma chyba rację. Nie wyobrażam sobie... — zastanawiała się Baśka. — Lecz wobec tego pytanie; kto?! Maciek Smoleń przewrócił się na bok. — Nic, tylko ktoś wygadał — mówiąc to, może tylko przypadkiem spojrzał na Alę. — Ja absolutnie! — zaperzyła się natychmiast. — No, ja też nie — Lewandowski roześmiał się głośno. Spojrzał na szefa bez zwykłej uwagi. Myśl ta rozbawiła go. 101 — Chyba nie myślicie, że ja mógłbym co chlapnąć — żachnąr się Jacek. — A w ogóle, to nie wyskakuj z podejrzeniami! — Nikomu nic nie zarzucam. Ale zdarzyć się mogło, przez przypadek, nieuwagę — nie ustępował Maciek. — Czasem chce się mieć powiernika. Może z potrzeby chwili... Żebyście łatwiej mnie zrozumieli, powiem wam, że ja też o mało co... — Ty?! — Sławek wytrzeszczył oczy. Nie mogło pomieścić mu się w głowie. — Była taka chwila — głos Maćka brzmiał poważnie. Zapatrzył siew słońce. —No, zahamowałem, ale... Dobra, powiem — zdecydował się. Ich natarczywe, zdumione spojrzenia przymuszały do szczerości. — Duży Maciej polecił mi zawieźć w pewne miejsce jakiegoś faceta. Niby znajomego. Ale to jakaś tajemnicza afera, bo nic nie wyszło. Czekałem blisko godzinę, i tamten nie stawił się. No to przyjechałem do domu i mówię, co i jak. Przedtem duży Maciej tłumaczył mi, żebym z nim ostrożnie, bo niby chory. A potem widziałem, że sam był zaskoczony. Dopiero po paru dniach, kiedy dopytywałem, powiedział, że tamten nie mógł przyjść, bo ktoś inny się nim zaopiekował... Zrozumiałem, że go zamknęli. Maciej kazał mi o tym zapomnieć. I wtedy jakoś tak... no, chciało mi się zwierzyć. Że też działamy... Ale się wstrzymałem. Widzicie! — Złamałbyś przysięgę? Wydałbyś nasze Bractwo? — nie mogła pojąć Baśka. — Nie przesadzaj — zbagatelizowała Ala. — Słyszysz przecież, że się opanował