Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Młodsi za nim drą się, piszczą, choć wypchali już kieszenie, jeszcze depcą, jeszcze niszczą, jeszcze sieją spustoszenie! W chwilkę później – nie do wiary, co uczynił ich szał dziki! Jakby przeszły tu Tatary, jakby przeszły rozbójniki! Sad, co w skarbów swych ozdobie stał pachnący, barwny, strojny, teraz chyli się w żałobie, jakby tknięty dłonią wojny. Wszędzie szczerby, wszędzie rany, tam prześwieca zdarta kora, tu winograd podeptany, tam się zwiesza gałąź chora. W tym bezmyślnym spustoszeniu tak się wszystko odmieniło, że aż słońce w przerażeniu chmurką sobie twarz zakryło. A dzieciarnia objedzona, ocierając czoło w pocie, słodkim łupem objuczona, myśli wreszcie o odwrocie. Bo pan–brat im tak powiada: – Gdy nas Wróżka tu zastanie, to, choć sama się objada, nam z pewnością sprawi lanie... Uciec?... Hm, to sprawa łatwa, droga przez mur przecież krótka, lecz... – tu na się spojrzy dziatwa – gdzież podziała się Sobótka?! Radzi zatem zespół cały, aż tu... hukły gdzieś wystrzały. (To dla Butki–bohaterki zapalono fajerwerki). Wtorka lęk ogarnął srogi; skoczył niby kamień z procy. – Dzieci! Prędko za pas nogi! Uciekajmy, co w nas mocy! Lecz... czy naraz ich zaklęto? Coś ich chwyta w splot gałęzi, coś ich siłą niepojętą skuwa, szarpie, trzyma, więzi. Przez sad w blasków aureoli Wróżka zbliża się powoli... Idzie z twarzą oniemiałą, łuna gniewu ją oblewa. – Co się z moim sadem stało? Moje biedne, drogie drzewa! Na te słowa nieszczęśliwy sad rozjęczał się boleśnie: płaczą grusze, płaczą śliwy i jabłonki, i czereśnie. Aż wisienka smukła, tkliwa umęczoną główkę kłoni i cichutko się odzywa: To sprawili, Wróżko, oni! Za czym piękna Cud–Królewna twarz obraca pałającą i spostrzega groźna, gniewna, winowajców bandę drżącą. Nigdyż dla mnie przez minutę gwiazda szczęścia nie zaświeci? Życie będzie zawsze strute przez swawolę chciwych dzieci? I znów sad mój ukochany będzie chory i kaleki, niezgojone zawsze rany krwawić będą cale wieki! Ach, zgrzeszyliście nad miarę, lecz wam znaną jest nauka: „Kto przewini, weźmie karę. Znajdzie guza, kto go szuka!” Tu z pierścieniem wzniosła rękę. – Za nikczemny wasz uczynek, za drzew biednych srogą mękę zmieniam was w gromadę świnek! Patrzą dzieci w osłupieniu, strach ubielił im twarzyczki. Już z ich nóżek w okamgnieniu świńskie robią się raciczki! Gdzie ich ręce? Gdzie ich szyje? Próżno łkają z głębi duszy: zamiast nosów mają ryje, z boków brzydkie kłapią uszy. A przez dziury hajdawerków głupio, śmiesznie i szyderczo, pozwijane w kształt świderków, ogoneczki świńskie sterczą! Wróżka ku nim ręką skinie. – Gdy sumienie się w was wzbudzi, to i kary czar przeminie... Idźcie teraz precz – do ludzi! Zrozpaczone strasznym losem chcą dziateczki dobyć krzyku i wraz jękły świńskim głosem: – Krum! krum! Kwiku! kwiku! kwiku! Ledwie rozległ się w przestrzeni przeraźliwy kwik prosiątek, ktoś spomiędzy traw zieleni w sadu wtacza się zakątek. To prześlicznie ustrojona krągła, biała i tłuściutka, rojem duszków otoczona, co tchu pędzi – mała Butka. Już przebiegła sad dziewczynka i złoconą pędzi dróżką, krzycząc: – Gdzieś tu kwicy świnka, pokaz świnkę Butce, Wlózko! Usłyszawszy głos siostrzyczki, już prosiątka całą zgrają ryjki, uszy i raciczki ku malutkiej wyciągają. Butka wlepia w nie oczęta, z rozdziawioną patrzy buźką, aż zakrzyknie: – Te plosięta, to siom nase dzieci, Wlózko! O, tu Cwaltek jest bęcwałek, a tu Śloda jest milutka, a tu duzy Poniedziałek! Wsystkich, wsystkich ma Sobótka! I przed Wróżką przerażoną już w ramionka świnki chwyta, a prosiątek śmieszne grono z kwikiem, piskiem Butkę wita. Taka radość niepojęta rozjaśniła malców twarze, że już żadne nie pamięta o przewinie i o karze. A maleńka im szczebiota: jak to była w ślicznej sali, jak tam wszystko jest ze złota, jak pierogów Butce dali... – I jest taki tlon z kolalu, i mak łysy był na gzędzie, i ja byłam tam na balu, i znów Butka tańcyć będzie! I mnie Wlózka tak chwaliła psed wsystkimi stlasydłami, zem nic w sadzie nie lusyła! – kończy, plaszcząc rączętami. Ledwie słowa te wyrzekła, lament wkoło się podnosi; dzieciom struga łez pociekła i różowe pyszczki rosi. (Tak łakomstwo swoje, zda się, opłakują poniewczasie). I tak wszystkie kwiczą rzewnie, że to Butkę niepokoi – więc się zwraca ku Królewnie, co milcząca przy niej stoi. – Wlózko, powiedz mi w tej chwili, cego oni wsystkie placą? Cego ryjki w łapki sklyli i na Butkę się nie patsą? Na to Wróżka, smutna, blada, na jej główce rękę kładzie i ze smutkiem opowiada, co robiły dzieci w sadzie. – Kres położyć chcąc swawoli, zamieniłam je w prosięta, lecz jeżeli cię to boli, to twa wola dla mnie święta. Tyś, Sobótko, dziś królową, pierścień w twoje ręce zdaję, rzeknij tylko jedno słowo, a co rzekniesz, niech się staje! Tu na pulchną Butki rączkę nałożyła swą obrączkę. Patrzą świnki w Butkę chciwie – ich zbawienie jest w jej ręku, więc krumkają niecierpliwie, ryjkiem kręcąc, pełne lęku. Z mowy Wróżki Butka mała tyle tylko zrozumiała, że na każde jej żądanie, co zapragnie, to się stanie. Popatrzyła na świneczki – ach, jak one kwiczą ślicznie, jakie mają ogoneczki i jak krzywią się komicznie! I wraz cienkim głoskiem dzwoni, z roześmianą krzycząc minką: – Chciem być taka jak i oni! Butka chcie być takze świnką! Ledwie kończy tę myśl pustą, już się zmienia w świnkę szóstą. Próżno Wróżka zrozpaczona ręce wzniosła w jej obronie – Butka, w prosię zamieniona, z kwikiem skacze już koło niej! Bladość Wróżki twarz okryła, bo uczuła z nagłym drżeniem, że cudowna czarów siła opuściła ją z pierścieniem. Co to będzie?! Wielki Boże! Wszak maleństwo to niewinne tysiąc nieszczęść ściągnąć może przez zachcenia swe dziecinne! Cud–Królewna, płaczu bliska, na pierścionek z trwogą patrzy i w ramionach Butkę ściska, coś jej szepce, coś tłumaczy, i namówić chce koniecznie, by wracała z nią do sali, bo tam będzie jej bezpiecznie wśród marmurów i korali. Wreszcie, zbladłe chyląc lica, o pierścionek szeptem prosi; ale mała swawolnica tylko śmiechem się zanosi. Obejrzała się ku bramie i raciczką dzieci trąca. – Butka chcie to zanieść mamie, chodźcie, bo juz Butka śpiąca. „Kwik!” – zawrzasły wraz wisusy, banda o nic się nie pyta, w ogród żwawe daje susy i do domu rwie z kopyta! Zrozumiawszy, co się święci, „Kra! kra!” – pisły dwa gawronki i za Butką bez pamięci gnają, wznosząc swe ogonki. Nim się Wróżka obejrzała, nim pojęła, co się stało, już z pierścionkiem Butka mała znikła w bramie z bandą całą
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Szukał jednej twarzy, tylko jednej twarzy...
- Normalnie to ja całe boże dnie chodzę sobie, jeżdżę, jak się da, tu jestem parę dni, potem gdzie indziej się przenoszę, potem znowu gdzie indziej i ja w tym wiecznym ruchu spotykam...
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Opowiadano sobie z niemałą grozą, jakoby gdzieś na dalekim Wschodzie spadł temi czasy z nieba olbrzymi potwór mający trzy wiorsty długości a pół wiorsty szerokości...
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Tylko dwie szuflady zamknięte były na klucz: dolna szuflada komody oraz szufladka po prawej stronie biurka...
- Powoli wracali do stajni, w której trzymano tylko konie Calhenny’ego, a później Morris szedł do swojego wielkiego domu, a Beau do swojej chaty, gdzie czekała na niego...
- Nawet teraz korzystała tylko z krótkiego urlopu, jakiego udzielił jej dowódca Eskadry Łobuzów do czasu, aż senatorowie Nowej Republiki przestaną żywić niechęć do rycerzy Jedi...
- "Wierzymy mocno - głosiła odezwa - że nie tylko nie ma sprzeczności między nauką i wiarą, ale obie uzupełniają się wzajemnie w ścisłym współdziałaniu, bo wiara odpowiada nam na te...