Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Poza tym nawet najbardziej zwyrodniały żołdak z bazy Mahan na pewno choćby mgliście zdaje sobie sprawę, że jest żołnierzem armii okupacyjnej wykorzystywanej do uciskania Raumów. - Jasne! Chyba że ma na ten temat inne zdanie! krzyknął ktoś, wywołując salwę śmiechu. - Ciekawa koncepcja - powiedziała Poynton. - Domyślam się, że właśnie na tym oparłeś całą swoją strategię? - Oczywiście - odparł z ożywieniem Brooks. - Uderzać od teraz, mocno i często. Nie tylko w rząd i rentierów, ale również w musthów, gdziekolwiek uda się znaleźć to obrzydliwe robactwo. W Leggett czy na płaskowyżach, gdzie się okopali, żeby knuć plany naszej zagłady. - A co nam to da? - spytała jakaś kobieta. - Nie wygląda na to, by ich imperium się rozpadało. A jeśli na nas uderzą? I to nie tylko tymi siłami, które mają w układzie Cumbre, ale i ściągną posiłki ze swoich światów? - Tym lepiej - odpowiedział Brooks. - Jeśli tak zrobią, wypowiedzą wojnę nie tylko nam, ale wszystkim ludziom. Staną się naszym wspólnym wrogiem, a ponieważ tylko my mamy jakiś plan, dostaniemy wtedy Cumbre jak na tacy. I pokonamy musthów. - Mówisz, że mamy szansę z nimi wygrać? - Oczywiście - rzucił z pogardą Brooks. - Jesteśmy Raumami. Czy jest wśród nas ktoś, kto wątpi, że Jedyny, który nas stworzył, pozwoli musthom zwyciężyć? Dlaczego Jedyny miałby zaprzeczać sam sobie, odmawiając nam prawa do władania ich światami i całym wszechświatem? Przecież go nam obiecał. Zapadła cisza. Po chwili dały się słyszeć głosy: „No nie”, „Jasne, że nie”. Znowu rozległ się śmiech. Brooks wyszczerzył się i podjął temat: - Nie ma zatem w ogóle co myśleć o niemożliwym. Uderzymy na musthów, zepchniemy ich najpierw do warownych enklaw, a następnie wyrzucimy z Cumbre D. Potem będziemy mogli zaatakować ich bazę na Cumbre E i pozbędziemy się tego draństwa z całego układu. Gdy zdobędziemy jeszcze Cumbre C, bogactwa tego świata pozwolą nam na dalszą ekspansję. Triumfalną ekspansję. - Raz jeszcze muszę ci wypomnieć, bracie, że żyjesz z głową w obłokach - powiedział Brien. - Wróćmy lepiej do Cumbre D. Co się stanie po tym, jak zaatakujemy podczas manewrów? Jakkolwiek silnie byśmy uderzyli, w bazie zostanie na pewno dość żołnierzy, aby mogli nam uprzykrzyć życie. Ruszą w góry, żeby nas tropić. To będzie okrutna kampania, chociaż jestem z tego zadowolony, gdyż pasuje to dokładnie do naszej oficjalnej strategii - dodał z naciskiem. - Ja też zakładam, że wojsko ruszy w góry, ale po naszym zwycięstwie - powiedział Brooks. - Wtedy nas już tam nie będzie. Rewolucja powinna... rewolucja musi rozgorzeć w ludzkich sercach. Przyczyniamy się do tego i teraz, siedząc w górach i przekonując do naszych prawd rolników, pasterzy czy myśliwych. Wciąż się do nas przyłączają, ale wolno, przerażająco wolno. Na dodatek na każdego nawróconego tracimy dwóch, którzy umierają od powszechnych w dżungli chorób, i jednego, który ginie z rąk wojska. To niedobre proporcje. Nasi bojownicy, chociaż przyszło im żyć w lesie, są w większości podobni do mnie. Ich żywiołem jest miasto. Będę szczery: uważam, że nie przyczyniam się obecnie do powodzenia Sprawy najlepiej, jak bym mógł. W tych warunkach nie mam na to szans. Urodziłem się i wychowałem w Leggett. Zanim się przyłączyłem do Ruchu i zanim los rzucił mnie do pracy w kopalni, robiłem wiele innych rzeczy. Dobrze znam miasto. Jest terenem o wiele trudniejszym niż dżungla, jednak to właśnie do niego powinniśmy przenieść naszą walkę, gdyż tam będzie to walka na bliski dystans, którą łatwiej będzie nam wygrać. Pośród ulic i budynków wojsko nie będzie mogło skorzystać ze wsparcia desantowców, rakiet czy artylerii. Jeśli zdecydujemy się na to, zmieni się również nastawienie do nas i do Sprawy. Gdy ludzie słyszą o patrolu wystrzelanym gdzieś w górach, ziewają i zmieniają kanał. Jeśli jednak to samo zdarzy się w centrum Leggett... Wszyscy zobaczą, że jesteśmy silni, i zwycięstwo będzie o wiele bliższe. Brien chciał coś powiedzieć, ale Brooks go uprzedził: - Gdy odniesiemy pierwsze sukcesy, rząd i jego poplecznicy przykręcą śrubę. Rozstawią punkty kontrolne, wydzielą strefy zakazane, wprowadzą zakazy i terror. Ludzie sami stwierdzą, że mówimy prawdę o panującym na Cumbre porządku. Zaczną się do nas garnąć, a wojsko odpowie oczywiście nasileniem represji. Potem, bracia i siostry, będzie się to już nakręcać samo. Z garstki zapomnianych po części i lekceważonych bojowników kryjących się przez wiele lat w dżungli wyrośnie prawdziwa ludowa armia. Wszyscy staną się naszymi braćmi i siostrami i to będzie dzień naszego ostatecznego zwycięstwa! Brooks umilkł i w jaskini zapadła cisza, czuł jednak, że zdobył tych ludzi