Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
— Jakiej rozmowy? Mam przecież pana tylko wysłuchać. Nie widzę powodu, dla którego musiałby pan usiąść. Jeżeli się to panu nie podoba, proszę uważać nasze spotkanie za skończone. Twarz porucznika oblał rumieniec gniewu. Powiedział drżącym z oburzenia głosem: — Senior Sternau, nie mogę uważać pana za dżentelmena! — To mi najzupełniej obojętne. Pardero miał znowu wybuchnąć, widząc jednak, że Sternau rozgląda się za kapeluszem, rzekł względnie spokojnie: — Przychodzę z polecenia mego przełożonego, rotmistrza Verdoja. Sternau nie zareagował ani słowem, więc Pardero ciągnął dalej: — Czy przyznaje senior, że go obraził? Doktor wzruszył ramionami. — Po prostu powaliłem tego człowieka na ziemię. Czy to pańskim zdaniem jest obraza? — Ależ oczywiście! Rotmistrz żąda satysfakcji. — Ach, tak — Sternau udał zdumienie. — Satysfakcji? I żąda jej przez pana? Poruczniku Pardero, czy pan zna zasady pojedynku? — Pan wątpi? — Tak, wątpię, skoro pan występuje w charakterze, który uwłacza pańskiej osobie. Czy wiadomo panu, dlaczego podniosłem rękę na rotmistrza? — Owszem, doskonale mi wiadomo — Pardero aż trząsł się z wściekłości. — W takim razie pogardzam panem. Powaliłem rotmistrza na ziemię, ponieważ obraził przyzwoitą kobietę, córkę tego, który go przyjął pod swój dach. Kto chce pośredniczyć w takiej sprawie, ten jest moim zdaniem wyzuty ze czci i honoru. Meksykanin chwycił za rękojeść swej szabli, do połowy wyciągnął ją z pochwy i krzyknął: — Jak pan śmie?! Ja panu pokażę!… — Nic pan nie pokaże. Sternau wydawał się stoicko spokojny, ale w jego oczach płonąć zaczęły tak złowrogie blaski, iż przeraziłby się ich człowiek odważniejszy od porucznika. Doktor mówił dalej: — Niech pan zdejmie rękę z szabli, inaczej połamię ją na pańskich oczach. Właściwie nie powinienem się dziwić, że senior podjął się tej misji. Jest pan przecież takim samym szubrawcem jak on. Pan również… — Dosyć! — krzyknął porucznik siny z gniewu. — Jeszcze jedno podobne słowo, a przeszyję pana szablą. Czy pan odwoła słowo szubrawiec? To rzekłszy, wyciągnął szablę z pochwy i zamierzył się na Sternaua. W tej samej chwili ostra, długa szabla porucznika znalazła się w ręce doktora. Pardero nie mógł pojąć, jak to się stało. Sternau zgiął ostrze, złamał i kawałki stali rzucił porucznikowi pod nogi. — Oto pański nożyk do obierania jabłek. Obraził pan senioritę Karię, podobnie jak rotmistrz obraził pannę Emmę. Jesteście godnymi siebie szubrawcami. Jeżeli senior nie opuści natychmiast mego pokoju, wyrzucę pana przez okno. Porucznik przemknął szybko ku drzwiom. Stanąwszy przy nich, odwrócił się i zawołał, grożąc Sternauowi pięścią: — Odpokutuje pan… i to niedługo. Będzie senior miał rozprawę z nami dwoma. Jeden z nas zabije cię z pewnością, jeżeli nie masz w sobie diabła. Po tych słowach oddalił się śpiesznie. Sternau zaś usiadł wygodnie i zapalił papierosa, czekając, co nastąpi dalej. Czekał niedługo. Po jakimś kwadransie ktoś zapukał. Wszedł drugi porucznik ze szwadronu Verdoja i ukłoniwszy się grzecznie, powiedział: — Przepraszam, senior Sternau, że przeszkadzam. Czy może mi pan poświęcić pięć minut? — Chętnie. Proszę, niech pan siada. Może papierosa? Oficer był zdumiony uprzejmością Sternaua. Porucznik Pardero zwierzył mu się, jak sobie z nim poczynał doktor. Tymczasem zamiast brutalnego przyjęcia — prawie wersal. Oficer, Europejczyk, występujący w sprawie honorowej, nie przyjąłby papierosa ofiarowanego w podobnej sytuacji, ale Meksykanin nie odmówił ani tytoniu, ani ognia. Usiedli naprzeciw siebie. — Szczerze mówiąc — rozpoczął oficer — przyszedłem tu niechętnie. Pośredniczę w nieprzyjemnej sprawie. — Niech pan mówi bez obawy. Jestem przygotowany do wysłuchania pańskich słów. — A więc spełniam polecenie seniorów Verdoja i Pardera, którzy sądzą, że ich pan obraził. — Użył pan odpowiedniego słowa. Ci panowie sądzą, że ich obraziłem, gdy tymczasem to oni obrazili dwie panie, gdy byli z nimi sam na sam. Dopiero później te seniority znalazły we mnie obrońcę. Przynosi mi pan wyzwanie? — Tak, senior Sternau. — Z kim mam się bić? — Z oboma. — Hm, żal mi pana, gdyż reprezentuje pan ludzi, dla których nie mogę mieć szacunku. Nie powinienem właściwie przyjmować wyzwania, gdyż pojedynkują się tylko ludzie honoru. Ale nie chcę panu sprawiać kłopotu. Był senior wobec mnie uprzejmy. Zresztą biorę pod uwagę i to, że znajduję się w kraju, w którym pojęcie honoru nie jest sprecyzowane. Dlatego przyjmuję wyzwanie. Czy pańscy mocodawcy mają jakieś życzenia? — Rotmistrz chce się bić na szable, porucznik na pistolety. — Nic dziwnego — roześmiał się Sternau. — Połamałem przecież szablę porucznikowi, wie, że umiem się obchodzić z tego rodzaju bronią, woli więc pistolety. Przyjmuję warunki tych panów, ale sam mam również dwa. — Słucham. — Będę się bić z rotmistrzem na szable, dopóki jeden z nas nie wypuści broni z ręki. Z porucznikiem zaś chcę się strzelać na odległość trzech kroków, z dwóch luf. Każdy mieć będzie po dwie kule. — Na Boga, panie doktorze, przecież w ten sposób naraża się senior na pewną śmierć! Jeżeli pomyślnie skończy się dla pana spotkanie z rotmistrzem, nie uniknie pan śmierci z rąk porucznika, który ma sławę znakomitego strzelca. — Może istnieją lepsi od niego — uśmiechnął się Sternau. — Nie lękam się porucznika Pardera. Szczegóły proszę omówić z seniorem Marianem, który będzie moim sekundantem. — A świadkowie? — Nie są nam potrzebni. — A lekarz? — Sam przecież jestem lekarzem. Oficer się oddalił, Sternau zaś poszedł do Mariana, aby go poinformować o sprawie. Mariano przyjął ofiarowaną sobie rolę i udał się do sekundanta strony przeciwnej. Po niedługim czasie wrócił z wiadomością, że warunki Sternaua zostały przyjęte. Sternau jako wyzwany miał prawo wziąć własne pistolety, a ponieważ był ich pewien, nie trwożył się o rezultat pojedynku. Od tej chwili nie odstępował od okna swego pokoju. Wiedział, co się będzie dziać, i nie spuszczał z oka dziedzińca hacjendy. Mniej więcej około południa rotmistrz dosiadł konia i odjechał w kierunku północnym. Sternau przypuszczał, że ma zamiar umieścić list pod umówionym kamieniem. Kazał więc przyprowadzić sobie konia i pocwałował w kierunku południowym. Obaj chcieli zmylić ślady, gdyż kamień leżał na zachód od hacjendy. Gdy już nikt nie mógł go dojrzeć, Sternau skręcił na zachód i spiął konia ostrogami do galopu. Zależało mu na tym, by przybyć na miejsce przed rotmistrzem
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Często o tym słyszałem, znała to każda służąca, często widziałem olśnienie w oczach opowiadających i zawsze uśmiechałem się do tego na wpół pobłażliwie, na wpół zazdrośnie...
- Ani jednego uśmiechu, ani jednego brawa...
- Przez chwilę wydawało mi się, że widzę jego uśmiechniętą gębę na tarczy z dykty, i ostatnie dwie kule posłałem szybko, jedną po drugiej, prawie serią...
- Senor Cuillone, przedstawiciel sekcji costarikańskiej Towarzystwa Futurologicznego, tłumaczył z czarującym uśmiechem, że wszelka lukullusowość byłaby nie na...
- Rufo ugryzł Pikela w rękę, ale twardy krasnolud tylko się uśmiechnął i nie puścił jego ręki...
- Otworzyła je jednak dzielnie i uśmiechnęła się, kiedy Liz ją ucałowała, zapewniając o swej wielkiej miłości...
- Dostojny uśmiech nie schodził z bladej twarzy królowej, kiedy przemawiała do zebranych...
- Te opadłe powieki, ten bwisły wąs, wesołe oczka, skryty, słowiański uśmiech...
- Leachmeyer uśmiechał się tymczasem do pułkownika, który miał przedstawić drugi plan...