Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Co jest nam zabronione? — Mój czas jest cenny i jeżeli otwieram usta, by z wami rozmawiać, to jesteście zobowiązani wynagrodzić mi mą dobroć. — To znaczy, że chcesz dostać bakszysz? — Tak. Bakszysz znaczy tyle samo co dobrowolny datek. Jest to słowo, jakie na Wschodzie można usłyszeć najczęściej. Normann wyciągnął z kieszeni monetę i podał ją strażnikowi, który skinął głową zadowolony. — Wasza wyrozumiałość jest wielka, a wasze serca pełne rozsądku — powiedział — dlatego nie będę was dręczył wyliczaniem rozlicznych rozporządzeń, które właściwie powinniście poznać, lecz powiem wam tylko o dwóch: jeżeli zobaczycie któregoś z prawowiernych podczas modlitwy, to strzeżcie, się, by mu w niej nie przeszkodzić. Po drugie, gdy wejdziecie do kwatery kobiet, tam gdzie rośnie bluszcz, zamknijcie wasze oczy i odejdźcie, piękno bowiem naszych kobiet i córek jest dla was zakazane. Kto zgrzeszy przeciwko tym zakazom, zostanie surowo ukarany — dodał i odwrócił się. — Wiedzieliśmy o tym i przedtem — roześmiał się Normann. — chodziło mu tylko o bakszysz. Biedak nie ma pojęcia, że przychodzimy właśnie z powodu jednej z tych zakazanych piękności. Teraz musimy pójść na pomocny zachód, tam, gdzie rośnie bluszcz. Zobaczymy! Po chwili weszli na ścieżkę prowadzącą między grobami i rosnącymi wśród nich cyprysami w pożądanym kierunku. Przy ścieżce tej stała ławka, rzadkość na orientalnym cmentarzu, na niej zaś siedział bogato odziany Turek, obserwujący nadchodzących surowym wzrokiem. — Spójrz na tego typa! — powiedział Hermann. — I zapamiętaj tę twarz; może będziesz chciał kiedyś namalować herszta rozbójników. — Ma rzeczywiście twarz szubienicznika. A jak się na nas patrzy! Jakby siedział tu specjalnie, żeby na nas uważać. Minęli go wolnym krokiem. Zadowolony „herszt rozbójników” kiwnął głową. — Jeden z nich jest blondynem; pasuje dokładnie do opisu. Ale nie przyszedł sam. Dlaczego zabrał ze sobą tego drugiego? Może to jest ten malarz, z którym dzieli mieszkanie? To dobrze, schwytamy więc dwóch winowajców zamiast tylko jednego — mruczał pod nosem. A potem uniósł się z ławki i wolno ruszył w stronę grupy drzew, pod którymi stało kilku ponuro spoglądających mężczyzn. — Czy widzieliście tych dwóch niewiernych, którzy przechodzili obok? — Tak, panie! — Idzie o tego mniejszego, to jego powinniście schwytać. Jeżeli ten drugi zacznie mu pomagać, schwytajcie także i jego. Dwóch z was pójdzie ku wejściu do altany z bluszczu i poczeka na umówiony znak. Kiedy tylko zostanie dany, wejdziecie do środka i schwytacie go. Pozostali niech pilnują wyjść na wypadek, gdyby jednak udało im się umknąć z altany. Ja wracam na swoją ławkę. W tym czasie przyjaciele minęli już ową grupę drzew. Oczywiście zauważyli zgromadzonych wśród nich mężczyzn. — To policjanci — stwierdził Paul Normann. — Bardzo się rzucają w oko. Wydaje mi się to dość dziwne. — Mnie też. Czego oni tu szukają? — W każdym razie nie są tu przypadkowo. Prawdopodobnie czekają na kogoś. — Może na mnie? — Byłoby to bardzo dziwne. Ale mi bije serce. Czyżby to było przeczucie, albo niespokojne sumienie? Może jednak byłoby lepiej, gdybyśmy się wycofali z tej przygody. — Ani mi to w głowie! Muszę koniecznie z nią porozmawiać. — No i proszę. Najpierw kręciłeś głową nade mną, a teraz ja mogę to zrobić w stosunku do ciebie. Obecność tych policjantów jest ostrzeżeniem; trzeba być teraz podwójnie ostrożnym. Do tego ta przestroga udzielona nam nad brzegiem zatoki. Wszystko to daje dużo do myślenia. — Czyżby zatrzymano ją w domu, bo odkryto jej zamiary? — Ha! Ciekawe, w jaki sposób można je było odkryć! — Może zdradziła się przed którąś z kobiet mieszkających razem z nią w haremie. Ta rozpowiedziała o tym i teraz chcą mnie schwytać w miejscu schadzki. — Coś w tym jest, co mówisz. Jeżeli twoje przeczucia są prawdziwe, to ubóstwiana przez ciebie piękność mogła znaleźć okazję, by cię potajemnie ostrzec. — Tak się wydaje. — A więc musimy być teraz przygotowani na najgorsze; jeżeli nic się takiego nie stanie — tym lepiej dla nas. Przyjmując więc, że ci policjanci są tutaj tylko z twojego powodu, mamy pewność, że wiedzą, czego tu chcesz. Zapewne pójdą za tobą do tego odległego zakątka cmentarza, gdzie masz schadzkę, aby cię tam schwytać. — Co za przeklęta sprawa. Muzułmanie nie znają się wcale na żartach, jeśli idzie o ich kobiety. Mamy tu co prawda naszego ambasadora, ale… hm! — O, jak widzę, twoje gorące uczucie zaczyna nieco stygnąć! — Wręcz przeciwnie! Żadne niebezpieczeństwo nie jest w stanie mnie odstraszyć! Będę natomiast ostrożniejszy. Wiesz, Paul, nie można mnie przecież schwytać, nie śledząc przedtem… — To oczywiste. — A więc zapłaćmy im pięknym za nadobne. Jeżeli tu przyjdą, aby mnie śledzić, to uczyń to samo z nimi! Od razu zauważysz, czy idzie im o mnie i dasz mi znak. — Doskonale. — Po prostu zagwizdasz. — To nie najlepszy pomysł. Te typy też mogą zagwizdać. Poza tym nie wiem, czy będę na tyle blisko ciebie, aby móc cię ostrzec gwizdem. Zobaczmy najpierw, jak wygląda nasza kryjówka. W razie konieczności będziemy bronić naszej skóry. — Nie dam im się schwytać tak łatwo. Jak wiesz, nie jestem z tych, co by się bali kilku nędznych typów, a poza tym mam nóż i rewolwer. A oto nasz kącik! Przyjaciele dotarli właśnie do miejsca wymienionego w liście. Pobliski mur był gęsto porośnięty bluszczem. Jego pędy zwisały tworząc rodzaj altan — podcieni; w upalne dni można było tu znaleźć miłe schronienie przed słońcem. Którą z altan miała jednak na myśli piękna nieznajoma? — W każdym razie nie ma zakazu zaglądania do środka — powiedział Normann. — Rzuć okiem, czy nie zobaczyć gdzieś twojego anioła, a potem… Tu przerwał, przed nimi bowiem, pośród zielonego listowia, ukazała się szczupła, dokładnie ukryta za kwefem kobieca postać. Położyła dłoń na piersi i pośpiesznie cofnęła się znowu w cień. — To ona! To ona! — wykrzyknął z zachwytem Hermann Wallert. — Poznajesz ją? W tych swoich strojach przypominających worki te kobiety podobne są do siebie jak dwie krople wody! — To na pewno ona. Przysięgam ci. — No dobrze, idź więc! Ale na razie nic jej o mnie nie mów! Zauważyłem, że jest tu taka masa sępów, że ich krzyk wcale nie zwraca uwagi człowieka. Jeżeli zauważę, że policjanci szukają ciebie, dwukrotnie wykrzyknę naśladując głos tych ptaków. Wtedy będziesz wiedział, jak się sprawy mają i możesz wziąć nogi za pas. — Ale dokąd mam uciekać? — W głąb bluszczowych zarośli i ciągle wzdłuż muru. Może znajdziesz przy tym czas, aby się przebrać w te kobiece szatki. Wystarczy ci nawet minuta, by nałożyć na swoje ubranie spodnie, płaszcz i turban