Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

On to stwierdzał, a Garbusek, jak i jego koleżka, nie sprzeciwili się słówkiem. Trzyma ich mocno — pomyślał Jacek, ale nie chciał wnikać, ani prostować czegokolwiek. Na taki podział zysku godził się chętnie, był więc zadowolony i samopoczucie miał świetne, zwłaszcza że poza tamtym pierwszym, wyjątkowym przypadkiem przy pawilonach, gdzie działał pod wpływem impulsu, we wszystkich następnych „przypadkach" wciskał pod wycieraczkę tzw. ostrzeżenie. Tyle, że po paru dniach nie był pewien, czy również wspólnicy tego 241 warunku przestrzegają. Przypominał im parokrotnie, lec? upilnować wszystkiego nie był w stanie. Tyle teraz tego... -Jm usprawiedliwiał się przed sobą, kiedy czasami nachodziły g0 wątpliwości. Bo po pierwsze — rozumował — mamie pomóc muszę w gotowaniu. Zresztą nie tylko mamie, sam też lubię zjeść, co mi smakuje. Po drugie, posprzątać trochę trzeba, kupić to i tamto też, no a ten czas, czas... No i wreszcie to ponowne wprzęgnięcie się w działalność Bractwa — do czego zmusił się nie tyle ze skruchy, ile po prostu dla Baśki. Wieczór spędzony z nią w kinie, a potem długi spacer w drodze powrotnej — to spełnione marzenie mobilizowało go do starania się o powtórzenie podobnej przyjemności. Ale wiedział, że warunkiem tego musiało być jego stałe współdziałanie z całym Bractwem. Gdyby znów się odciął od nich, Baśka nie będzie chciała go znać. Wszystko to zabierało czasu niemało. Z tych więc przyczyn nowo założoną „działalność spółdzielczą" musiał traktować właściwie z doskoku, niesystematycznie, ale nie mógł też nie pamiętać, że tego interesu winien pilnować szczególnie. Przynosił wszak tak potrzebną, żywą gotówkę. Chłopcy nabierali rutyny, mechanizm działania powtarzał się prawie jota w jotę. Szybko wyrobili sobie wzrokową pamięć. Wystarczyło upewnić się dwa razy, że upatrzony pojazd parkuje jednakowo, a już otrzymywał ostrzeżenie. I zaraz za następnym razem — „wyrok". Jacek gotów był ostrzegać dwa razy, lecz wyperswadował mu to Szczerbulek. — Ty, Siwy, na łeb upadłeś? Chcesz, żebyśmy wpadli? Jak posłucha za pierwszym razem, i będzie już parkował porządnie, to jego szczęście, wtedy spływamy. ??? jak uparty, to trzeba od razu, bo jakby się tak gdzie przyczaił i nakrył którego...? — argumentował, a Jacek nie jjjógł odmówić mu słuszności. I powtarzało się; Szczerbulek albo Garbusek wypuszczali powietrze z opony, a Siwy oczekiwał nadejścia kierowcy, powtarzając sztuczkę — bajkę ze zgubioną monetą. I nie czekając już na propozycję pokrzywdzonego, sam ofiarowywał mu swoją pomoc. Bynajmniej nie zapominając przy-rnówić się, że „nie za darmo". Różne to były zapłaty. Najczęściej w granicach stówy. Zdarzało się również, że kierowca podziękował i sam zaczął uzupełniać powietrze, ale to były rzadkie przypadki. Jacek wkrótce „znowelizował" działanie. — Musisz i ty, Szczerbulek! Nie myślę się zatyrać przy tym ciągłym pompowaniu — obwieścił, nie słuchając protestu Waciaka, że trud jednaki, bo on za to bardziej się naraża. — Jakbym tak nie zdążył prysnąć? — bronił się. — Wtedy ja bym tylko obrywał! Targ w targ ugodzili się. I kiedy to Jacek, naciskając zaworek dętki, umykał zaraz w bezpieczne miejsce, role grzecznych, dobrze wychowanych chłopców obierali Szczerbulek i Garbusek. Obaj też, gdy przychodziło do sfinalizowania sprawy, zgodnie i na zmianę pompowali. Na okoliczność spełnienia tej grzeczności odpowiednio się przygotowywali. Najpierw staranniejszy ubiór — czysta koszulka, spodnie, i przylizane włosy. A także wystudiowane do perfekcji niewinne minki. Układne słowa, gesty. — Ale domino — wpadł w zachwyt Siwy — w telewizji mogliby występować! Najmniej pojętny z bandy Szczerbatego był tamten trzeci, 242 243 który wtedy, przy ich pierwszym starciu z Jackiem, sromotnie uciekał. Toteż najczęściej powierzano mu rolę nie „technika", a jedynie „obserwatora". — Masz kapować, i w razie czego gwiżdżesz na palcach. Tylko żebym słyszał! — przykazywał Szczerbulek. Tak więc wszystko na ogół grało, rozkręcało się, i JaceB nie tylko był zadowolony, był ze swego dzieła wręcz dumny. Miał się za przedstawiciela porządku i za opiekuna pieszych, narażonych przecież szczególnie — rozumował — na blokady na chodnikach. A także czuł się zaopatrzeniowcem Bractwa w rzecz najważniejszą, bo w żywą gotówkę. Więc czy nie miał być dumny? I to wszystko musiał popsuć Sławek! Tę świetnie obmy-| śloną i dającą konkretne rezultaty działalność. Sławek do niedawna, do chwili, nim dołączył do nich ten Smoleń, najlepszy kolega Jacka. A nawet jeszcze i później, dopóki -1 nie wiadomo właściwie dlaczego — nie zaczął się wkręcać w łaski Smolenia. I stał się zwykłym, bezwolnym adiutantem Maćka. Ohyda! Bo żeby naprawdę miał rację. Ale skądże! Czy on, JacekJ zasługiwał na taką potwarz? Przy największej samokrytyce nic sobie nie mógł zarzucić. Chciał dobrze — tego jest pewien. Z tej jego działalności przecież wszyscy odnosili korzyści. Najpierw oczywiście piesi, ale czyż nie tych jest najwięcej? A zmotoryzowani też — bo uczyli się poszanowania praw pieszych. A, że trochę ich to kosztowało? Nie wszystkich przecież — myślał dalej — lecz tylko tych upartych, nie umiejących współżyć z innymi. Więc czyja wina? Jasne, ich jedynie, fakt! A ten, niby kolega, rzekomy przyjaciel, najpierw pod4 244 stępnie wypytał, wydobył od niego wszystko, i zaraz od razu Z~ „terrorysta!" Wymyślił kretyn! Jacek był wściekły. Omal go nie trzasnął. Opanował się z trudem. Powaliłby go, to pewne. Ale wpierw Sławek powinien odwołać. Musi! Zaczął więc spokojnie: — Uzasadnij! Sławek spojrzał... ze zdumieniem?, z politowaniem? — Jak to, Jacek, ty naprawdę nie rozumiesz? Zupełnie nic? — Uzasadnij! — powtórzył na to, już groźniej. — Ach, ty! No, czy przemyślałeś? Nie, ty działałeś jak zaczadziały, jak opanowany chorobą — rozgorączkował się Lewandowski