Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jak płochliwy koń Hornblower wycofał się z rozmowy schodzącej na tory osobiste. — Jest jeszcze inny aspekt sprawy Ferrolu — zauważył spiesznie. — Jaki mianowicie? Miasto ze swoimi urządzeniami bazy morskiej leży na drugim końcu długich i uciążliwych dróg poprzez przełęcze górskie lub Betanzos czy Yillalbę. Utrzymywanie blokowanej tam floty, zaopatrywanie jej drogą lądową w setki ton niezbędnych zapasów mogłoby stanowić dla Hiszpanów trudności nie do pokonania. — Zna pan trochę tamtejsze drogi, kapitanie? — Prowadzono mnie nimi, kiedy byłem jeńcem. — Bonio jest teraz cesarzem, a Donowie jego pokornymi niewolnikami. Jeśli ktokolwiek mógłby ich zmusić do pilnowania własnych interesów, to tylko Bonio. — Bardzo możliwe, sir. — Problem był bardziej politycznej natury niż żeglarskiej i czynienie dalszych uwag byłoby zarozumiałością. — Wróciliśmy więc — Barrow mówił na pół do siebie — do punktu, w którym wciąż jesteśmy od dziewięćdziesiątego piątego, czekając, aby nieprzyjaciel wypłynął z portu i podjął walkę, a według pańskiej opinii, kapitanie, w sytuacji gorszej niż zwykle. — To tylko moja opinia, sir — stwierdził spiesznie Hronblower. Sprawy tego rodzaju były domeną admirałów i zajmowanie się nimi nie wychodziło młodym oficerom na zdrowie. — Gdyby Calder porządnie przetrzepał skórę Ville-neuve'owi! — westchnął Barrow. — Nie mielibyśmy połowy naszych obecnych kłopotów. Hornblower musiał coś powiedzieć, szybko wymyślić jakieś nieobowiązujące słowa, w których nie można by się było dopatrzyć krytyki admirała przez młodszego rangą oficera. — Chyba tak, sir — rzekł. Wiedział, że natychmiast po opublikowaniu wiadomości o bitwie pod przylądkiem Finisterre brytyjska opinia publiczna zakipi z oburzenia. Pod Camperdown, nad Nilem i pod Kopenhagą zostały odniesione druzgocące zwycięstwa. Gawiedź nie zadowoli się tą zaledwie potyczką, zwłaszcza że armia Bonapartego stoi nad brzegiem Kanału, gotowa do zaokrętowania, a los Anglii zależy od skutecznego operowania jej flotą. Nie wykluczone, że Caldera spotka ten sam los co Bynga. Może, jak Byng, zostać oskarżony, że nie dołożył wszelkich starań dla zniszczenia nieprzyjaciela. W niedalekiej przyszłości mogłoby łatwo dojść do politycznego wrzenia. To stwierdzenie pociągnęło za sobą następną myśl: polityczne zamieszki mogłyby zmieść rząd, wraz z pierwszym lordem i może nawet sekretariatem — mężczyzna, z którym właśnie rozmawia, mógłby za miesiąc być zmuszony do szukania innej pracy (z czarnym znaczkiem przy swoim nazwisku). Sytuacja była skomplikowana, i Hornblower nagle zapragnął gorąco, żeby ta rozmowa się skończyła. Był bardzo głodny i straszliwie zmęczony. Odetchnął z ulgą, gdy w otwartych drzwiach ujrzał wchodzącego Dorseya. Dorsey stanął na widok Barrowa. — Sekretarz jest u jego lordowskiej wysokości — wyjaśnił ten ostatni. — Co pan tam ma, panie Dorsey? — Sir, otworzyłem przesyłkę przejętą przez kapitana Hornblowera. Jest… jest ważna, sir. Wzrok Dorseya przesunął się na Hornblowera i z powrotem. — Sądzę, że kapitan Hornblower ma prawo zobaczyć rezultat swoich wysiłków — powiedział Barrow, a Dorsey z ulgą podszedł do stołu i położył na nim to, co przyniósł ze sobą. Zaczął od sześciu krążków białego wosku ułożonych na tacy. — Zrobiłem odbitki pieczęci — wyjaśnił. — Po dwie z każdej. Specjalista od ich wyrobu, przy Cheapside, potrafi na ich podstawie wykonać taką pieczęć, że nawet sam Bonio nie dostrzeże różnicy. Udało mi się także, sir, zdjąć oryginały, zbytnio ich nie uszkadzając… wie pan, rozgrzanym nożem. — Świetnie — orzekł Barrow oglądając rezultaty pracy Dorseya. — Więc to są nowe pieczęcie nowego cesarstwa? — Tak jest, sir. Lecz przesyłka… To zdobycz największa. Niech pan spojrzy tu, sir! I na to! Podniecony stukał gruzłowatym palcem w papier. U dołu arkusza, zapisanego ustępami starannego pisma ręcznego, był zamaszysty podpis. Położony niedbałą ręką, otoczony był kleksami atramentowymi z opornego pióra. Podpis był właściwie nieczytelny. Hornblowerowi udało się odcyfrować pierwsze litery, „Nap…”, bo reszta była jednym długim, ozdobnym zakrętasem. — To pierwszy taki podpis, jaki dostał się w nasze ręce, sir — wyjaśnił Dorsey. — Chodzi panu o to, że poprzednio zawsze podpisywał się „N. Bonaparte”? — spytał Hornblower. — Po prostu „Bonaparte” — odrzekł Dorsey. — Mamy sto albo i tysiąc próbek jego podpisów, lecz ani jednej takiej jak ta. — Jednakże nie przyjął cesarskiego stylu — mówił Barrow przyglądając się pismu. — W każdym razie jeszcze nie. Mówi o sobie „ja”, a nie „my”. O, tu, i tutaj. — Niewątpliwie ma pan słuszność, sir — przytaknął Dorsey. — Nie dlatego, żebym znał francuski. Ale tu jest coś jeszcze, sir. I tu. Nagłówek brzmiał „Palais des Tuileries” i ”Gabinet Imperiale”. — Czy to coś nowego? — spytał Barrow. — O, tak, sir. Dotychczas nie nazywał go pałacem, a zamiast „Gabinetu Cesarskiego” był „Gabinet Pierwszego Konsula”. — Jestem ciekaw, o czym mowa w liście — wtrącił Hornblower. Do tej chwili zajmowali się szczegółami technicznymi, jak ludzie osądzający książkę po oprawie, bez brania pod uwagę jej treści. Wziął list z rąk Dorseya i zaczął czytać. — Pan czyta po francusku, sir? — zdziwił się Barrow. — Tak — odparł Hornblower trochę bezceremonialnie, skoncentrowany na czytaniu. Nigdy dotąd nie czytał listu od cesarza. List zaczynał się od słów „Monsieur le General Lauriston”. Pierwszy ustęp zawierał wzmianki na temat instrukcji przesłanych wcześniej przez ministerstwa marynarki i wojny. Drugi mówił o służbowej pozycji generała Lauristona i różnych jego podkomendnych. Zakończenie było bardziej kwieciste