Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Sądzę, że krecie, które nosi w łonie jest tym, na które czekają wszystkie krety - odparł Częstokół. — Kret Kamienia! - zawołał Spłukany głosem pełnym nabożnego lęku. Popatrzył ze zdumieniem w stronę, gdzie zniknęła Maruna. — Tak - powiedział miękko Częstokół. - Sądzę, że właśnie w ten sposób ma przybyć Kret Kamienia. — Więc musimy znaleźć drogę do Lasu Duncton - stwierdził Spłukany stanowczo. - Obecny tu Waligóra i ja nie przewędrowaliśmy takiego szmatu drogi po to, żeby czaić się na zewnątrz, kiedy w środku dzieją się cuda. Co, Waligóro? — Jasne, Spłukany! — Ja też nie - powiedział Częstokół, ruszając żwawo za nimi. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY PRZEZ CAŁY DZIEŃ biedny Wrzecian był niespokojny. Krążył gorączkowo po korytarzach, wciąż wracając do miejsca, gdzie zgromadzone były teksty, które napisali. Dotykał ich i myślał, że tyle ma jeszcze do zrobienia, ale nie robił nic. Tymczasem Tryfan postanowił popracować nad czymś, co od dawna odkładał, a mianowicie napisać kilka ostatnich kart swej księgi o naukach Boswella. Miała ona nosić tytuł Droga Ciszy, ale jej tworzenie okazało się dla syna Brackena rzeczą trudną i nie potrafił się skupić na pracy. Nie pomagał mu też niepokój Wrzeciana, który wciąż kręcił się w pobliżu, węszył to tu, to tam, wzdychał i zdawał się strasznie podenerwowany. Jednakże choć Tryfan usiłował z nim porozmawiać, jego przyjaciel nie bardzo był do tego skory. Powiedział tylko, że jest zmęczony i że sporo spraw pozostawił nie dokończonych. - Masz na to czas, Wrzecianie, masz czas na wszystko... Kleryk potrząsnął tylko ze smutkiem głową i rzekł, spoglądając gdzieś w bok: — Chciałbym sprawdzić, czy nic się nie stało z tekstami, które ukryliśmy w Antycznym Systemie. Czy pamiętasz, Tryfanie, gdzie one są? — Ukrywałeś je z Psim Rumiankiem. Nigdy nie powiedzieliście mi gdzie. Chyba mi nie ufaliście! — Nie, nie - zaprzeczył Wrzecian. - Byłeś taki zajęty, a teraz... — Pójdę z tobą na górę, aby je odnaleźć - zaproponował skryba. — Dzisiaj? Teraz? - Wrzecian był rad, że wreszcie może coś zrobić. Tryfan zaśmiał się. — Mamy czas, Wrzecianie! Jutro. Musimy najpierw skończyć tutaj. — Pójdę z Sianem - powiedział trochę rozczarowany kleryk. - On nie musi iść ze mną do samego końca, bo tylko ty powinieneś wiedzieć, gdzie są te teksty, a dopiero potem krety, którym będziemy mogli zaufać. — Pójdę z tobą, ale jutro. — Tak, dobrze - rzekł Wrzecian, wychodząc. - Poszukam Siana. Siana jednak nie udało mu się znaleźć, a przynajmniej tak twierdziły później krety, bo niejeden z nich widział przechodzącego Wrzeciana, który szedł poprzez Wschodni Kraniec na południe i nie było z nim nikogo. - Wyglądał, jakby wiedział, dokąd zmierza. Śpieszył się - powiedział jeden z nich. - Zawołałem go, ale chyba mnie nie słyszał. Wrzecian rzeczywiście ruszył samotnie, obierając powierzchniowe trasy. Nie starczyło mu cierpliwości na szukanie Siana i być może wolał akurat tę podróż odbyć samotnie. Im mniej kretów wie o czymś takim, jak ukryte teksty, tym lepiej. W innych swoich pismach pozostawił wystarczająco wiele wzmianek, aby mogły one doprowadzić do owych tekstów. Niektóre z nich przetrwają i historia tych czasów będzie znana. — Tak, tak - powiedział Wrzecian, spiesząc przed siebie, prawie nie patrząc, gdzie stawia łapy. Tracił oddech, piersi znowu zaczynały go boleć. Nagle ból nasilił się. — Muszę... Będę... - mruczał sam do siebie, próbując nie zwracać uwagi na dotkliwe kłucie. - Proszę, pomóż mi, Kamieniu. Muszę... Później jakiś kret opowiadał, że widział, jak Wrzecian stoi nieruchomo, jakby odpoczywał. Podszedł nawet do niego, lecz kleryk rozejrzał się i ruszył dalej, nie dostrzegając go. Widziano, jak wychodził spomiędzy drzew Wschodniego Krańca i szedł poprzez Pastwiska na południowy wschód, ku drodze ryczących sów. Ów kret, martwiąc się trochę o niego, ruszył jego śladem. Odnalazł go wpatrzonego w odległą drogę, której ryki docierały tu mocno przytłumione, a spojrzenia sów, jako iż był dzień, można było dostrzec jedynie z rzadka. — Wrzecianie, co ty tutaj robisz? — Czekam - odparł kret z Siedmiu Pagórków. Po chwili dodał: - Widzisz? One są takie same jak my. — Kto, Wrzecianie? — Nie wiem - niejasno odparł kleryk. - Nie jestem pewien. Któregoś dnia krety się dowiedzą. Potem, kiedy Wrzecian znowu wbił wzrok w dal, gdzieś ponad starożytną część Lasu Duncton, ów kret zawołał do niego wesoło: - Nie wypatrzysz tam w górze nic poza ryczącymi sowami! Wrzecian nie od razu się obejrzał, ale gdy kret ruszał już z powrotem ku Zachodniemu Krańcowi, zawołał za nim: - Słuchaj, idź do Tryfana i powiedz mu, że musi się udać do Kamienia. Nie sądzę, abym zdołał wrócić i sam mu to powiedzieć, więc zrób to ty. Siano będzie wiedział, gdzie go znaleźć. Teraz inni muszą zrobić to i owo. Kret nieomal biegiem powrócił do Wrzeciana, bo było w nim coś dziwnego, coś, co go zaniepokoiło, ale rozkazujący ton kleryka skierował jego łapy z powrotem ku Bagnu. - Pójdę - powiedział. - Już idę. - A jednak obejrzał się raz jeszcze i zobaczył, że Wrzecian powoli pnie się w górę. Wydawał się stary i brnął, co rusz się potykając. Każdy krok sprawiał Wrzecianowi ból. Czasem jego chude łapy ślizgały się po trawie, a on z trudem unosił je w górę i dyszał ciężko, pokonując ból, który znowu go dopadł. - Muszę to zapisać - mruczał sam do siebie. - Krety muszą wiedzieć. Powinienem to zapisać... Ponad nim, na niebie, jaśniało obiecujące światło kwietniowego popołudnia. Najpiękniejsze jego promienie odbijały się od lśniących liści buków porastających prastarą część systemu. Z tych młodych liści dolatywało sto tysięcy świetlnych refleksów i Wrzecian piął się ku nim pełen zachwytu, ale i cierpienia. Zapragnął, by obok był Tryfan, by stał obok niego, bo tak wiele rzeczy z nim dzielił i chciał podzielić się także tym pięknem, które dostrzegał teraz przed sobą. Albowiem ponad Antycznym Systemem owo światło jarzyło się jeszcze jaśniej, było powitaniem i hołdem i choć każdy krok był ciężki, to z każdym krokiem był bliżej i bardziej pragnął to oglądać. — Napiszę to dla wszystkich kretów - szepnął - aby wiedziały, aby ich to obchodziło. Muszę... — Wrzecianie, krecie, pódź w ciszy, pódź ku mnye, pomóż. Jej głos płynął ze światła tego lasu i gdy Wrzecian go usłyszał, wydało mu się, że przez całe życie zmierzał ku tej właśnie chwili, że zawsze chciał pomóc tej samicy. Wszedł pomiędzy drzewa, a ich konary uniosły ponad nim swe szarości i zielenie