Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Pasażerowie wysiedli i pojechali windą na wyższy poziom, przeszli korytarzem i rozdzielili się na dwie strefy, oznaczone ZIELONA i ŻÓŁTA. Karta pokładowa Ricka wyznaczała mu strefę zieloną. Przez zajmujące całą długość ściany pleksiglasowe okna widać było platformy startowe. Mikro spoczywał w sieci przewodów. Spod statku wydobywały się kłęby pary. Zajmowała się nim grupa techników sprawdzają- ca w notatnikach specyfikacje części. Z systemu nagło- śnienia dobiegł szum, a po chwili głos: - Pasażerowie ze strefy żółtej proszeni są na pokład. Strefa zielona ma około dziesięć minut opóźnienia. Kilka osób wstało, pożegnało się i wyszło. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych stał obok biurka służbowego. Sprawiał wrażenie zagubionego. Rick zerknął na Sama Andersona, który skrzywił się i wzru- szył ramionami. Doradca poczuł się, jakby żył w równo- ległych światach, tak popularnych w kinach. - Dobrze się czujesz, Charlie? - zapytał. Charlie wzdrygnął się. - Tak - odparł. - Nic mi nie jest. Rick wyciągnął kartkę. - Napisałem oświadczenie dla ciebie. Uważam, że powinieneś je wygłosić natychmiast po wejściu na po- kład. Charlie zaczął je przeglądać, ale najwyraźniej w ogóle nie czytał. - Ogłosisz tylko, że protestujesz przeciwko polece- niu, że chcesz tu zostać, ale prezydent zdecydowanie żąda twojego powrotu, nie widzisz więc możliwości uchy- lenia się od obowiązku, i tak dalej. - Dobrze. Haskell wyglądał jakby postarzał się przez noc. Kil- ka osób podeszło by uścisnąć mu dłoń. Bardzo mi miło, panie wiceprezydencie, mówili. Oraz Powodzenia w pra- wyborach. Żadnych założeń, że otrzyma nominację. Kiedy odeszli, Charlie potrząsnął głową w milczeniu. Rick odezwał się dopiero po chwili. - Słyszałem - powiedział - że kapelan też zostaje. - Kapelan? - oczy Charliego zwęziły się wyraźnie. - Uhum - rzekł Rick. - To samo sobie pomyślałem. Pojawili się kolejni ludzie z pozdrowieniami. Wice- prezydent był kordialny jak zawsze. Miał dar sprawia- nia na osobach, z którymi rozmawiał, wrażenia, że spo- tkanie z nimi jest ukoronowaniem dnia. Wyznał, że bar- dzo się cieszy z ich poznania i jest niezmiernie dumny z ich osiągnięć. - Jakie to samo? - spytał Ricka, kiedy znów zostali sami. - No, wiesz. Kapelan wcale nie wygląda na faceta, który by zrobił coś takiego. Haskell przymknął na moment oczy. System nagła- śniający powiadomił, że grupa zielona może wchodzić na pokład. - Czas na nas - powiedział Rick. Wiceprezydent długą chwilę nie ruszał się z miej- sca. W końcu potząsnął głową. - Nie - oświadczył. - Nie mogę tego zrobić. Odwrócił się do Sama, na twarzy którego zaczął po- jawiać się wyraz grozy. - Leć razem ze swoimi ludźmi - powiedział. - Dopil- nuj, żeby ktoś dostał mój bilet. - Nie mogę! - zaprotestował Sam. - Zrób to. Dopilnuję, żeby twój protest został odno- towany - uścisnął rękę Ricka i podziękował mu, - Co ty robisz? -jęknął Rick. - Nie wiem - odparł Charlie. - Ale wiem czego nie mogę zrobić. Kokpit Copenhagen. 12:51. Nora Ehrlich uruchomiła silniki, utrzymywała je na jałowym biegu, a samolot sunął spokojnie wokół Księ- życa. Potem, dokładnie o 13:02 dała ciąg i statek, ze stu trzydziestoma sześcioma pasażerami na pokładzie, zszedł z orbity kierując się do domu. Baza Księżycowa. Dzielnica Grissom. 13:47. Evelyn Hampton pozostawiła ewakuację w rękach Jacka Chandlera i cały swój czas poświęciła przygoto- waniu Moonbase International na skutki nadchodzących wydarzeń. Mianowała swojego następcę, opracowała strategię, która mogła pozwolić korporacji na odtworze- nie w nowym kształcie, po przeprowadzeniu reorganiza- cyjnej procedury upadłościowej. - Nie wolno nam po prostu się poddać - powiedziała zarządowi. - W chwili obecnej dysponujemy technologią pozwalającą nam wyjść poza Ziemię. Tomiko nie powin- na nas odstraszyć; raczej posłużyć jako ostrzeżenie. Na początek, myślała, mamy projekt Skybolt, orbi- talny system laserowy zdolny do poszatkowania nadla- tujących asteroidów na drobny żwirek. Program ten jed- nak w nieuchronny sposób traktowany był zawsze jak piąte koło u wozu. Stanowił łatwy cel dla cięć budżeto- wych i po piętnastu latach od powstania i kilku nieuda- nych próbach rozpoczęcia, wciąż pozostawał na deskach kreślarskich
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- W tej chwili wśród uroczystego milczenia śmierci, dał się słyszeć głos z izdebki Ezopa, suchy głos grzechotnika, — A co? Głęboka cichość odpowiedziała mu na to...
- Normalnie to ja całe boże dnie chodzę sobie, jeżdżę, jak się da, tu jestem parę dni, potem gdzie indziej się przenoszę, potem znowu gdzie indziej i ja w tym wiecznym ruchu spotykam...
- Wszystkie te trzy relacje zgadzają się mniej więcej w opisie wydarzeń, towarzyszących śmierci człowieka, zwanego Zwycięzcą, różnią się jednak tak niezmiernie w...
- Rozumie pan więc, że gdyby nam doniesiono, iż Ta-zio odegrał swoją śmierć, że żyje i nic nam nie powiedział, chyba wolałbym tego nie wiedzieć...
- Patrzyli zazdrośnie na ich łatwą śmierć, ponieważ ich włócznie były wciąż spragnione krwi, a oni sami opętani jeszcze szaleństwem...
- - Czy Betty-Anne Jesperson była ostatnia? - Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią tej małej Philippy, jeśli o to panu chodzi...
- Mój znajomy artysta malarz — Polak — rozbił na głowie rzeźbiarza węgierskiej krwi dzieło przedstawiające śmierć Sokratesa...
- Oni wiedzieli już, że śmierć wisi nad każdym z nich i znali lepsze miejsca, w których chcieliby spojrzeć jej w twarz...
- „Wąż by się tutaj na śmierć zasupłał” - pomyślał Lon po kilku minutach bacznego przyglądania się ostatecznemu efektowi...
- Hydra to, pijąca naszą krew i sromotę - dodał ciszej - hydra odradzająca się wiecznie na naszą zgubę...