Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Gdyby nie pozwalał, byłoby to bardzo niebezpieczne. Powstrzymywanie apetytu to jedno, ale pieprzenie termoregu- lacji organizmu byłoby... samobójcze. Kiwa głową i nic nie mówi. Wydaje się raczej zbita z tropu niż pełna podejrzeń; jeżeli wątpi w moją historyjkę, to jak mi się wydaje, uważa, że wszystko odegrałem, a nie że zmyśliłem. Staram się wymyślić, jak powstrzymać ją przed niewinnym py- taniem Lee Hing-cheunga o gorączkę ubiegłej nocy, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Nie mów o tym nikomu, bo... co? Bo nie chcę wyjść na ścigającego widma idiotę? Zdaję sobie sprawę, że strażnicy w punkcie kontrolnym „musieli" mnie zauważyć. Ale co ważniejsze: jak długo już nie śpi? Z pewnością obudziła się, zanim przeszedłem przed punktem kontrolnym. Droga z klatki schodowej tutaj nie mogła mi zająć więcej niż dwadzieścia sekund. Jak więc minąłem strażników? Czy załamała siebie, załamała mnie, zrywając moje połączenie z Ansamblem - czy też wciąż oboje jesteśmy rozmazani? A skoro jesteśmy... co się stanie, jeżeli teraz wyłączę mod powstrzymujący zała manie? Czy przeszłość, którą pamiętam, jest już nieodwołalna? Czy też gdybym załamał teraz, to ryzykowałbym jakimś innym biegiem wydarzeń - wybranym losowo albo wybranym przez rozmazane ja Po-kwai - który zająłby miejsce tamtego? Muszę pozostać rozmazany, dopóki ponownie nie zaśnie - lub dopóki nie będzie spała w przeważającym stopniu. Muszę mieć pewność, że to do mnie należy wybór stanu własnego. Wchodzę głębiej do przedpokoju. Wszystko, co teraz muszę zrobić, to zachować spokój, pogadać z nią o głupotach, poczekać, aż się zmęczy. - Co cię obudziło? Wzrusza ramionami. - Nie wiem. - Wtedy zmienia zdanie i mówi nieśmiało: - Kolejny głupi sen. - O czym? Jeżeli nie masz nic przeciwko... - O niczym szczególnie ekscytującym. Włóczenie się po szóstym piętrze. Przemykanie z laboratorium do laboratorium, niczym jakiś włamywacz, chociaż niczego nie ukradłam. Po prostu chciałam sobie udowodnić, że mogłam pójść wszędzie tam, gdzie chciałam. - Śmieje się. - Bez wątpienia sen odzwier ciedlał moją urazę wobec sposobu, w jaki zostałam odcięta ód naukowej strony prac. Obawiam się, że moje sny są zwyczaj takie - łatwiutkie do przejrzenia. - Co się stało, że się obudziłaś? Marszczy czoło. - Nie jestem pewna. Wchodziłam po schodach i... nie wiem, obawiałam się czegoś. Obawiałam się, że zostanę złapana. Kierowałam się z powrotem tutaj i z jakiegoś powodu byłam przerażona, że ktoś mógłby mnie zobaczyć. - Przerywa, by po chwili dodać z kamienną twarzą: - Być może to właśnie usłyszałeś na korytarzu. Mnie w drodze powrotnej. Wiem, że żartuje, ale cierpnie mi skóra. Kto wybiera temat tej rozmowy? Moje rozmazane ja? Jej rozmazane ja? Połączona funkcja falowa obu? - Tak? Więc znów tunelowałaś kwantowo przez ściany? I podłogi? Po co zawracać sobie głowę wchodzeniem po schodach? Dlaczego po prostu nie przemieścić się z punktu A do B? - Cóż, w snach, kto wie? Mojej podświadomości brak chyba wyobraźni, aby stanąć twarzą w twarz z całą prawdą dotyczącą fizyki kwantowej. I odwagi. - Odwagi? Wzrusza ramionami. - Być może to nie jest odpowiednie słowo. Odwagi? Szcze- rości? Nie wiem, czego tu trzeba. Ale ostatnio dużo myślałam o... tej części mnie... która ginie, kiedy załamuję. Wiem, że to głupie - ale kiedy staram się zaakceptować fakt, że istnieją... kobiety niemal identyczne jak ja, które istnieją przez sekundę czy dwie, doświadczają czegoś, co nie jest mi dane, a następ- nie znikają... - Zbywająco potrząsa głową, niemal ze złością. - Beznadziejne, no nie? Zamartwianie się śmiercią moich wirtualnych alternatyw. Ileż to żyć chciałabym posiadać? - Ty na to odpowiedz. - Osobiście tylko jedno - ale, jak mi się zdaje, te moje inne ja również nie miałyby nic przeciwko jednemu. - Po raz kolejny potrząsa głową, tym razem stanowczo. - Jednak to szalone, myśleć o tym w ten sposób. To tak jak... próżny lament nad rozlanym mlekiem. Tacy jesteśmy, tak działamy. Ludzie dokonują wyborów; „mordujemy" ludzi, którymi mogliśmy być. Jeżeli wykonywane przeze mnie badania sprawiają, że jest to nieprzyjemnie sprecyzowane, to wciąż niczego to nie zmienia; nie możemy żyć w żaden inny sposób. A teraz, kiedy Bańka ochrania resztę wszechświata, po prostu sami musimy dojść ze sobą do lądu. Przypominam sobie własny wcześniejszy sceptycyzm i mówię poniewczasie: - O ile przyjmujesz, że wszystko to jest prawdą. Być może nie istnieje nic, z czym należałoby dochodzić do ładu. Wywraca oczami. - Posłuchaj, nie martw się: ASR nie ma zamiaru ogłosić zewnętrznemu światu, że celem, dla którego powstała Bańka, jest ochrona reszty wszechświata przed ludzkim przerzedzaniem możliwości. Ludzie wystarczająco powariowali z powodu samej Bańki, bez żadnych wyjaśnień. Prawda jest tak naładowana znaczeniami, że nawet nie mam pewności, co byłoby bardziej niebezpieczne: ludzie rozumiejący to błędnie czy też ludzie ro- zumiejący to tak, jak należy. Ludzka percepcja zdziesiątkowała wszechświat. Życie składa się z bezustannego wyrzynania wersji samego siebie. Wyobraź sobie, jakie rodzaje sekt powstałyby wokół takich pomysłów. - A wyobraź sobie, jakiej reakcji mogłabyś się spodziewać od już istniejących. Tych, którym przez ostatnie trzydzieści cztery lata wydawało się, że posiadły wszelkie odpowiedzi. - Taaa. Tych, przed którymi powinienem cię chronić. Po-kwai kiwa głową, przeciąga się i tłumi ziewnięcie. Opieram się pokusie, aby jej zasugerować, że musi być zmęczona. - Nie wiem, jak znosisz moją obecność - stwierdza. - Jeżeli nie zanudzam cię opowiadaniem moich snów albo nie narzekam na temat sposobu traktowania mnie przez ASR, to wyrzucam z siebie wszelkie żale dotyczące wymazywania obcych cywi- lizacji i mordowania naszych własnych alternatyw. - Nie przepraszaj za to. To mnie interesuje