Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jeden odnosił sukcesy w interesach. Troje odmawiało rozmów o Marsie. Dwoje zostało "wyleczonych". Miejsca pobytu pozostałych nie znano. Troje zaginęło. Z nich dwoje jako nastolatki regularnie uciekało z domu. Zastanawiałem się, dokąd zamierzali uciec? Z dziesięciorga Marsjan sześcioro miało złotobrązową skórę, okrągłe twarze, brązowe oczy i bardzo długie rzęsy. Włosy zazwyczaj brązowe lub ciemnoblond. Była to interesująca anomalia statystyczna. Z dziesięciorga dzieci z Marsa pięcioro było nadpobudliwych, dwoje miało epilepsję. O pozostałej trójce nic nie było wiadomo. Zapytałem faceta, którego żona była psychologiem dziecięcym, czy kiedykolwiek zauważyła jakieś wspólne cechy u swoich Marsjan. Odpowiedział, że nie wie i że nie ma pojęcia, gdzie ona teraz może być. Zniknęła dwa lata wcześniej. Zadzwoniłem do swojego przyjaciela Steve'a Barnesa. Napisał jedno z zaświadczeń, które było mi potrzebne przy adopcji Dennisa i z tego powodu uważałem go za nieoficjalnego ojca chrzestnego chłopca. Przez jakiś czas gadaliśmy o tym, tamtym i owym. W końcu powiedziałem: - Steve, czy słyszałeś coś o Marsjanach? Nie słyszał. Opowiedziałem mu. Zapytał, czy znowu palę trawkę. - Mówię poważnie, Steve. - Ja też. - Nie dotykałem tego świństwa, odkąd wyrzuciłem z domu pewną panią, której nazwiska nie będę wymieniać - odpowiedziałem ze złością. - Tylko się upewniam. Musisz przyznać, że historia jest dosyć dziwaczna. - Wiem. Właśnie dlatego ci o tym mówię. Należysz do tych niewielu znanych mi osób, które byłyby skłonne w ogóle rozważyć to na poważnie. Rany boskie, dlaczego pisarze science fiction są zawsze najbardziej sceptyczni ze wszystkich ludzi? - Bo mamy do czynienia z większą liczbą wariactw niż wszyscy inni - odparł natychmiast. - Nie mam pojęcia, co z tym zrobić - powiedziałem, przyznając się do frustracji. - Wiem, że to brzmi jak zwariowana powieść o UFO. Z tym, że to naprawdę da się potwierdzić. Taka statystyczna anomalia nie da się wyjaśnić samym przypadkiem. I mogę się założyć, że znalazłoby się dużo więcej. Na przykład, jaką grupę krwi miały te dzieci? Ich ulubiona potrawa? Jak im szło w szkole? Co, jeżeli naprawdę coś się dzieje?... może to nie Marsjanie, może to jakiś fenomen społeczny albo syndrom. Nie wiem, co to jest, nie wiem, o co jeszcze pytać i nie wiem, komu powiedzieć. A przede wszystkim nie chcę skończyć na pierwszej stronie brukowca. Wyobrażasz to sobie? PISARZ SCIENCE FICTION ADOPTOWAŁ DZIECKO Z MARSA! - To mogłoby dobrze wpłynąć na twoją karierę - stwierdził Steve z namysłem. - Ciekawe, ilu zyskałbyś czytelników. - Tak, jasne. I ciekawe, ilu bym stracił. Chcę, żeby na stare lata brano mnie poważnie, Steve. Pamiętaj, co stało się z Jak-mu-tam. - Nigdy nie zapomnę starego Jak-mu-tam - stwierdził Steve. - Tak, to była naprawdę smutna historia. - Tak czy inaczej... Rozumiesz, o co mi chodzi? Co mam teraz robić? - Chcesz porady? - zapytał Steve. Nie czekał na odpowiedź. - Nic z tym nie rób. Zostaw to. Niech ktoś inny rozwiąże sprawę. Albo nikt. Sam to powiedziałeś, David. "Prawie zawsze niebezpiecznie jest za wcześnie mieć rację". Nie szukaj kłopotów. Zrób z tego opowiadanie, jeśli naprawdę musisz, i niech ludzie myślą, że to nieszkodliwa fantazja. Ale nie pozwól, by to ci zmarnowało życie. Chciałeś mieć tego dzieciaka, prawda? No to teraz go masz. Po prostu bądź dla niego ojcem. To jedyna rzecz, jaka jest tu naprawdę potrzebna. Miał rację. Wiedziałem o tym. Ale nie mogłem się na to zgodzić. - Jasne. Łatwo ci mówić. To nie ty masz Marsjanina w domu. - Owszem, mam - roześmiał się. - Tylko że mój to dziewczynka. - Co...? - Nie rozumiesz? Wszystkie dzieci są z Marsa. Mamy jakieś trzynaście lat na ucywilizowanie tych małych potworków. Potem jest już za późno. Potem wyjadają nam serca przez resztę życia. - Teraz mówisz całkiem jak moja matka. - Przyjmuję to jako komplement. - Dobrze, że jej nie znasz, inaczej byś tak nie powiedział. - Posłuchaj mnie, Davidzie. - Jego ton był tak poważny, że sześć różnych dowcipów zginęło marnie, zanim zdążyły wydostać się przez moje wargi. - To tylko taka faza. Patrzyłeś kiedyś naprawdę uważnie w twarze świeżo upieczonych rodziców? Większość z nich jest w stanie nieustającego szoku, zastanawiając się, co się stało - czym jest to odrażające gadopodobne stworzenie, które nagle wtargnęło w ich życie? To część procesu asymilacji. Jedyna różnica polega na tym, że ty masz więcej wyobraźni niż większość ludzi. Wiesz, jak nadawać imię swoim obawom. Zaufaj mi, Toni i ja przechodziliśmy przez to wszystko przy Nicki. Myśleliśmy, że jest... no, nieważne. Po prostu pamiętaj, że to normalne. Przyjdą dni, kiedy będziesz miał całkowitą pewność, że w twoim domu mieszka śliczny i śmierdzący mały kosmita. - Ale żeby codziennie? - Zaufaj mi. To mija. Za rok czy dwa nie będziesz nawet pamiętał, jak twoje życie wyglądało przedtem. - Hmmm. Może tyle czasu zajmuje Marsjanom zrobienie swoim ziemskim gospodarzom prania mózgu... - Mocno to przeżywasz - westchnął Steve. - Owszem - przyznałem. Ta sprawa z Marsjanami męczyła mnie jak wrzód żołądka. Nie mogłem przestać o tym myśleć. Cokolwiek byśmy robili, ta myśl uparcie tkwiła w mojej głowie. Gdy wychodziliśmy na podwórko pograć w piłkę, zastanawiałem się, czy pewne kłopoty z koordynacją nie wynikają z siły przyciągania na Ziemi, innej niż na Marsie. Gdy szliśmy poskakać sobie do basenu, zastanawiałem się, czy woda pociąga go tak bardzo dlatego, bo na Marsie jest jej niewiele. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że wystarczało mu usłyszeć tylko raz melodię, a pamiętał ją tak dobrze, że po miesiącu potrafił powtórzyć co do nuty; chodził po domu śpiewając piosenki, jakie mógł usłyszeć tylko z kaset, które co jakiś czas puszczałem. Ilu dziewięciolatków potrafi zaśpiewać "My clone sleeps alone" jak Pat Buchanan? Dziwiłem się, że tak mało go interesują komiksy, za to z zapałem ogląda filmy na temat skomplikowanych stosunków międzyludzkich