Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Miałeś dużo szczęścia - powiedziała. - Kula przeszła przez mięsień, omijając kość i tętnicę. Będziesz żył. Naburmuszyłem się. - Nie czuję się taki znów szczęśliwy. Tera wzruszyła ramionami. - Ból da się wytrzymać. Kończy się albo nie. Spostrzegłem, że przygląda się moim plecom, a następnie niższym partiom. - Jesteś w nie najgorszej kondycji. Powinieneś to znieść. Poczułem, jak gorący rumieniec zalewa mi twarz, sięgnąłem po ręcznik i niezdarnie owinąłem go wokół bioder. - Czy to ty mnie zabandażowałaś? No i... hm... - Wykonałem nieokreślony gest palcami trzymającymi ręcznik, który chronił moją skromność. - Ja - przytaknęła. - I zorganizowałam dla ciebie czyste ubranie, nie przesiąknięte krwią. Ubierz się, musimy pomóc mojemu narzeczonemu. Odwróciłem się do niej przodem i spróbowałem swojego najbardziej piorunującego spojrzenia. Nawet jej powieka nie drgnęła. - Która godzina? Wzruszyła ramionami. - Późne popołudnie. Słońce niedługo zajdzie, a księżyc wzejdzie wkrótce potem. Nie traćmy czasu, jeśli mamy dotrzeć do niego przed przeobrażeniem. - Wiesz, gdzie on jest? Znowu wzruszyła ramionami. - Znam go. Wypuściłem powietrze i minąwszy ją, pomału podszedłem do papierowej torby stojącej koło łóżka. Wewnątrz znalazłem ogromne fioletowawe spodnie od dresu i białą koszulkę z mieniącym się metalicznymi kolorami sztandarem amerykańskim, pod którym widniał napis: „Zainwestuj w Amerykę - kup kongresmana”. Pokręciłem nosem na spodnie, zachwyciłem się koszulką, po czym wskoczyłem w to ubranie, odrywając metki z cenami. - Gdzie jesteśmy? - spytałem. - W hotelu, we wschodnim Chicago - odpowiedziała. Pokiwałem głową. - Jak za to zapłaciłaś? - Gotówką. MacFinn powiedział, że policja potrafi dojść po kartach z plastiku. Spojrzałem na nią z ukosa. - Tak. Potrafi. Przejechałem dłonią po głowie i wróciłem do lustra, żeby sprawdzić, jak wyglądam. Poruszałem się trochę swobodniej - ból nie zelżał, ale zaczynałem się do niego przyzwyczajać. - Masz może ibuprofen albo coś takiego? - Narkotyki - mruknęła. - Nie. Wzięła kluczyki do wypożyczonego samochodu i skierowała się do wyjścia. - Stój! - zawołałem. Odwróciła się do mnie, mrużąc oczy. - Idziemy - powiedziała. - Nie idziemy, dopóki nie uzyskam kilku odpowiedzi. Popatrzyła na mnie groźnie spod zmarszczonych brwi. Potem odwróciła się i wyszła z pokoju. Zanim drzwi zatrzasnęły się za nią, wpadło przez nie pomarańczowe światło słoneczne. W zamyśleniu patrzyłem przez chwilę na drzwi. Potem usiadłem na łóżku i czekałem. Minęły może trzy minuty i pojawiła się znowu. - Idziemy. Teraz - powtórzyła. Pokręciłem głową. - Powiedziałem ci, że nie. Dopóki nie uzyskam kilku odpowiedzi. - MacFinn odpowie na twoje pytania - zapewniła. - Teraz musisz opuścić to miejsce. Żachnąłem się i skrzyżowałem ramiona na piersi. Poczułem żywy ogień w ramieniu i osunąłem się na łóżko. - Gdzie jest MacFinn? Dlaczego zabił wspólnika Marconego i jego ochroniarza? I czy to on ich zabił? - Opuścisz to... - zaczęła znów Tera. - Kim jesteś? Dlaczego oboje zniszczyliście pierwszy krąg, ten w suterenie? Skąd znaliście Kim Delaney? Tera West warknęła i chwyciła mnie za koszulę. - Opuścisz to miejsce natychmiast - powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. - Czemu miałbym to zrobić? - burknąłem i przez chwilę nie odwracałem wzroku. Gapiłem się w jej płonące bursztynowe oczy, przygotowując się na wstrząs. Na spojrzenie w głąb jej duszy i na to, że ona zajrzy w moją. Ale nie, nie stało się nic. Już samo to wystarczyło, żeby szczęka opadła mi z niedowierzania. Patrzyłem dalej, a ona nie mrugnęła, nie odwróciła oczu i nie wymieniła ze mną spojrzenia w głąb duszy. Wzdrygnąłem się. Co się tu dzieje? Istnieją tylko dwie kategorie ludzi, którym mogę bez poważniejszych konsekwencji patrzeć w oczy dłużej niż przez sekundę czy dwie. Ludzie, z którymi już przedtem wymieniłem spojrzenie w głąb duszy zaliczają się do pierwszej kategorii. Do drugiej należą pozaludzkie istoty z Nigdynigdy. Z Terą West nie wymieniałem jeszcze spojrzenia w głąb duszy. Pamiętałbym, tak jak pamiętam wszystkie inne. Jest to tego rodzaju doświadczenie, jakiego się nie zapomina. Zatem pozostawała tylko jedna możliwość. Kimkolwiek była, czymkolwiek była, Tera West nie była istotą ludzką. - Wychodzimy. Teraz - warknęła. Poczułem ogarniającą mnie falę złego humoru i przekory. - A niby dlaczego? - wysyczałem. - Ponieważ zadzwoniłam na policję i powiedziałam im, że tu jesteś i że zachowujesz się irracjonalnie. Że jesteś niebezpieczny, bo masz broń. Zaraz tu będą. Myślę, że policja nie zlekceważy zagrożenia, biorąc pod uwagę ostatnie morderstwa. Prawdopodobnie będą woleli cię zastrzelić, niż ryzykować. Puściła moją koszulę, popychając mnie przy tym, i wymaszerowała z pokoju. Siedziałem na łóżku jeszcze pięć sekund. Potem wstałem i pokuśtykałem za nią, zrywając po drodze z oparcia krzesła swój prochowiec. Miał dziury na lewym ramieniu, jedną na przodzie, drugą z tyłu, i plamy skrzepłej krwi, na szczęście niezbyt widoczne na czarnym płótnie
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Normalnie to ja całe boże dnie chodzę sobie, jeżdżę, jak się da, tu jestem parę dni, potem gdzie indziej się przenoszę, potem znowu gdzie indziej i ja w tym wiecznym ruchu spotykam...
- Moglibyście pomyśleć, że były bardziej oczywiste powody: mój mąż mnie ignorował albo dzieci były nieznośne, albo moja praca była jak kierat, albo że chciałam sobie...
- Opowiadano sobie z niemałą grozą, jakoby gdzieś na dalekim Wschodzie spadł temi czasy z nieba olbrzymi potwór mający trzy wiorsty długości a pół wiorsty szerokości...
- Nie powiedziałem sobie: „Teraz go już nigdy nie zobaczę”, albo „Teraz już nigdy nie uścisnę mu ręki”, ale: „Teraz go już nigdy nie usłyszę”...
- Mimo że ojciec i rodzeństwo troszczyli się o mnie jeszcze bardziej, mimo że staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, wszystko się zmieniło...
- Nagle sobie uświadomiłem, że wszelkie informacje, które otrzymałem od istot – wiedzę pochodzącą z samego przeżycia, w tym z poprzedniego NDE – mogłem w końcu otrzymać...
- Och, potrafię sobie wyobrazić, jaką masz teraz minę! Nie przejmuj się, nie zamierzam się poddać! W gruncie rzeczy, mogę Ci udzielić innej odpowiedzi na pytanie, jakie zawsze...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Ma swój świat w sobie i jasnowidzenia nieziemskie, i szczęście, którego mu nikt nie odbierze i które ni czasu, ni ziemskich zmian się nie boi...
- O ile dotąd w państwach cywilizowanych wymiar spra- wiedliwości nie mógł sobie stawiać innych celów poza sądzeniem, o tyle obecnie "przestępstwo" miało być zagrożone nie...